A skoro już jesteśmy przy zniszczeniach – zdarza się, że klienci niszczą obiekty? Jest Pan na to jakoś uczulony?
JP: Oczywiście, że tak. Jeśli ktoś bez szacunku wyjmuje te stare książki z półek, to zwracamy uwagę, że skoro przetrwały już kilkaset czy kilkadziesiąt lat, to dobrze by było, gdyby przetrwały kolejne kilka. A nie daj Boże, gdyby zostały zniszczone w antykwariacie! Ale przypomniała mi się taka historia, którą czytałem we wspomnieniach starego antykwariusza, który prowadził antykwariat na Brackiej. Początek lat pięćdziesiątych, mało ciekawe czasy. Pewnego dnia klientka przyniosła mu plakaty i afisze z wojny bolszewickiej. Były przepięknie, równo poskładane, naprawdę duża i cenna kolekcja. Sprzedawca natychmiast kazał jej to schować, nie było to coś, z czym należało się afiszować w tamtych czasach. Powiedział, że znajdzie klienta, skontaktuje się z nią i plakaty trafią w dobre ręce. W tym czasie ktoś go zawołał, poszedł więc na zaplecze, a po powrocie zauważył, że plakatów już nie ma. Pyta więc: „Gdzie one są? A klientka na to: Wie pan co, ma pan rację, po co sobie kłopot robić, jeszcze nie daj Boże jakieś nieszczęście człowiek sam sprowadzi na siebie”. Okazało się, że wsadziła wszystko do pieca, który był w antykwariacie. A on żałował: „Gdyby ona to spaliła u siebie w domu, ale żeby u mnie w antykwariacie!”? My takiej przygody nie mieliśmy, ale może zdarzają się innym?
Trafiają się białe kruki?
JP: Rzadko, jak to białe kruki. Jakiś czas temu znalazłem cieniutką książeczkę wydrukowaną na lichym papierze, rozmiarów takich, jak kiedyś dzienniczki szkolne. To był Katalog wystawy nowej sztuki z Wilna z 1923 roku, który widziałem tylko raz, na wystawie w Muzeum Sztuki w Łodzi. Nigdy nie trzymałem go w rękach. Wzruszenie i emocje były niezwykle mocne. Przywiozłem katalog do Krakowa, opisaliśmy go solidnie i wystawiliśmy z ceną szesnastu tysięcy złotych. Już cena wywoławcza robiła wrażenie, katalogi wystaw malarskich z tego czasu sprzedają się za dwieście czy trzysta złotych. Ten udało się sprzedać za sto trzydzieści tysięcy – tym samym ten niepozorny katalog stał się najdrożej sprzedaną polską książką dwudziestego wieku. To biały kruk z wielu względów: książeczka rzadka, wydrukowana na lichym papierze, więc bardzo wiele egzemplarzy uległo zniszczeniu. Wydarzenie, któremu towarzyszyło wydanie tej książki było wyjątkowe, była to bowiem pierwsza wystawa naszych konstruktywistów. Układ graficzny tych tekstów też był wyjątkowy: litery ułożone w pionie, w poziomie, duża czcionka, mała czcionka, skośne linie – to był pierwszy w Polsce druk z zastosowaniem reguł tzw. druku funkcjonalnego. Przyjechało wiele osób z kraju i z zagranicy, wszystkie telefony były oblężone, każdy chciał mieć ten katalog. I stąd ta tak wysoka cena.
Czy ślad po tej książce zaginął?
JP: Nie, trafiła do dużej, wspaniałej kolekcji, która będzie udostępniona publiczności. Kolekcjoner, który ją kupił to nasz wieloletni klient. Trudno mu już coś sprzedać, bo prawie wszystko z interesującej go dziedziny ma w swoich zbiorach. Dołączył do nich niedawno kupiony Katalog wystawy Nowej Sztuki.
A gdy już trafi w pana ręce taka książka, poddaje ją pan jakiejś konserwacji?
JP: Ta książka nie wymagała żadnych zabiegów, wystarczyło ją tylko zabezpieczyć. Wiele natomiast zależy od tego, w jakim stanie jest książka i czy opłaca się ją konserwować. Staramy się raczej zabezpieczyć to, co jest, a nie dodawać nowe, współczesne elementy…
GN: Są takie dwie wykluczające się opcje, jeśli chodzi o konserwację i renowację książek. Pierwsza polega na uzupełnianiu braków, a druga, która ostatnimi laty zaczyna przeważać, to prosta konserwacja. Jeżeli oprawa jest z brakami, to się ją naprawia, skleja i konserwuje, ale nie odtwarza, nie dodaje się nowych elementów. Jest ugryziony róg oprawy, zostaje ugryziony róg; jest naderwana karta, nie dokleja się innego papieru i tak dalej.
JP: Dzieje się tak również dlatego, że książka, która pojawia się w antykwariacie, książka stara, zabytkowa, nie jest już tylko nośnikiem treści. Nikt nie kupuje przecież pierwszego wydania Pana Tadeusza za kilka czy kilkanaście tysięcy po to, żeby go przeczytać.
W tym podejściu do książki jest też coś fetyszystycznego.
GN: Z pewnością. W końcu to, co naprawdę cieszy, to fetysze. Aleksander Krawczuk – nestor krakowskich historyków i bibliofilów zawsze podkreśla taki właśnie atawistyczny aspekt kolekcjonerstwa, rytualny, wręcz zmysłowy. Jest w tym dużo namiętności, widać to wyraźnie chociażby na aukcjach. Chodząc po antykwariatach po prostu „polujemy”, a „upolowane” trofea znosimy do swoich jaskiń, niestety z reguły zbyt ciasnych…
2 comments
Antykwariatów z prawdziwego zdarzenia jest niestety coraz mniej! Dobrze że Rara Avis w Krakowie dzielnie broni standardów oferując cenne starodruki.
W Krakowie jest kilkanaście antykwariatów. Nie tylko w centrum. Na północy Krakowa są dwa godne polecenia: Tradovium http://www.tradovium.pl oraz NWS http://www.antykwariatnsw.pl
Comments are closed.