Przeżyli już wiele – atak Falangi, wizyty „człowieka-kurczaka” i podpalenie dzwonu do segregacji śmieci. Przy krakowskiej ulicy Felicjanek prowadzą Massolit, kawiarnię i księgarnię amerykańską, jedno z najciekawszych miejsc na literacko-kulturalnej mapie miasta. David Miller i Lynn Suh opowiadają o odwiedzających go ludziach, planach na przyszłość, a także o tym, skąd bierze się wyjątkowy klimat ich lokalu.
Michał Koza: Przyszedłem tutaj rano, dobrych parę minut przed dziesiątą. Okolica nie należy do szczególnie ruchliwych, nie spodziewałem się, że przed wejściem do Massolitu będą już czekać niecierpliwie goście! Co ich tak tutaj ciągnie?
David Miller: Kawa? To przestrzeń, która ściąga wielu ludzi. Mamy taką zasadę: jeśli ktoś chce zrobić otwarte spotkanie, może użyć naszej przestrzeni za darmo – niczego nie oczekujemy w zamian. Wystarczy tylko zrobić wcześniej rezerwację. Dlatego w trakcie roku akademickiego zdarza się, że codziennie jest jakieś spotkanie. I jak się okazuje, mamy też Klub Książki, nie wiedziałem o tym! Spotykają się w poniedziałki rano, dlatego przyszło tyle ludzi. Jest wiele różnych grup, które korzystają z przestrzeni Massolitu.
Jacy są to ludzie? Pewnie już dobrze znacie swoich klientów.
D: Gdybym miał przedstawić proporcje: jedna trzecia klientów to obcokrajowcy mieszkający w Krakowie, druga: mieszkający tu Polacy, natomiast trzecia: turyści. Mam na myśli księgarnię, kawiarnia jest zazwyczaj odwiedzana przez Polaków.
Często macie okazję rozmawiać z nimi o książkach?
D: Zastanawiam się… To ciekawe, że rzadko dyskutujemy o książkach z Polakami. Czasem pojawi się ktoś, kto chce kupić prezent dla swojego dwunastoletniego dziecka i pyta, jaka anglojęzyczna książka będzie najlepsza. Turyści chcą z kolei dowiedzieć się jak najwięcej o Polsce, o historii czy kulturze. Takie pytania dostajemy najczęściej.
Lynn Suh: To bardzo fajne, że mamy zbiór literatury polskiej, który obejmuje znacznie więcej autorów niż, powiedzmy, Miłosza i Szymborską, Herberta czy nawet Zagajewskiego. Wielu turystów przybywających do Krakowa ma już sporą świadomość literacką.
D: Zabawne, że chociaż nie mam wielu okazji, żeby doradzać klientom, kiedy ktoś już chce lepiej poznać Polskę i tutejszą kulturę, przynoszę mu Sienkiewicza. Problem w tym, że coraz trudniej go już dostać. Ale Potop to naprawdę świetne wprowadzenie do polskiej kultury.
Kontrowersyjna opinia!
D: No właśnie, bo większość ludzi, którzy tu przychodzą kojarzy głównie dwudziestowieczne teksty – ale niewiele wiedzą o starszych autorach. Pamiętajmy też, że stylizowany język Sienkiewicza został przetłumaczony na dość przystępny angielski – dla osób anglojęzycznych książka jest raczej dość łatwa w odbiorze.
A kogo polecilibyście ze świeższych pisarzy?
D: Ludzie często szukają literatury wydanej po ’89 roku – problem w tym, że póki co niewiele przetłumaczono na język angielski. Ale poleciłbym na przykład Andrzeja Stasiuka…
L: …a z poezji Andrzeja Sosnowskiego i Tomasza Różyckiego, których sam znam lepiej lub gorzej.
D: Mówiąc szczerze, często polecam też kryminały Zygmunta Miłoszewskiego, w których można znaleźć bardzo konkretny obraz Polski. Z drugiej strony: nie lubię Marka Krajewskiego. Nie polecam.
Wspomniałeś, że rzadziej rozmawiasz o książkach z Polakami. Może jest tak, że trudniej nam się otworzyć na swobodną dyskusję i nawet w księgarni lepiej czujemy się w „oficjalnych” relacjach?
