Jowita Kubiak: Hasłem przewodnim tegorocznej, dwunastej edycji Brave Festival są „Outcasts-Wykluczeni”. W obliczu kryzysu, jaki ogarnął Europę, problem uchodźców wydaje się pogłębiać wewnętrzne konflikty. Z jednej strony chcemy pomóc, z drugiej obawiamy się urzeczywistnienia proroctwa Oriany Fallaci o Eurabii.
Grzegorz Bral: To nie jest festiwal o uchodźcach, tylko o wykluczeniu. To dwie nieco różne sprawy. Nasz festiwal od samego początku ma podtytuł: „przeciw wypędzeniom z kultury”. Jeszcze zanim wspomniany kryzys ogarnął Europę, było wiadomo, że zachodzą bardzo głębokie procesy – różnicujące, dzielące, wykorzeniające. To nie jest nic, co nie wydarzałoby się już wcześniej. Poza tym nie interesuje mnie polityczny aspekt wykluczenia, lecz ludzki – kiedy i dlaczego odrzucamy „drugiego”. Chyba nie można znaleźć tego punktu, od którego zaczyna się niechęć lub nienawiść, gdzie indziej niż w braku współczucia we własnym sercu. Chcemy, żeby nasz festiwal natchnął ludzi do akceptacji, szacunku, uznania i wsparcia. W tym roku naszym „wykluczonym” była osoba niepełnosprawna fizycznie lub umysłowo. No, właściwie „niepełnosprawna” tylko w tym potocznym, powierzchownym ujęciu. Bo przecież widzieliśmy wspaniałych artystów, promiennych, zaangażowanych, rozumnych. Nauczyłem się w tym roku o wiele bardziej szanować i doceniać to, że widzę ukochane osoby, że czuję ich dotyk, że słyszę, co do mnie mówią, że chodzimy w góry i nad morze, podziwiamy piękno świata. Wygląda na to, że gdy wszystko masz, to niewiele doceniasz. Tym festiwalem pragnę pobudzać docenianie drugiego, a nie kwestionowanie go.
Jest to festiwal ludzi odważnych, zresztą sugeruje to już sam człon nazwy „brave”. Trzeba mieć odwagę, żeby nieść pomoc?
Sądzę, że są sytuacje, w których potrzebna jest potężna odwaga, aby nieść pomoc drugiemu. Jednakże wielu z nas nie żyje w drastycznych, wojennych okolicznościach i wówczas nie tyle odwaga jest potrzebna, co przekroczenie własnego konformizmu i wygody. To jest bardzo trudne. Nie być kimś, komu w życiu jest po prostu wygodnie, dla którego brak wygody innych nie ma znaczenia. Zobaczyć cierpienie drugiego jest chyba dla wielu z nas najtrudniejszym zadaniem. A nawet jeśli zobaczymy, to czy pozwolimy, żeby cierpienie i ból drugiego stały się motywacją do niesienia pomocy? Tak, trzeba być odważnym, aby przynieść drugiemu ulgę i nieco radości. Dzisiejszy świat, który z przemocy uczynił medialne bohaterstwo, a z siejącego śmierć na ekranie hollywoodzkiego aktora pożądanego celebrytę, odwrócił wszelkie wartości do góry nogami. Bohaterem stał się ten, który zabija, a wojna usankcjonowaną grupową zbrodnią i niczym innym. Tego, który ocala i pomaga, postrzega się jako marzyciela, chociaż w moich oczach to właśnie on jest największym z bohaterów. Jaki jest mechanizm tzw. „hejtu”, nie mam pojęcia, ale wiem, że zaczyna się wyłącznie w twoim sercu.
Wykluczeni to nie tylko ludzie wypędzani z własnych krajów, ale też osoby niepełnosprawne. Podczas festiwalu można było obejrzeć występ niesłyszących bębniarzy z zespołu DeafBeat, grupy baletowej osób niewidzących Blind Ballet Company czy spektakl warszawskiego Teatru 21, w którym występują aktorzy z zespołem Downa i autyzmem.
