A co z klimatem najbardziej lokalnym? Jak wam się układa z sąsiadami?
D: Na początku niektórzy myśleli, że jesteśmy czymś w rodzaju szurniętej sekty chrześcijańskiej. Naprawdę słyszałem takie plotki!
Kilkanaście lat temu mieszkali tu zupełnie inni ludzie niż dzisiaj. Kiedy otwieraliśmy Massolit, to była naprawdę biedna okolica, można powiedzieć, że zamieszkana przez klasę robotniczą. Teraz wiele się zmieniło, tamci mieszkańcy się wyprowadzili, zaszło coś w rodzaju gentryfikacji tej części Krakowa.
Więc – jak jest dzisiaj? Myślę, że mamy dobre relacje z sąsiadami, (raz zaprosiliśmy jednego z nich na imprezę.). Przypominam sobie tylko jedną nieprzyjemną konfrontację: sąsiad wezwał podczas jednej z naszych imprez policję, gdyż jego zdaniem za głośno śpiewaliśmy. Co ciekawe: nie chodziło nawet o sam śpiew, tylko o to, że wzięliśmy na warsztat ukraiński piosenki, co uznał za prostackie. W każdym razie: ludzie z okolicy tak naprawdę nie pojawiają się w kawiarni. Dla wielu ludzi Massolit pozostaje czymś w rodzaju „zagranicznego” miejsca, w którym nasi najbliżsi sąsiedzi nie czuliby się komfortowo.
L: Raz pojawiła się sytuacja, która świadczyła o wrogości wobec Massolitu.
D: Tak, ale to nie byli nasi sąsiedzi. Chodziło o sytuację, która spotkała jedną ze spotykających się u nas grup feministycznych. Nagle pojawili się jacyś goście ze skrajnej prawicy – to było strasznie dziwne, bo podczas spotkania rozmawiano o dwudziestowiecznym Krakowie, aż tu nagle jacyś łysi kolesie. Tak, jakby nie mogli zaatakować kogoś innego, niż osoby prowadzące akademicką dyskusję.
Sporo się o tym mówiło, przykra historia.
D: Wrzucili nawet bombę dymną ze swoją nazwą: Falanga.
Słyszałem, że zdarzają się też przyjemniejsze historie – na przykład o tym, że ludzie wywożą wasze śmieci w zamian za kawę.
D: Nie jestem pewien, czy powinniśmy o tym mówić! (śmiech) Problem w tym, że właścicielka naszej kamienicy nie chce segregować śmieci, właściwie nie wiem, dlaczego. Nie chcemy wrzucać wszystkiego do jednego pojemnika – w Massolicie segregujemy absolutnie wszystko. Przez jakiś czas po drugiej stronie ulicy stał „dzwonek” (kontener do segregacji śmieci – przyp. MK(, ale w końcu ktoś go podpalił. Myślę, że niektórzy ludzie uważają, że „dzwonki” są brzydkie. W każdym razie zostaliśmy bez segregacji śmieci. Dlatego weszliśmy w układ z panami, którzy się tym zajmują – dajemy im kawę, a w zamian biorą to, co mamy.
Świetny sposób.
D: I działa! W ogóle staramy się być ekologiczni – kiedy drukujemy coś na papierze, wykorzystujemy też drugą stronę kartki i robimy inne tego typu rzeczy. Chcemy być odpowiedzialni.
Podobno macie też bliskie relacje z Cafe Szafe?
D: Tak, „otworzyli się” kilka miesięcy po nas.
L: Można tam spotkać wielu ludzi przychodzących do Massolitu i pracujących u nas – chodzą tam w wolnym czasie.
D: Nie mamy żadnych wspólnych projektów, chociaż zdarzają się u nich spotkania związane z literaturą. Są dla nas sąsiadami.
Czy ktoś z księgarskiego Krakowa współpracuje z wami w jakiś szczególny sposób?
D: Tak, rozpowszechniamy „cudze” książki, zwłaszcza te pochodzące z takich miejsc jak muzeum Galicja albo Austeria. Oni sami mają też swoje księgarnie, w których sprzedają wiele naszych książek. Współpracujemy z księgarnią Tajne Komplety z Wrocławia – i jest szansa, że będziemy z nimi robić coś więcej, podobnie jak z paroma innymi miejscami.
Słyszałem, że plany sięgają bardzo daleko – chcecie nawet założyć fundację. Co z tego będzie?
D: Massolit chce być miejscem, w którym spotykają się ludzie. Nie mamy pieniędzy, żeby zapraszać autorów i zapewnić naszym gościom coś więcej, na przykład nocleg Potrzebujemy na to środków – stąd pomysł, żeby stworzyć fundację, dzięki której będziemy mogli organizować kolejne wydarzenia. W planach jest nawet pomysł zorganizowania alternatywnego festiwalu literackiego.
