Sonia Milewska: Na początku chciałabym zapytać o cykl Artyści Przypomniani. Skąd się wziął pomysł na wystawę Daniela Mroza?
Magdalena Smaga: Cykl dotyczy artystów krakowskich lub związanych z Krakowem. Wydaje mi się, że Daniel Mróz jest tak krakowski, że ten wybór był oczywisty. Tu się urodził, tu mieszkał, tu pracował; był bardzo związany z Krakowem, także emocjonalnie. W Krakowie spędził całe życie.
Podział wystawy na trzy części jest determinowany przez wnętrze: trzy sale to trzy odsłony Daniela Mroza.
Z jednej strony wnętrze narzuciło ten podział, z drugiej zaś treść pięknie się w to wnętrze wpisała. Zależało mi na tym, żeby pokazać Daniela Mroza jako człowieka, który był czymś zafascynowany, miał rodzinę, dzieci, żonę, był bratem, synem… Chciałam pokazać jego prywatne oblicze. Ważne było też dla mnie, by ukazać Mroza jako rysownika, i o tym traktuje część wystawy w drugiej sali. Rola Mroza zaprezentowana w trzeciej sali jest prawdopodobnie najmniej znana – to jego działalność teatralna.
A propos pierwszej sali, chciałabym dopytać, czy Daniel Mróz kociarz to ukłon w stronę kota Hipolita, czy faktycznie artysta posiadał ogromny zbiór kocich dewocjonaliów, których część zobaczyć można na wystawie?
W tej sali pokazane są jego fascynacje, ale chciałam, żeby to były fascynacje, które mówią o nim. Jeśli chodzi o świat przyrody, to zapoznała go z nim żona – to ona pokazała mu piękno natury i otworzyła go na zwierzęta, głownie na koty. Jak sam zauważył w jednym z wywiadów, były to jego ulubione zwierzęta, mimo że inne również przewijały się przez jego twórczość, na przykład konie. Mróz był zafascynowany kotami i wydaje mi się, że potrafił oddać ich zachowanie i „koci klimat”; widać, że je obserwował. Na wystawie jest gablota pamięci, w której można zobaczyć fajansową figurkę kota, podarowaną mu na pięćdziesiąte urodziny przez przyjaciół z „Przekroju”. Mróz dostał też myszołowa – który opływał całą kulę ziemską – od przyjaciela biorącego udział w regatach. W gablocie eksponowana jest także kocia popielniczka. Są to nieliczne pamiątki, które pozostały po Mrozie. Część tych rzeczy osobistych udało się zebrać w jednej skrzyni.
Co decyduje o rozpoznawalności stylu Mroza?
Przede wszystkim kreska. Mróz rysował piórkiem i tuszem (w pierwszej sali są eksponowane piórko i kałamarz, których używał), to znaczy bardzo archaicznymi narzędziami. Tworzył ilustracje, które miały przypominać dziewiętnastowieczne sztychy z dużym nagromadzeniem kresek pod różnymi kątami, w różnym natężeniu. Myślę, że to jest najbardziej charakterystyczne. Wiele osób, którym mówiłam, jaką wystawę robię, nie bardzo kojarzyło postać Daniela Mroza, ale w momencie, kiedy wspominałam „Przekrój”, od razu przed ich oczami pojawiał się obraz tej charakterystycznej kreski, nastrój nietypowej ilustracji na pograniczu surrealizmu, groteski (choć sam Mróz twierdził, że nie był surrealistą). Ilustracje te charakteryzował balans miedzy przenikającymi się światami: rzeczywistym i nierealnym.
Ciekawostką są na przykład ilustracje w drugim wydaniu Cyberiady Lema, które są przebarwione. Mróz używał rapidografu, którego tusz w pewnym momencie, po zetknięciu z papierem, zmieniał kolor. Wszystkie ilustracje były na początku czarne, ale pod wpływem światła, przez użycie nowej technologii, jaką był rapidograf, zaczęły tworzyć własne kolory.
Drugim charakterystycznym elementem jego twórczości jest kolaż. Tą techniką Mróz także nawiązuje do dziewiętnastowiecznego sztychu. Jego kolaże to często przefotografowane motywy z dziewiętnastowiecznych grafik, zestawione w coś zupełnie nowego.
Jest jeszcze rączka, która pojawia się w gablotach w drugiej sali wystawy.
