Nowe ilustracje w białostockiej Galerii Arsenał elektrownia nie są wcale takie nowe. Ekspozycja trąci objawiającą się w przeroście treści nad formą megalomanią, a całość pozostawia duży niedosyt z widocznymi gdzieniegdzie ciekawymi akcentami.
Kuratorskie „seppuku”?
Tym, co rzuca się w oczy, zaraz po intrygującym oraz wiele obiecującym tytule wystawy, jest brak konsekwencji kuratorek – Magdaleny Godlewskiej-Siwerskiej i Jadwigi Sawickiej. Obie panie obiecują zetknięcie się z czymś zupełnie nowatorskim, a następnie informują, że interesuje je „tworzenie relacji pomiędzy obrazem i tekstem literackim lub naukowym, tekstem i filmem, fotografią i muzyką etc.”. Słowem, mowa tu o korespondencji sztuk, szeroko pojętym synkretyzmie – kategoriami mało mającymi wspólnego z jakąkolwiek nowością. Chyba że mowa o pewnych twórczych eksperymentach z powyższymi kategoriami, ich redefinicją itp., ale do tego trzeba kreatywności, której ze świecą szukać w przestrzeni białostockiej elektrowni.
Kontrowersje pojawiają się więc już w warstwie tytułowej wystawy, choć przyznać trzeba, że rodzą się one zaraz obok wzbierającej w odbiorcy ciekawości. Czym bowiem są te „nowe ilustracje”? Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi w przyświecającej ekspozycji idei, zawartej w kilkunastostronicowym przewodniku po wystawie, ani wśród zaprezentowanych tam prac. Musimy więc radzić sobie sami, a jak wiadomo najgroźniejszym odbiorcą dla… – nie, nie dla sztuki – dla kuratorskiego zamysłu jest właśnie ten niepokorny widz, który nie da się prowadzić potulnie za rękę ścieżką wydrążoną przez narracje załączonego do wystawy „przewodnika”.
A jest, co oglądać, gdyż w przestrzeni starej elektrowni ulokowano prace aż 34 artystów. Niestety, jak powszechnie wiadomo – ilość, nie zawsze znaczy jakość. Chyba, że kuratorki wystawy postawiły tutaj na „jakoś” – w myśl sentencji – „jakoś to będzie”… i tak też jest. Pierwsze z prac, które napotykamy (T. Borowski, L. Tarasewicz, J. Świdziński, B. Kasprzycka) sygnalizują nam jeszcze pewną spójność formalno-treściową, którą jest relacja zachodząca pomiędzy obrazem i tekstem, jako nośnikami pewnej treści. Zarówno obraz, jak i tekst – mimo różnicy w jakości wywoływanych w nas doznań – posiadają wspólny fundament. Są to formy wizualne, z tym zastrzeżeniem, że malarstwo od form przedstawiających dążyło do coraz bardziej postępującej abstrakcji. Z kolei literatura, słowo i jego składniki – to twory abstrakcyjne, które powołują do istnienia obrazy realne. Powyższe założenie doskonale spełniałaby relacja zachodzącą pomiędzy komiksami Jacka Świdzińskiego i Małgorzaty Jabłońskiej, a interaktywną instalacją Gra w litery Karoliny Wiktor. Niestety, wyżej wymienione prace zostały rozlokowane tak, że komiksy Świdzińskiego i Jabłońskiej funkcjonują jako autonomiczne dzieła sztuki, które korespondują ze… sztuką (jak głosi treść załączonego do wystawy informatora). Natomiast instalacja autorstwa Wiktor spełnia rolę ciekawej zabawki stanowiącej przerywnik w przemierzaniu wizualnego jarmarku, który dzieje się w głównej części starej elektrowni.
Założona przez kuratorki koncepcja nowatorskiej korespondencji sztuk w większości wypadków wygląda, jak sytuacja opisana powyżej. Stojąc w głównej sali białostockiej elektrowni łatwo o dezorientację. Wideo, tkaniny, rzeźba w postaci konstruktywistycznego obuwia (Paulina Orłowska), porozrzucana literatura z zakresu teorii i historii sztuki – wszystko to zgromadzone niczym na jarmarcznym stole. Całość sprawia wrażenie pewnego rodzaju pretensjonalności: „zobacz, jak bogata w formy jest sztuka współczesna”, „ileż tu odniesień, dyskursów kontekstów”, „jakże nie oczywista jest oczywistość wszystkiego” – tego typu hasła wydają się wybrzmiewać echem w murach starej elektrowni.
Z kolei, jeśli idzie o tytułowe „ilustrowanie” to wyłącznie prace Pawła Susida i Julity Wójcik wpisują się tu w tytułową koncepcję, ale i one nie pozostają bez zastrzeżeń. Zarówno malarstwo Susida, jak i film unistyczny Wójcik, to prace pochodzące z połowy zeszłej dekady… O ile jedno, jak i drugie wpisuje się w kategorię ilustracji (choć praca Wójcik budziłaby tu pewne kontrowersje) to zdecydowanie nie są one czymś nowym.
Trudno też zrozumieć dominującą na ekspozycji idee konstruktywizmu, unizmu i ich odniesień do neoplastycyzmu wobec zagadnienia ilustracji. Trudno z tego względu, że ich ulokowanie w przestrzeni elektrowni kompletnie burzy jakąkolwiek intermedialną relację pomiędzy nimi. Ten brak konsekwencji w zakomponowaniu – wymagającej – przestrzeni starej elektrowni daje się wyraźnie we znaki, w momencie, gdy zaczniemy dostrzegać pewne możliwe relacje, jakie mogłyby się wytworzyć pomiędzy poszczególnymi pracami.
