Jowita Kubiak: Jak narodził się Festiwal Ciało/Umysł?
Edyta Kozak: Z piany morskiej, jak Afrodyta…
Festiwal został zorganizowany po raz piętnasty. Bardzo się zmienił w stosunku do pierwszej edycji?
Charakterystycznym elementem festiwalu nastawionego na rozwój jest towarzysząca temu permanentna zmiana. Każda edycja to nowe tematy, obszary, które często rozwijają się przez kolejne lata. Dla mnie były trzy początki: pierwszy z nich to inauguracyjna edycja w 1995 roku, do której zawsze wracam emocjonalnie, bo w niej tkwi źródło mojej pewności, że dziś nadal chcę to robić. Jako tancerka i choreografka czułam się dobrze w roli kuratora, bo trochę znałam środowisko, jego potrzeby, bolączki. Zaproponowałam festiwal jako platformę wymiany, miejsce poznania kolegów tancerzy i choreografów niezależnie zajmujących się tańcem współczesnym w Polsce, okazję do wymiany naszych skromnych wtedy, ale często już międzynarodowych doświadczeń i przyjrzenia się sobie na tle osiągnięć innych artystów. To była po prostu potrzeba, środowiskowe spotkanie. Nie byłam pewna, czy chcę to dalej robić, ale po dwóch latach postanowiłam go kontynuować. Drugi początek wiązał się ze zmianą nazwy festiwalu w 2001 roku z Małych Form Teatru Tańca na Ciało/Umysł i wprowadzeniem do niego mojego autorskiego programu. Rozpoczęła się rewolucja, bo pojawili się artyści, którzy nawet w kręgach tanecznych w Europie budzili strach, gdyż w latach 90. zaczęli kwestionować dotychczasowe postrzeganie ludzkiego ciała, jego oryginalności i rozpętali trwającą prawie dwie dekady dyskusję na temat zasad i roli tańca w świecie. Wtedy zdecydowałam się zgłębić i próbować zrozumieć coś, co mnie zaszokowało w europejskim tańcu: dominację intelektu, rozumu nad ciałem. Chciałam zobaczyć, co tam w ogóle robi ten intelekt, który nie działa na korzyść formy tańca, ale totalnie go rozbija, dekonstruuje.
Próba poznania przyczyn kartezjańskiego rozdziału ciała i umysłu w tańcu była ekscytująca. Jerome Bel, nazywany obecnie filozofem tańca czy antychoreografem, pokazał wówczas na Festiwalu swój artystyczny manifest Jerome Bel, a w ciągu kilku kolejnych lat jeszcze cztery spektakle. Wystąpił też Xavier Le Roy ze spektaklem „self-unfinished”, w którym przekształcał swoje ciało w przeróżne zjawiskowe morfologiczne stwory, jak również Sasha Waltz badający w spektaklu Koerper (Ciała) anatomię i fizyczny wygląd człowieka, zadający pytania o granice wykorzystania ludzkiego ciała i jego rolę w naszej kulturze. Ważny był także performance Katarzyny Kozyry Lekcja tańca, odnoszący się do manipulacji „baletowego” ciała… Trzeci początek miał miejsce w 2008 roku, od którego zaczęliśmy organizować Festiwal co roku i uzyskaliśmy stałe dofinansowanie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz m. st. Warszawa. Rozpoczęliśmy też pierwszą długofalową współpracę europejską i tu zaczęła się prawdziwa uczta – mogliśmy pozwolić sobie na tematyczne podejście, tworzenie haseł, ważne nazwiska, poszukiwania odpowiednich, różnorodnych przedstawień, produkowanie prac i rozpoczęcie wymiany artystycznej. Pojawili się tak znakomici artyści jak: Akram Khan, Constanza Macras, Steven Cohen, Robyn Orlin, Marie Chouinard, Monnier Mathilde, La Ribot oraz całe pokolenie młodych, eksperymentujących choreografów. W tym samym roku rozpoczęliśmy także ważny projekt, który trwa do dziś, tj. współpracę z „lokalesami” – co roku produkujemy spektakl czy artystyczno-społeczny projekt, w którym biorą udział amatorzy, performerzy, artyści z Polski. W jego ramach zrealizowaliśmy osiem wydarzeń, angażując ponad 200 uczestników: Velma Superstar – zespołu Velma, Show Must Go On – Jerome’a Bela, Living-room Dancers – Nicole Seiler, Clean Room – Juana Domínguez Rojo i dwa projekty portugalskiego duetu Borrahlo Ana Galante João, SexyMF oraz Atlas Warszawa z udziałem stu mieszkańców Warszawy. W tegorocznym wyprodukowaliśmy spektakl Sidewest Rain Guilherme Botelho z tancerzami Kieleckiego Teatru Tańca oraz tancerzami niezależnymi.