Rączka pochodzi głównie z „Przekroju”. Przygotowując się do wystawy, obejrzałam wszystkie wydania. Rączka pojawiała się w różnych odsłonach, w różnych momentach i często była zaskakująca. Starałam się pokazać rączki, które otaczały tekst, rączkę wskazującą, że artykuł kończy się na następnej stronie. Zależało mi na tym, żeby przedstawić ten motyw. Jest on bardzo pracochłonny, a kiedy popatrzymy na całą stronicę, okazuje się, że to tylko mały element kompozycji. Chciałam zwrócić uwagę, jak wiele pracy trzeba było włożyć w przygotowanie jednego numeru, bo Daniel Mróz był przecież odpowiedzialny za oprawę graficzną całego „Przekroju”. Artysta przyznał, że rączka nie była do końca jego pomysłem. Pamięta ją z przeszłości, głównie z okresu dwudziestolecia międzywojennego, kiedy pojawiała się na różnych reklamach. Mróz wspominał na przykład, że jako chłopiec widział rączkę na opakowaniu herbaty, jakoś mu to utkwiło w głowie i bardzo mocno się wpisało w jego późniejszą twórczość.
Co na podstawie szkiców, prezentowanych w jednej z sal, może Pani powiedzieć o jego warsztacie?
Mnie bardzo fascynuje to, co rodzi się w głowie artysty, jak to się tam kotłuje, przetwarza i ostatecznie wychodzi właśnie to, a nie co innego. Tych szkiców za wiele nie ma, ale widać na nich, jak Mróz wychodził od jakiegoś pomysłu i zastanawiał się nad wyglądem ilustracji. Taki proces został pokazany na przykładzie rysunków do Śmiesznego jeźdźca Szaniawskiego. To co jest dla mnie najciekawsze, to tok myślowy artysty, proces twórczy, wszystkie odsłony, jakie miał w głowie, i w pewnym momencie uznał, że któreś ujęcie jest ostateczne. W szufladach gablot pokazuję, jak to funkcjonuje w książce. Ciekawostką jest, że Mróz ostateczne ilustracje wykonywał piórkiem i tuszem. Następnie grafiki były fotografowane i zawożone do wydawcy, który drukował ilustracje z negatywu. Dlatego też zachowały się w dobrym stanie. Ponadto żona Daniela Mroza skrzętnie je chowała. Chciałam zwrócić uwagę na bardzo ciekawy motyw drogi od idei do ostatecznego efektu. Na wystawie jest pokazana okładka do Łgarzy pod złotą kotwicą Szaniawskiego. Możemy prześledzić, jak Mróz wyszedł z bryłowatej rzeźbiarskiej formy, jak się ona zmieniała, aż doszedł do finalnego motywu. Podziwiam tę niesamowitą wyobraźnię i umiejętność poruszania się po różnego rodzaju formach sztuk plastycznych.
Wszystkie ilustracje prezentowane na wystawie zakomponowała Pani w osobne dzieła sztuki. Czy ma Pani wśród nich jeden ulubiony zestaw?
Trudno jest mi wybrać. Bardzo lubię Szaniawskiego i Profesora Tutkę. Zarówno w lekturze, jak i na ilustracjach wydaje mi się bardzo zabawny. Podziwiam oczywiście Cyberiadę. Moim ulubionym cyklem jest chyba kolaż, gdzie artysta pomieszał technologie, wprowadził techniki własne, gdzie tło jest rastrem, widać trochę naklejania, trochę podmalowania. Ten cykl jest zupełnie inny niż cała jego twórczość, a jednocześnie widać, że to jest Daniel Mróz. Podoba mi się też cały „Przekrój” – jest różnorodny i bardzo polecam przeglądanie starych wydań, bo naprawdę są fascynujące. Dlatego tak dużo miejsca poświęciłam tej gazecie. Bo z jednej strony była to jego twórczość artystyczna, a z drugiej praca zarobkowa. Myślę, że największa cześć jego twórczości jest związana z pracą zawodową, związana z „Przekrojem”. A poza tym „Przekrój” jest bardzo krakowski i idealnie wpisuje się w cykl Artystów Przypomnianych.
Daniel Mróz jako scenograf tym bardziej zapomniany.
Tak, aczkolwiek myślę, że takim „zagłębiem” Daniela Mroza jako scenografa jest Wrocław. Kiedy przygotowywałam się do wystawy i chciałam pokazać tę część scenograficzną i kostiumy, szukałam źródeł oczywiście w Krakowie, a także we Wrocławiu. Tam od razu spotkałam się z wielkim entuzjazmem, nie musiałam w ogóle przypominać sylwetki artysty. Ponadto we Wrocławiu w 1996 roku odbyła się wystawa w galerii scenografów, eksponująca twórczość właśnie Daniela Mroza. Wiem, że była tam też pokazana część jego ilustracji, ale wystawę poświęcono głównie twórczości teatralnej.