W kuratorskim zamyśle „tytułowe ilustracje traktowane są bardzo swobodnie”, co zresztą doskonale obrazuje formalny splendor wyeksponowanych w przestrzeni starej elektrowni prac. Poza tym, jak się nas uprzejmie informuje, a co pragnę ogłosić wszem i wobec – „mamy do czynienia ze sztuką” (!!!), co w zamyśle Pani Godlewskiej-Siwerskiej i Sawickiej oznacza, że wspomniane synkretyczne relacje są „złożone i niejednoznaczne”. Wobec powyższego postanowiłem tytułowe „ilustracje” potraktować bardzo konkretnie, a to sugeruje jednoznaczne ich ujęcie.
„Nowe ilustracje” jako… kategoria? – gatunek? – w kuratorskim zamyśle „coś swobodnego”, to w kontekście historii sztuki i kultury wyrażenie po pierwsze tautologiczne, po drugie oksymoroniczne. Słowem, w warstwie tytułowej oraz zaproponowanym sposobie jej rozumienia białostocka wystawa wydaj się czymś kompletnie absurdalnym i pozbawionym sensu. I nie ma co się oburzać za te językowe szturchańce, gdyż to język definiuje sztukę, bez względu na to, jak bardzo będzie ona złożona i niejednoznaczna – aby być zrozumianą – a tego pragną przecież kuratorzy i galernicy – musi być precyzyjnie wyrażona w języku. Poza tym, nie ma co się oszukiwać, gdyby sztuka współczesna nie potrzebowała narracji literackiej, po cóż produkowano by kilkustronicowe opisy wystaw, w których sprzedaje się wizje i propozycje rozumienia sztuki?
Ilustracja jest gatunkiem sztuki bardzo mocno zakorzenionym w tradycji artystycznej i bardzo konkretnie interpretowanym. Nie ma tu miejsca na swobodę. Jej definicja słownikowa i etymologiczna uzmysławia, że służy ona poszerzeniu pola interpretacyjnego, objaśnieniu treści danego utworu (przeważnie dzieła literackiego) poprzez wykorzystanie innego medium (za które zwykle uchodził obraz lub grafika). Ilustracja potęguje więc walory poznawcze sztuki, kładąc nacisk na jej sensualne (zmysłowe) aspekty. Myślimy wszak obrazami. Za rzeczywiste uznajemy to, co jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, o czym jesteśmy w stanie sobie pomyśleć. Na tym od wieków opierało się malarstwo, które w pewnym sensie jest przecież ilustrowaniem rzeczywistości, co wcale nie wynika – jak chcą kuratorki – ze swobodnego potraktowania kategorii ilustracji. Ba! Wcale nie potrzebujemy sztuki współczesnej do tego, aby objaśnić i zrozumieć działanie takiej kategorii artystycznej jak ilustracja. W elektrowni mamy jednak do czynienia z takim właśnie rozumieniem tej kategorii, które – śmiem twierdzić – kompletnie umknęło organizatorkom. Objawia się ono przede wszystkim w wypowiedziach obu Pań oraz, – jak zwykle bywa – w rozdętej do granic idei ekspozycji opisanej w informatorze do wystawy. Po jego godzinnej lekturze, w której trakcie podejmujemy próbę skonfrontowania treści z propozycjami artystów (aż 34), zaczynamy się zastanawiać nad tym, co i czemu służy na tej wystawie jako ilustracja? – „przewodnik” dziełom czy zaprezentowane prace „przewodnikowi”? Paradoks polega na tym, że ta ironiczna analogia doskonale oddaje charakter tego, czym w kuratorskim założeniu wystawa Nowe ilustracje być powinna.
Kuratorski zamysł można starać się obronić spostrzeżeniem, że tytułowy oksymoron symbolizuje zderzenie tradycji i innowacji, z czego przy ożywczym zamęcie spowodowanym niejednoznacznym i złożonym charakterem współczesnej sztuki wizualnej otrzymamy wielopłaszczyznowy dialog znaczeń itp., itd. Niestety nawet taka pozycja interpretacyjna długo się nie utrzyma. Świadczą o tym zaprezentowane na wystawie prace. Nie wnoszą one nic nowego do tytułowych „ilustracji”. Bardziej wartościowe – estetycznie i poznawczo – byłoby potraktowanie ich jako pewnych prób lub propozycji interpretacji tradycyjnego gatunku, jakim jest ilustracja, zaproszenie artystów do gry znaczeń i kontekstów, niż głoszenie nowatorstwa, pod które-niekiedy siłą kuratorskiej sugestii – podpina się prace, kompletnie tracą autonomiczność. Panie: Godlewska i Sawicka postanowiły wybrać jednak inną drogę. Forsują one przekonanie o sztuce wizualnej jako autonomicznej dziedzinie twórczej aktywności człowieka. Zakładają więc, że ma ona pewne charakterystyczne cechy, a przede wszystkim posiada jasno określoną i zdefiniowaną istotę, aby następnie za tę istotę uznać nieokreśloność, złożoność i wieloznaczność (!?). Biorąc pod uwagę charakter współczesnej ikonosfery, brzmi to co najmniej niepoważnie…