Jaromir Jedliński: Długo była Pani redaktorką tematyki kulturalnej w „Gazecie Wyborczej”, wtedy się poznaliśmy. Spotykaliśmy się od tego czasu nierzadko, najpierw w Muzeum Sztuki, potem, kiedy współdziałała Pani z Atlasem Sztuki i gdy dyskutowaliśmy nad planami tworzenia Nowego Centrum Łodzi. Pracowała Pani przez dwa lata w Szkole Filmowej, z którą niegdyś też byłem jakoś związany. Teraz natomiast objęła Pani dyrekcję Muzeum Kinematografii. Dobrze pamiętam, jak Muzeum to powstawało w połowie lat 80. W tak wielu momentach i rozmaitych kontekstach nasze drogi się krzyżowały. Pamiętam również nasze spotkania na koncertach czy to muzyki jazzowej, czy klasycznej. Teraz obserwuję Pani aktywność z oddali, ale z nieustannym zainteresowaniem. Ciekawi mnie, w jaki sposób te wszystkie różnorodne doświadczenia składają się na Pani świadomość i wyobrażenie pracy w tak istotnej dla Łodzi placówce, jaką jest Muzeum Kinematografii. Proszę by najpierw opowiedziała Pani o swej bogatej drodze zawodowej i o Pani różnorodnych zainteresowaniach.
Marzena Bomanowska: W drugiej dekadzie pracy w „Gazecie Wyborczej”, kiedy byłam odpowiedzialna za dział kultury w Łodzi, do pracy redakcyjnej dołączyły inne zajęcia, takie jak organizowanie wydarzeń na jubileusz „Gazety”, w tym spektakli i koncertów na rynku Manufaktury czy pierwszych edycji plebiscytu Energia Kultury na wydarzenie kulturalne roku. Tym doświadczeniom zawdzięczam odkrycie, czym różni się przyjemność opisywania zjawisk od ich tworzenia, planowania, wymyślania, organizowania. Wcześniej przez lata pisałam o Muzeum Sztuki, do którego mam szczególne uczucia. Pamiętam wszystkich dyrektorów tej placówki poza pierwszym – Marianem Minichem. Pierwszy poważny wywiad robiłam z Ryszardem Stanisławskim, w 1991 roku, kiedy w warszawskiej Zachęcie pokazywano Międzynarodową Kolekcję Sztuki Nowoczesnej z Muzeum Sztuki, niejako pożegnanie Stanisławskiego z Muzeum. Mam w pamięci nieco późniejszą wielką wymianę kolekcji między Lyonem a Łodzią, potem monograficzne wystawy na stulecie urodzin Władysława Strzemińskiego i innych wielkich artystów.
Kiedyś, podczas wakacji w Danii, pomagałam Urszuli Czartoryskiej i Lechowi Lechowiczowi w kopenhaskim ratuszu wieszać wystawę fotografii z łódzkich zbiorów, uderzyło mnie wtedy, że wybitni kuratorzy muszą także radzić sobie z młotkiem, śrubokrętem i gwoździami. Później Muzeum Sztuki wydało moją książkę 7 rozmów o Katarzynie Kobro. Dostałam też pierwszą Nagrodę ms, którą Muzeum Sztuki przyznało za promowanie nowej siedziby w ms². Zanim w „Gazecie” drastycznie ograniczono miejsce dla kultury, przez lata współpracowałam z młodymi recenzentami, którzy dzisiaj pełnią ważne funkcje w instytucjach artystycznych, by tutaj wymienić Małgorzatę Ludwisiak, dziś dyrektorkę CSW w Zamku Ujazdowskim, Leszka Karczewskiego, kierownika działu edukacji w Muzeum Sztuki, Aleksandrę Bęben, rzeczniczkę Akademii Muzycznej w Łodzi. Ludzie, z którymi miałam szczęście pracować, byli utalentowani, dobrze wykształceni i pełni entuzjazmu, a ja przy nich uczyłam się, jak kierować zespołem. Mieliśmy znakomite efekty, dostawaliśmy nagrody, traktowaliśmy pracę bardzo poważnie, a jednocześnie bardzo się lubiliśmy.
Z kolei do Szkoły Filmowej trafiłam w szczególnym momencie. Rektorem został oryginalny artysta Mariusz Grzegorzek, a ja dostałam posadę rzecznika prasowego legendarnej uczelni z ulicy Targowej. W krótkim czasie trzeba było przygotować obchody 65-lecia Szkoły, miałam okazję uczestniczyć w szalonych „burzach mózgów”, z których wyłonił się program. Byłam jednym z redaktorów niezwykłego artbooka Powidoki/Afterimages złożonego z esejów wizualnych opowiadających osobiste historie o Szkole, do moich zadań należała m.in. współpraca ze Zbigniewem Rybczyńskim i Mariuszem Wilczyńskim. Prowadziłam także korespondencję z Michaelem Haneke, by przygotować jego pobyt w Łodzi, ten wielki artysta został doktorem honoris causa Szkoły Filmowej podczas inauguracji jubileuszowego roku akademickiego 2013/2014. Na 38. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, dwa tygodnie przed uroczystościami w Szkole, ekipa złożona ze studentów i pracowników organizowała rozmaite nietuzinkowe akcje. Naszymi gośćmi byli i Marcin Dorociński, i Barbara Krafftówna, i wielu innych ludzi kina. Opowiadam o tym, bo tamten jubileusz stanowił ciekawy mariaż powagi szkoły wyższej z niezobowiązującą, by nie powiedzieć luzacką, atmosferą Szkoły, która zawsze wymykała się schematom i stereotypom.