D: Do końca nie wiem – na pewno jest tak, że niektórzy przychodzą, wiedząc dokładnie, co mają kupić, i niekoniecznie chcieliby o tym rozmawiać. Wśród polskich klientów najczęściej zdarzają się tacy, którzy potrzebują taniej, naprawdę taniej książki, żeby po prostu ćwiczyć swój angielski. Są też tacy, którzy kupują książkę dla dziecka – i wtedy czasem pojawiają się bardziej szczegółowe pytania. Mamy też sporą społeczność ludzi ze środowisk akademickich, którzy również dokładnie wiedzą, czego chcą. Dlatego szansa na rozmowę po prostu się nie pojawia. Myślę, że to niekoniecznie kwestia polskiej specyfiki. To raczej kwestia tego, jaka relacja łączy danego klienta z językiem angielskim. Ludzie, którzy znają go na tyle dobrze, żeby przeczytać anglojęzyczny tekst akademicki, zwykle nie potrzebują dodatkowej pomocy.
A zdarza się, że ktoś przychodzi po prostu porozmawiać o wrażeniach z lektury?
L: Po to powstały „Massolit Discussion Series” – żeby spotkać i poznać ze sobą ekspertów (najczęściej pisarzy) i czytelników, ze środowiska akademickiego lub spoza niego. Dlatego w naszej serii spotkań proponujemy tematy, które wychodzą poza literaturę i kierują w stronę kwestii społecznych i politycznych, prowokują do dyskusji. Właśnie po to wystartowaliśmy z tym projektem: żeby skomunikować obie strony.
D: Czasem są trudności – kiedy zapraszamy angielskiego pisarza, żeby czytał swoje utwory, to zwłaszcza w wypadku poezji niektórym może być ciężko za nim nadążyć, co później utrudnia dyskusję.
Skupiliśmy się na literaturze, ale środowiska skupione wokół Massolitu niekoniecznie są z nią związane. Czasem są ukierunkowane bardziej społecznie, jak np. Krytyka Polityczna, które spotykała się tu regularnie. Mamy tu małą biblioteczkę, którą nam zostawili. To też miejsce, w którym dość regularnie organizują rozmaite wydarzenia i spotkania krakowscy studenci amerykanistyki. Zatem z tej przestrzeni korzysta wiele grup, które nie są ściśle związane z literaturą.
Co z tymi, którzy są jeszcze mniej zainteresowani?
D: Mamy ciasto!
L: Kiedyś zaprosiliśmy poetkę, która przeczytała kilka utworów. Później miała być dyskusja, więc ludzie zaczęli rozmawiać – ale nie z nią, tylko między sobą. To być może jeszcze ważniejsze. Zadawałem im podstawowe pytania, bo jej poezja była bardzo wymagająca: co myślą o tych utworach, co czują itd. – niezależnie od tego, ile wiedzą o literaturze. To było bardzo wciągające.
D: Był też pewien człowiek, który oprowadza połączone grupy Izraelczyków i Palestyńczyków po historycznych miejscach w Izraelu. Opowiedział u nas o tym, jaki jest sens takiej turystyki. Słuchaczami byli Polacy i mieszkający tutaj Amerykanie. I dyskusja naprawdę była bardzo intensywna!
L: Zdarzyła się też dyskusja o „graffiti” kibiców dwóch krakowskich klubów – Cracovii i Wisły. Zastanawialiśmy się nad ich znaczeniem, przeszłością. To była naprawdę ciekawa rozmowa – Polacy i obcokrajowcy siedzieli w kręgach, i chociaż oczywiście był z nami wykładowca-ekspert, to każdy mógł się zaangażować w dyskusję. I myślę, że to jest kierunek, w którym chce iść Massolit.
David, czy właśnie to był powód, dla którego zdecydowałeś wkomponować w krakowską przestrzeń Massolit – uznałeś, że brakuje tu takiego miejsca?
D: Co prawda głównym powodem, dla którego założyłem księgarnię, była osobista potrzeba, ale… tak, z dzisiejszej perspektywy myślę, że Kraków potrzebował takiego rodzaju przestrzeni – nie do końca krakowskiej, a nawet nie do końca polskiej. Wielu ludzi lubi Massolit właśnie za to, że znajduje się trochę „na zewnątrz” kręgów literackich Krakowa.