Wykluczenie wydaje mi się potężnym tematem. Zapytałem kilkadziesiąt osób, może nawet kilkaset, „kto nigdy nie poczuł się wykluczony?”. Nikt nie podniósł ręki. Więc jest to mechanizm, który wszyscy znamy. Czy my sami wykluczamy? Czy ja sam wykluczam? Nieustannie! Świadomie lub nieświadomie dzielę ludzi na tych, których lubię i tych, których nie lubię, więc tych ostatnich natychmiast wykluczam z pola swojego współczucia czy choćby zainteresowania. Miasta nie są tworzone z myślą o wszystkich. Porozmawiaj z osobą niewidomą, niesłyszącą lub na wózku inwalidzkim, to dowiesz się, czym jest dla nich miasto. Posiadamy i tworzymy tysiące różnicujących nas struktur i mechanizmów. Projekty takie jak Brave Kids, pozwalające setkom osieroconych dzieci z całego świata spotkać się i razem przygotować wspólne dzieło, pokazują najlepiej, że jesteśmy jednością, że podobnie czujemy i pragniemy. Wykluczanie to ranienie. Po prostu. Każde ranienie to wykluczanie i chyba wszyscy nieustannie tego doświadczamy. A osoby niepełnosprawne oraz dzieci tego ranienia doświadczają najbardziej.
Osoby niepełnosprawne często wzbudzają nieuzasadniony lęk u tak zwanych pełnosprawnych. Warsztaty sensoryczne mają szansę to zmienić?
Mam doświadczenie studiowania na pięciu różnych uniwersytetach. Na żadnym, nawet na psychologii, nikt mi nigdy nie zaproponował, żebym założył opaskę na oczy i przez chwilę wszedł w sytuację osoby, która nie widzi. Na żadnym nikt mi nie zaproponował, abym usiadł na wózku inwalidzkim i spróbował dostać się na piąte piętro budynku ZUS-u. I tak dalej. Zdawałem egzaminy z liter, zdań i fikcyjnych badań, ale nie dotknąłem niczego prawdziwego. Uniwersytety okaleczają naszą empatię i rzeczywiste rozumienie. Brave jest projektem, w którym chodzi o doświadczenie. Nie musisz niczego czytać. Przeczytałeś już bardzo dużo i świat nie zmienił się na lepsze. Teraz dotknij. Jak w teatrze Nalagat! z Izraela, w którym aktorzy ani nie słyszą, ani nie widzą. Nazwa teatru znaczy Dotknij! Lęk pochodzi z tego, że nie tylko ty nie „dotknąłeś”, ale ani twoi rodzice, ani dziadkowie nie „dotykali” i tak niesie się po świecie stereotyp. Właśnie to jest podstawa. Lęk pochodzi ze stereotypu, z myślenia magicznego. Innymi słowy: skoro to mówi ktoś inny, to znaczy, że to jest prawda. To wygodne i bzdurne. I oczywiście pozbawione odwagi, samodzielnego myślenia. Najtrudniej jest samodzielnie myśleć. Łatwiej jest skandować nonsensy, które skandują inni. Ale najczęściej wystarczy samemu dotknąć, aby odkryć piękno tego rzekomo „innego”.
Wykluczenie społeczne to niestety bardzo częste zjawisko. Co sprawia, że czujemy się lepsi od innych?
Stereotyp. Łączymy się z ludźmi o podobnych poglądach tylko po to, aby oni potwierdzali nasze stereotypy. Grupa bezdomnych alkoholików w czasie powodzi we Wrocławiu okazała się jedną z najbardziej aktywnych grup pomagających innym, mieszkańcom uwięzionym w zalanych domach. Na co dzień w naszym stereotypie to menele. W sytuacji granicznej – prawdziwi bohaterowie. Obawiam się, że z lenistwa nie zaglądamy nigdy wystarczająco głęboko w serce drugiej osoby.
Brave Festival narodził się w 2005 r. Jak zmieniał się w ciągu minionych lat?
Brave zmienia się razem z naszymi widzami. Każdego roku staramy się pokazać nieco inne oblicza marginalizowanego, wykluczonego lub ginącego świata. Widzowie są tego naprawdę ciekawi. Podążają w tej podróży za nami. Staramy się jako organizacja coraz bardziej profesjonalnie organizować to wydarzenie. Staramy się też promować i poszerzać krąg naszych odbiorców. W tym projekcie bowiem nie chodzi o rozrywkę, tylko o to szczególne dotykanie „innego”. Wydaje mi się, że w nieskończoność mógłbym konfrontować własne stereotypy, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości. Począwszy od dźwięków muzyki obcej dla mojego ucha poprzez niemożliwy do zrozumienia fenomen transu młodych kobiet aż do przełamywania własnych lęków wobec osób z zespołem Downa. Nieustanna podróż poza schematy. Tym jest zmiana Brave – odkrywaniem nowej życiowej przestrzeni. Odkrywaniem empatii.