Na wystawie w Kamienicy Hipolitów można obejrzeć scenografię do Śmierci na gruszy, którą stworzył razem z Szajną. Artyści dostali za nią nagrodę. Jednak z tej dziedziny twórczości Daniela Mroza niewiele się zachowało. Do Śmierci na gruszy pozostała dokumentacja fotograficzna, ale nie ma projektów, nie ma kostiumów. Wyborem eksponatów chciałam nawiązać do jego działalności ilustratorskiej, stąd zdjęcia, na których widoczne są różnego typu samoloty, bo Mróz był zafascynowany początkami lotnictwa. Ponadto na zdjęciach ze spektaklu można dostrzec automobile, lokomotywy – fascynacje, które przewijały się przez jego twórczość. Jego prace ilustratorskie były spójne z tymi teatralnym. Kiedy odwiedzałam Teatr Ludowy we Wrocławiu, zauważyłam zdjęcia ze spektaklu Śmierć pod gruszą i już wtedy pomyślałam, że ta scenografia jest tak przepełniona Mrozem, że sprawia wrażenie, jakby to on sam zbijał te wszystkie samolociki z desek. Natomiast jeśli chodzi o kostiumy, to zachowały się prezentowane na wystawie projekty i szkice do Matki. Miałam taki pomysł, żeby w tej części sali pokazać kostium od projektu po efekt końcowy. Nie w każdym momencie się to niestety udało, bo ilość materiałów jest ograniczona. O ile w materiałach do pierwszej sali można jeszcze przebierać i mnóstwo rzeczy pozmieniać, o tyle tutaj jest wystawione prawie wszystko, co się zachowało. Można ewentualnie dołożyć ze dwa-trzy projekty czy parę zdjęć, czyli naprawdę niewiele. To co udało mi się pokazać w związku z Matką, to projekty z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Wyeksponowałam rysunek, który był doczepiony do tyłu ilustracji projektu. Widać, że Mróz zasugerował się sukienką z jakiegoś żurnalu. W ten sposób zamierzałam pokazać, gdzie szukał inspiracji.
Tak jak Pani wcześniej wspomniała, trudno o pamiątki po działalności scenograficznej Daniela Mroza. Jak udało się Pani zdobyć kostiumy, które możemy oglądać na wystawie?
To jest bardzo ważna pamiątka po działalności teatralnej Mroza. Ktoś zapytał, co uważam za najważniejszy eksponat na tej wystawie, oczywiście oprócz ilustracji, i wskazałam na te kostiumy, bo nie ma innych zachowanych. Fizycznie wydają mi się najbardziej cenne. Muzeum Miejskie we Wrocławiu pozyskało eksponaty – kostium żeński i męski ze spektaklu Pijacy. Na wystawie są również zdjęcia z tego przedstawienia, żeby można było zobaczyć, jak kostiumy funkcjonują na scenie. Pokazywano je też na wystawie w 1996 roku we Wrocławiu. Są stworzone z dywaników modlitewnych. Mróz dostał te dywaniki bez wcześniejszego zamówienia, więc nie wiedział, jaki będzie na nich nadruk. Tego typu materiały miały oddawać ciężar tego kostiumu i myślę, że to się udało. Także w kontekście całej twórczości scenograficznej i kostiumowej Mroza to bardzo cenne eksponaty.
Artysta przypomniany został także na plakacie. Plakat wykorzystujący zdjęcie Wojciecha Plewińskiego przypomina głównie sylwetkę artysty – na pierwszym planie postać Mroza, dopiero za nim grafika – jego twórczość.
Jeśli chodzi o część graficzną, to są osoby odpowiedzialne za to, jak wygląda plakat. Mój głos też jest jednak w jakiś sposób decydujący i spośród różnych projektów to ten ze zdjęciem Plewińskiego wydał mi się genialny. Pamiętam, że córka Łucja Mróz-Raynoch podczas jednego z pierwszych spotkań, pokazując mi zdjęcia, wskazała właśnie na fotografię Plewińskiego. Nie wiem, czy widziałam wcześniej to zdjęcie, ale bardzo utkwiło mi w pamięci. Myślę, że jest na nim taka maska, taki dystans do świata charakterystyczny dla Mroza. Oczywiście plakat to zamysł grafika nadzorowanego przez redaktora, ale w momencie kiedy zobaczyłam ten projekt, byłam pewna, że to tak ma wyglądać. Plakat oddaje całość twórczości artysty. Ponadto w pewien sposób nawiązuje do filmu, który jest także prezentowany na wystawie – artysta siedzi w pracowni, zza niego wychodzą różne figury. To wszystko tworzy całość – najpierw artysta, potem jego twórczość.
Bardzo dziękuję za rozmowę.