L: Takiego, który pokazywałby nie tylko życie literackie w Ameryce, ale też w innych krajach europejskich. Są w Krakowie świetne festiwale mainstreamowe – Conrada i Miłosza, ale myślę, że pozostaje jeszcze sporo miejsca na coś alternatywnego.
D: Ten pomysł sięga korzeni Massolitu. Od początku chcieliśmy, żeby było to miejsce, w którym słychać różne, alternatywne głosy. Myślę tutaj głównie o głosach ze Stanów Zjednoczonych. Gdy zaczynaliśmy kilkanaście lat temu, dostęp do Internetu nie był jeszcze niczym powszechnym. Staraliśmy się więc ściągać do Massolitu tzw. trudno dostępną literaturę – chodzi m.in. o książki dotyczące feminizmu, polityki społecznej, ekonomii, pokazujące, że można na świat patrzeć inaczej, niż do tej pory. Taki alternatywny festiwal, o którym wspomniał Lynn, jest właściwie przedłużeniem idei, która przyświecała nam od początku. To też w pewnym sensie przykład bardzo naturalnego rozwoju: byliśmy księgarnią, staliśmy się też kawiarnią, a teraz staniemy się również fundacją prowadzącą działalność kulturalną.
Zastanawiam się, czy przydarzyły się wam momenty kryzysowe – w końcu właściciel księgarni, nawet tak nietypowej, musi borykać się z różnymi problemami, w tym tak prozaicznymi jak czynsz etc.
D: To się oczywiście zdarzało, ale było raczej związane z moim, nazwijmy to w ten sposób, osobistym kryzysem. Miałem wrażenie, że prowadzenie księgarni w pewnym sensie blokuje mnie przed robieniem całego mnóstwa innych rzeczy, którymi chciałbym się zająć. Zaraz jednak pojawiła się cała fala głosów, które „nie zgadzały” się na zamknięcie Massolitu i prosiły mnie, żebym tego nie robił. Zajęliśmy się więc fundacją i rozwijaniem działalności kulturalnej, która daje kompletnie nowe możliwości. Kryzys został więc zażegnany.
L: Tu możesz zobaczyć zresztą naszą pierwszą publikację, „Widma”, czyli zbiór wierszy polskich i amerykańskich poetów współczesnych w dwujęzycznych wersjach. To owoc naszej współpracy z wrocławską księgarnią o nazwie Tajne Komplety. Bardzo wymagająca i pełna znaczeń literatura, którą zdecydowanie warto poznać.
D: Mamy oczywiście więcej pomysłów na działalność wydawniczą. Między innymi: tłumaczenie na angielski dobrej, polskiej literatury, której nikt do tej pory nie przekładał. Dlatego też pomaga nam pisarz i tłumacz Soren Gauger, który dobrze orientuje się w polskiej literaturze, np. tej z lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku.
Czy są jakieś grupy odbiorców, o które szczególnie będziecie zabiegać, rozwijając waszą działalność?
D: Cóż, o to się akurat nie martwię. Kraków jest miastem typowo akademickim, więc osób zainteresowanych naszymi propozycjami nie powinno zabraknąć. W pewnym sensie na naszych oczach rośnie nowe pokolenie potencjalnych słuchaczy i czytelników. Muszę przy okazji przyznać, że dokonała się spora zmiana, jeśli chodzi o znajomość języka angielskiego. Wielu młodych Polaków opanowało go na naprawdę wysokim poziomie i jest to już właściwie standard.
Widziałem w waszej księgarni rzecz pod tytułem Weird Things Customers Say in Bookshops. No właśnie, pamiętacie jakieś nietypowe sytuacje lub zabawne pytania?
D: Przypominam sobie, że niedawno jedna pani szukała Biblii. Mamy kilka rodzajów Biblii: protestancką, żydowską, czyli Tanach; HarperCollins Study In Bible (wydanie Biblii z opracowaniem – przyp. M.K.) i inne, ale… katolickiej akurat w tym momencie nie było. Panią bardzo to oburzyło – była przekonana, że jedyna Biblia, jaka istnieje, to właśnie ta katolicka. Kuba, nasz barman, opowiadał ostatnio o czymś jeszcze…
L: Tak, o kliencie, który poszukiwał komiksowej biografii papieża…
D: Nie wiem, czy coś takiego istnieje, ale chciałbym to zobaczyć! Przypomina mi się jeszcze klientka, która co prawda nie zadawała dziwnych pytań, ale za to… wydawała dźwięki jak kura. Naprawdę, była tutaj prawie codziennie. A co najlepsze: robiła to w taki sposób, że początkowo nie dało się stwierdzić, że to właśnie ona wydaje te dźwięki. Chyba tego nie kontrolowała. To było niesamowite.