Czy zaobserwował Pan zmianę w mentalności Polaków, ich podejściu do innych nacji w ciągu tych ponad dziesięciu lat?
Obserwuję nieustanną zmianę u widzów oraz uczestników festiwalu. Mógłbym mnożyć przykłady, ale najlepiej kiedyś porozmawiać z tak zwanymi „rodzinami goszczącymi”. Przyjmującymi do swojego domu na dwa tygodnie jedno lub dwoje obcych dzieci. Nie znają nawzajem swoich języków ani zwyczajów, ale dzieci otrzymują prawdziwy dom, prawdziwą troskę, serdeczność, ciepło i miłość. Polacy posiadają potężny potencjał serdeczności i miłości i w tym projekcie to tylko rozkwita. Poza tym wydaje mi się, że wszyscy tak naprawdę doskonale odnajdujemy się w serdeczności i szacunku. Sądzę, że tego właśnie chcą nasi widzowie – atmosfery prawdziwego człowieczeństwa.
Idea Festiwalu zrodziła się podczas Pana wyprawy do Meksyku śladami Antonina Artauda. Wzoruje się Pan na jego „teatrze okrucieństwa”?
Podróż do Meksyku to tylko jeden z kamyczków dokładanych do idei, wcale nie najważniejszy. Ten rzeczywiście kluczowy pojawił się po tym, jak prezydent [Wrocławia – przyp. red.] Rafał Dutkiewicz zaprosił mnie do stworzenia „festiwalu, który ma sens”. Wtedy przyglądałem się pracy tybetańskiego uchodźcy mieszkającego w Szkocji, ale podróżującego po całym świecie i niosącego pomoc tam, gdzie tylko było to potrzebne. To był fascynujący mężczyzna, uczący innych nieustannie, czym jest współczucie w działaniu. Teraz to się tak międzynarodowo nazywa „Compassion in Action” – „Współczucie w Działaniu” – ale to właśnie dr Akong Tulku Rinpocze zapoczątkował ten ruch w Europie. Prawdziwy pionier robienia projektów, które przynoszą pożytek wszystkim związanym z tymi projektami. Wciąż od nowa się tego uczę. Meksyk jedynie potwierdził, że pomiędzy nami działa bardzo wielu takich społeczników. W każdym kraju. Każdy z nas ma w sobie tego „niosącego pomoc”.
Co sprawiło, że zainteresował się Pan zagrożonymi wymarciem kulturami?
Wychowałem się blisko „Indianina z Gdańska”, Sat-Okh’a. To był syn polskiej syberyjskiej zesłanki oraz kanadyjskiego wodza plemienia Szewanezów. Jego dom był wypełniony nastrojem lasu, trofeami, tomahawkami, łukami, nożami, pióropuszami, malarstwem i mnóstwem tego wszystkiego, co pochodziło z jego plemienia. Został marynarzem na polskich statkach, ale od zawsze miał duszę Indianina. Był dla mnie bramą do innego świata. Palił „fajkę pokoju” i grał ze mną w… brydża. Zabierał mnie na swoje canoe w Borach Tucholskich i zachowywał się tak cicho, jak tylko chciała tego przyroda. Był silnym, potężnym mężczyzną. Jakże mógłbym zapomnieć takie dorastanie? Jakże mógłbym uznać, że los tych szlachetnych kultur jest mi obojętny? Potem przyszło doświadczenie kilku lat w Gardzienicach [Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice – przyp. red] i wyprawy po pieśni, tańce i ludową obrzędowość Kresów. Drugi z najpiękniejszych okresów mojego życia. Inspirację stanowiła też oczywiście literatura podróżnicza i moje własne podróże. Mam potrzebę przynajmniej spowolnienia procesu utraty tysięcy nieprawdopodobnych kultur. Ich trwanie jest dla mnie tak niezbędne, jak tlen w powietrzu.