Podkreślacie, że wprowadziliście do tańca hasła: „konceptualny” „społecznie zaangażowany”. Pozostają one nadal aktualne?
Wszystko jest aktualne, jeśli jest potrzebą twórcy i znajduje swoich odbiorców. Festiwal rozwija się wraz z innymi dziedzinami nauki i sztuki i jest odzwierciedleniem tego, co niesie życie. Często pokazywaliśmy spektakle, które jeszcze nie miały swoich definicji, mówiło się o nich „nowatorskie”. W 2000 roku rozpoczął się etap poznawania nowych, nienazwanych jeszcze wtedy form, nurtów jak: nie-taniec czy taniec konceptualny, eksperymenty formalne, multimedialne. W tym okresie zależało mi, żeby nazywać, definiować, pokazywać nowe trendy, aby wprowadzać konkretne pojęcia do Polski i wskazywać wokół jakich problemów się poruszamy. Rozwój tańca w Europie następował tak dynamicznie, że sama za nim nie nadążałam. Musiałam bardzo ostrożnie budować program, aby z jednej strony pokazywać nowe nurty, a z drugiej, by pozostawał on nadal komunikatywny dla polskiego widza. Ten błyskawiczny rozwój tańca, interdyscyplinarne podejście, podejmowanie, często w jednym spektaklu, wszelkich możliwych tematów: społecznych, politycznych, teoretycznych, artystycznych, a także łączenie nauki ze sztuką, wygrzebywanie historii, sięganie do popkultury i nowych technologii doprowadziło do powstania nowego gatunku nazywanego spektaklem hybrydowym. Dziś widać zmęczenie tą eksploatacją. Taniec się „defragmentaryzuje”, oszczędniej operuje formą, koncentruje się na wybranym wycinku, bada różne zjawiska, jak pod mikroskopem. W ciągu tych ostatnich lat widocznie przedziera się też temat powrotu do historii przez pryzmat własnych biografii oraz czerpanie z potencjału widza. Mam tu na myśli teatr społeczny, społecznie zaangażowany. Odnoszę wrażenie, że artyści tańca zmieniają zasady rządzące ostatnio teatrem, coraz wyraźniej też określają się światopoglądowo, z czego się bardzo cieszę, bo za tym stoi prawdziwa wolność! Zmiany, jakie zaszły w tańcu, są nieodwracalne, a świadomi artyści czerpiąc z przeszłości nie tylko rozwijają wybrane gatunki, ale budują tożsamość tańca i jego historię. Dziś tworzę program dzięki temu, że taniec współczesny czerpie swoją definicję z niemożliwości stworzenia definicji.
Oglądając festiwalowe przedstawienia miałam wrażenie, że twórcy często odwołują się do wewnętrznej walki, jaka rozgrywa się między naszym umysłem a emocjami.
Tak, to poważny dylemat współczesnego człowieka. Jesteśmy rozdarci, bo wychowywani w dualizmie, ale tęsknimy za integracją. Uczymy się w szkole reguł, form, technik, a wszelkie przejawy samodzielnego, kreatywnego myślenia są tępione. Jesteśmy odtwórcami cudzych teorii, a często dla wygody uznajemy je za swoje. To uniwersalny temat dla artystów…
Czy widzowie nie mają problemu ze zrozumieniem opowieści przekazywanych poprzez taniec?
Tak, mają. Dlaczego mieliby nie mieć? Skoro człowiek sam ze strachu ogranicza swoje boskie prawo do wolności myślenia, to napotyka na barierę, którą sam sobie stworzył, za którą czai się lęk. Tak bardzo zaufaliśmy doradcom, ekspertom czy coachom, cedując na nich rozwiązywanie swoich problemów. Przyjmujemy gotowe recepty, dobrze spreparowaną popkulturową papkę, która rozleniwia nasze umysły zajmując nasze zmysły. Pozwalamy sobą manipulować udając, że nas to nie dotyczy. Wybieramy często najłatwiejsze rozwiązania, skojarzenia, boimy się w życiu wyłamać z tego schematu. Może więc choć godzina spektaklu, który ćwiczy uważność, uruchamia rzadko używane części mózgu, wpłynie na nas orzeźwiająco? Możemy zatopić się w wolności myślenia, próbie zrozumienia, o czym mówi do nas drugi człowiek.