Kiedy wiosną 2014 roku miasto Łódź ogłosiło konkurs na dyrektora Muzeum Kinematografii, pomyślałam, że tej instytucji, która za rok będzie miała już 30 lat, przyda się moje doświadczenie. To miejsce z tradycją, z siedzibą w Pałacu Karola Scheiblera, potrzebuje większej aktywności, współpracy nie tylko z czasem, który minął, ale też z czasem dzisiejszym.
Była Pani aktywna w tak wielu obszarach kultury, wydaje się jednak, że z Łodzią najmocniej kojarzone są dwa jej pola – sztuka nowoczesna i sztuka filmowa. Po długim Pani uczestniczeniu w życiu sztuk plastycznych w nieunikniony, jak to teraz wygląda, sposób musiała Pani wejść w świat filmu. Wpierw była to Szkoła Filmowa, teraz Muzeum Kinematografii. I na ten Pani start w Muzeum Kinematografii nakładało się kolejno wiele nagród dla filmu Ida, przyszedł też Oscar. A w upowszechnianie wiedzy o tym filmie i jego recepcji już zdążyła Pani się też bardzo aktywnie włączyć. Czy to wydarzenie widzi Pani jako pomocne w Pani pracy w Muzeum Kinematografii? Jak w ogóle ukierunkować Pani zamierza pracę tej placówki? Czy widzi Pani jej działalność w jakimś powiązaniu (po sąsiedzku) ze Szkołą Filmową, z innymi może jeszcze miejscami sztuki, instytucjami kultury w Łodzi?
O tym, że Ida w reżyserii Pawła Pawlikowskiego to temat na wystawę w Muzeum Kinematografii, byłam przekonana w czasie, kiedy w czerwcu 2014 roku pisałam program dla muzeum na konkurs ogłoszony przez Urząd Miasta Łodzi – wiosną tegoż roku. Film już wtedy miał szeroki oddźwięk w świecie, potwierdzony wieloma nagrodami, choć te najważniejsze, czyli pięć Europejskich Nagród Filmowych, BAFTA i Oscar, to sprawa ostatnich miesięcy. Uważam, że i bez tych wspaniałych wyróżnień Ida miałaby zapewnione miejsce w historii polskiego kina.
W pierwszym dniu pracy w Muzeum Kinematografii – 2 stycznia 2015 roku – spotkałam się z kuratorami, by przedstawić projekt wystawy #IdaTheFilm, bo zależało mi, by otworzyć tę ekspozycję między 15 stycznia, gdy zostały ogłoszone nominacje do Oscarów, a 22 lutego, kiedy w Los Angeles miała miejsce ceremonia wręczania nagród Amerykańskiej Akademii. I to się udało, przede wszystkim dzięki współpracy z producentem Idy, czyli łódzkim Opus Film – w osobach Ewy Puszczyńskiej i Piotra Dzięcioła, a także dzięki zaangażowaniu w ten pomysł kuratorów Muzeum Kinematografii – Krystyny Zamysłowskiej i Piotra Kuleszy. Nadzwyczajnie szczęśliwa okoliczność, jaką jest Oscar dla Idy, w oczywisty sposób zwiększa zainteresowanie naszą wystawą, o której wypożyczenie jeszcze przed otwarciem pytały placówki kulturalne, nie tylko polskie. Przygotowanie wystawy o filmie Pawła Pawlikowskiego było też dla mnie pierwszym sprawdzianem, jak w praktyce zadziała założenie, by funkcjonowanie Muzeum Kinematografii oprzeć na jak najszerzej rozumianej współpracy. I to się fantastycznie udało, materiały multimedialne na wystawę pożyczył Polski Instytut Sztuki Filmowej, Polskie Radio, portal Instytutu Adama Mickiewicza – culture.pl, nagrody udostępnili producenci, operatorzy Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski, montażysta Jarosław Kamiński, rekwizyty i materiały z planu filmowego dostaliśmy od Opus Filmu. Największy eksponat, 50-letni wartburg, którym w Idzie jeździła Agata Kulesza grająca Wandę Gruz, wynajęty od prywatnego właściciela, mogliśmy pięknie oświetlić reflektorami udostępnionymi przez Szkołę Filmową.