W dobie lekkiej, łatwej i przyjemnej rozrywki, Festiwal, który zmusza widza do interpretacji i analizy ma rację bytu?
Jak najbardziej i tym bardziej jest potrzebny. Festiwal w tym roku zgromadził prawie dwa tysiące widzów, nie możemy ignorować ich potrzeb „trudniejszej” rozrywki. Ta część społeczeństwa także musi mieć swoje miejsca, gdzie może kontaktować się z kulturą i sztuką. Nasze spektakle są interdyscyplinarne i wymagają interdyscyplinarnej wiedzy, aby je odczytać, zrozumieć, skrytykować. Taniec współgra z różnymi dziedzinami, używa żywej scenografii, multimediów, współtworzy muzykę, odnosi się do filozofii, wydarzeń politycznych, teorii psychologicznych. To wspaniała zabawa pobudzająca umysł i, cytując jednego z badanych widzów Festiwalu Ciało/Umysł: „Spektakle, których nie ma w repertuarze na co dzień. Odwaga tych spektakli. Uczta dla wrażliwości i wyzwania dla intelektu. O tych spektaklach mówię i myślę”.
Przyglądając się festiwalowej publiczności, doszłam do wniosku, że jest on skierowany do ludzi, których na pierwszy rzut oka określa się mianem „intelektualistów”. Może obecność na Festiwalu Ciało/Umysł to taki współczesny snobizm?
Tak? To ciekawe. Nie wiem, jak się definiuje współczesny snobizm, ale jeśli tak Pani uważa, to może coś w tym jest. Jestem bardzo zadowolona, że intelektualiści odwiedzają Festiwal Ciało/Umysł. Nie tak łatwo ich skłonić do chodzenia na taniec, który wciąż w Polsce kojarzy się z popularną czy klasyczną rozrywką. Jest może więc w proponowanych spektaklach coś, co nawet ich pobudza, inspiruje… Nie brakuje też młodzieży, która dopiero kształtuje swoje gusta. Z badań jakie przeprowadziliśmy w tym roku wynika, że dla 50% widzów Festiwal przewyższa ich oczekiwania, a aż 91% planuje wziąć udział w kolejnych edycjach. Budujące. Snobizm, o którym Pani mówi, to dla mnie pozytywna reakcja na ciężką, ponad 20-letnią pracę nad festiwalem, jego kształtem i tym, czym dziś emanuje. Na marginesie, życzyłabym także wszystkim, aby ceny biletów wstępu we wszystkich snobistycznych miejscach były dostępne dla każdego, tak jak na C/U.
Podczas tegorocznego Festiwalu „udało się sprowokować” publiczność? Niektórzy widzowie wyszli w trakcie przedstawienia Bataille i świt nowych dni. Może uznali niektóre sceny za obsceniczne…
Tak, prowokujemy od dwóch dekad. Tegoroczna edycja namawiała do myślenia nad pędem, rozproszeniem i sprzecznościami współczesnego świata. W programie pisałam: „Akcja trwa, przyglądamy się uważnie, odnajdujemy zrozumienie, które za chwilę tracimy. Próbujemy ujrzeć nowy wymiar w zakurzonym przekonaniu o uzdrawiającej mocy teatru; odnaleźć utraconą spontaniczność, wskrzesić w sobie potrzebę przekraczania zasad; pocieszyć się techniką dzielenia chleba; nie zgubić się w wielowątkowości; przyjąć z pokorą hipnotyczny wyścig cyklu rodzenia i umierania; mierzyć się z arcydziełem kultury europejskiej, majestatyczną dziewiątą symfonią Beethovena, a na koniec określić siebie i działać…”. Rozumiem widzów, którzy czują, że ich granice dobrego smaku, prywatności, zasad zostały naruszone. Podoba mi się ich żywa reakcja, dzięki temu łatwiej nam zrozumieć ich wymagania i oczekiwania. Pokazuje to ich poziom wiedzy, doświadczenia z pewnymi tematami, a także świadomości ciała. Sama unikam miejsc, które naruszają mój spokój ducha, wyłączam przekrzykujących się polityków i pozbawione dobrego smaku reklamy i nie rozumiem, jak inni mogą to oglądać. Każdy z nas ma inny próg tolerancji. Widzowie Festiwalu są zaangażowani, spontanicznie komentują, mają swoje zdanie. Bywało że oddawali bilety i żądali zwrotu pieniędzy, bo uważali, że nie pokazaliśmy tańca, pisali listy z prośbą o wytłumaczenie wyboru spektakli, wbiegali na scenę dołączając do tańczących. Dwóch widzów podczas spektaklu Jerome Bel rozebrało się do naga i wyszło ze spektaklu komentując w ten sposób nagość na scenie. Nie tylko spontaniczni, ale i kreatywni! Zawsze to były pokojowe reakcje, nie zagrażające ani artystom, ani innym widzom, którzy zapłacili za bilet, aby zobaczyć przedstawienie.
Nagość obu płci stała się w teatrach już właściwie normą i głównym wabikiem, by przyciągnąć publiczność. Podczas Festiwalu również mogliśmy podziwiać piękne męskie ciała.
Temat nagości w różnych okresach historycznych był różnie traktowany. Taniec jest nierozerwalnie powiązany z ciałem i jego cielesnością. Oswaja nas ze sferą intymności, której raczej nie można praktykować w innych zawodach. Trudno sobie wyobrazić, żeby prawnik czy ksiądz rozbierał się podczas swoich wystąpień. Każda profesja pozwala nam lepiej zrozumieć nasze uwikłanie w życie. Ciało to instrument, którym posługuje się tancerz czy aktor, aby przekazać jakąś myśl, emocję czy stan. Nagość jest jednym z jego kostiumów. Jeśli ktoś wychowany w kręgu europejskiej kultury myśli o nagości jako o sensacji, to znaczy, że ta sfera jest u niego jakoś zaburzona. Nie widzę też związku pomiędzy nagością a frekwencją na Festiwalu. Od pierwszej edycji w 1995 roku pokazujemy spektakle, w których występują nadzy tancerze obu płci: piękni, pospolici, niepełnosprawni, różni. Widzom zostawiamy odpowiedzialność za wybór, czy chcą przyjść na takie przedstawienie. Ogromną zaletą nagiego ciała jest jego naturalność, ono nie kłamie, ono po prostu jest obecne. To my nadajemy mu ważność. Możemy uznać je zarówno za piękne, jak i za obrzydliwe. W spektaklu Sideways Rain jest scena, w której nadzy tancerze w szaleńczym pędzie przemierzają scenę i te trzy ostatnie minuty spektaklu mówią więcej o samotności człowieka w drodze ku ostateczności niż wypowiadane przez wiele godzin teorie. Tak działa taniec – poprzez obraz.
Które z tegorocznych przedstawień przyciągnęło najwięcej widzów?
Spektakle grane były w różnych przestrzeniach, na innych scenach dla różnej publiczności. Dopasowujemy je tak, aby zachować charakter przedstawienia, jednocześnie wykorzystując infrastrukturę i filozofię miejsca, w którym ma być grane. Pokazaliśmy zarówno Ludzi idealnych dla 40 widzów, jak i spektakle dla prawie 400 osób na scenie Nowego Teatru [w Warszawie – przyp. redakcji]. Niektóre wydarzenia prezentowane były dwukrotnie i to właśnie premiera spektaklu Sideways Rain, otwierającego festiwal, zapełniła dużą scenę Teatru Studio [w Warszawie – przyp. redakcji] przez dwa wieczory.
Można wytańczyć każdą opowieść? Taniec jest wart więcej niż tysiąc słów…
Warto próbować. Według naukowców tylko 5% komunikatu odbieramy poprzez słowo, reszta to mowa ciała wraz z całą bogatą gamą gestów, m.in. postaw, ruchów, czyli tego, co proponuje taniec…
Teatr ma moc uzdrawiania?
To nie teatr, a człowiek ma moc samouzdrawiania. Wymaga to jednak wysiłku. Lenistwo myślenia i bezczynność osłabiają ducha, stwarzają poczucie odrębności, a ostatecznie agresję wobec siebie. Taka konsumpcyjna postawa nastawiona na „branie” biegnie tylko w jedną stronę – samozagłady. Aktywny widz szuka w teatrze wspólnoty, bezpiecznego miejsca do przepracowania tematów, często tematów tabu. Jeśli to znajduje, to w tym sensie doświadczenie teatru może na niego działać uzdrawiająco.