„Mimo wszystko widok tej potężnej postaci kroczącej po śniegu w gwiaździste noce górskie z tym swoim orszakiem niedojdów zasłuchanych i zapatrzonych był naprawdę dramatyczny. Miało się wrażenie, że coś znakomitego ulega spaczeniu, zepchnięte na dno bolesnego błazeństwa”
Witold Gombrowicz, Wspomnienia polskie
Od wydanego w 1992 roku reportażu Joanny Siedleckiej (Mahatma Witkac) w zasadzie trudno się oderwać. Autorka, idąc śladem Stanisława Ignacego Witkiewicza, czyli Witkacego, dotarła do dziesiątków osób bezpośrednio lub pośrednio z nim związanych. Niemal w ostatniej chwili zebrała ich opinie i wspomnienia. Dotyczą one przede wszystkim życia osobistego artysty. Wiele ze spisanych świadectw nieświadomie powiela wcześniejsze opinie, przyczyniając się w ten sposób do pewnej schematyczności, torującej drogę dla mitu. Ale materiału do jego powstania dostarczał przede wszystkim sam Witkacy, mając być może świadomość, że jego życie staje się niemal idealną pożywką dla masowej wyobraźni. Życie zakrojone po szekspirowsku, rozegrane przed wielką widownią i na jej oczach kreowane przez głównego aktora.
Wyczuwał i przepowiadał w swych utworach konsekwencje powszechnej „szczęśliwości”: dyktat przeciętności, wulgaryzację życia pozbawionego potrzeb duchowych.
Dawniej męką był strach przed Nieznanym i groźnym dziś jest to raczej strach przed pospolitością i codziennością, która nas zalewa ze wszystkich stron[1].
Obawiał się społeczeństwa zuniformizowanego. Nie chciał być tworem jego wyobraźni. Pozostawił nam więc siebie w dziesiątkach odsłon i aranżacji, z których każda ukazuje tylko niewielką cząstkę jego osobowości, skrywając to co istotne, pozostawiając odbiorców zdezorientowanych i oszołomionych. Chętnie się fotografował, lecz pozował nie tylko do fotografii. Wcielał się w postacie znanych artystów i przyjaciół, błaznował. W listach do żony (napisał ich ponad tysiąc dwieście) bawił się w słowne dowcipy, zniekształcał imiona znajomych, wymyślał pseudonimy po to, by nagle zakończyć wyznaniem o otaczającej go zewsząd pustce.
Jak wiemy Witkacy był aktywny na wielu polach twórczej działalności i na każdym z nich pozostawił swój oryginalny ślad. Dramaturg, autor powieści podważających kanony gatunkowe, malarz, teoretyk sztuki, filozof, autor znakomitych fotografii. Dzieło Witkacego jest wielkim wyzwaniem dla badaczy, intelektualistów i dla „zwykłych” odbiorców. Najbardziej jednak frapuje on sam. Człowiek doświadczony w młodości traumatycznym przeżyciami, które utrwaliły w nim przekonanie o nie dającym się przezwyciężyć tragizmie ludzkiego istnienia.
Samotność i tragiczna ironia towarzyszą mu przez całe życie. W gruncie rzeczy nieśmiały, w towarzystwie przyjmował – jak wspominał Roman Ingarden – zgoła niepotrzebnie pozycję obronno-agresywną, ekstrawagancją pokrywał zmieszanie lub niepewność. Nieprzeciętnie zdolny, przewyższał intelektem swe otoczenie, które – poza nielicznymi wyjątkami – nie rozumiało go i nie doceniało; cenił wolność, a wciąż wpadał w różnego rodzaju zależności; otaczał się kobietami, wrażliwy na ich urodę, lecz nie zaznał uroku spełnionej miłości. Być może sztuka była jedyną sferą, w której czuł się pożyteczny i w uprawianiu której widział usprawiedliwienie swego istnienia:
Sztuka (…) to konieczność powiedzenia drugim istotom w formie Piękna o potworności samotnego istnienia w nieskończonym wszechświecie[2].
W książce Anny Micińskiej, Witkacy życie i twórczość pojawia się w wielu odsłonach (fotograficznych). Jako niemowlak o wielkich, smutnych oczach na rękach zatroskanej matki, jako kilkuletni chłopak na spacerach z Sabałą; jako znudzony, a może zniechęcony młodzieniec na werandzie pensjonatu Nosal z matką i Heleną Czerwijowską; po latach na rynku w Kieżmarku na Słowacji, w czasie automobilowej eskapady z przyjaciółmi, w warszawski mieszkaniu Kochanowskich, na zakopiańskiej werandzie z Karolem Szymanowskim, Jarosławem i Anną Iwaszkiewiczami… Pozuje na drodze na Halę Gąsienicową, na którą się wybrał z Neną Stachurską i Michałem Choromańskim; pozuje przed schroniskiem: w berecie i dużych słonecznych okularach. Rzadko spotkamy ujęcia przypadkowe. Witkacy aranżuje sytuacje i siebie w nich. Pojawiają się wtedy słynne miny i grymasy, które wykrzywiają jego twarz tak, że trudno odnaleźć w niej podobieństwo do przystojnego, lecz najczęściej poważnego mężczyzny o surowym spojrzeniu. Ale i ta odsłona jest prawdopodobnie na pokaz – jako jeszcze jedna maska. Trafiają się jednak spontaniczne ujęcia, jak to w wagoniku kolejki linowej na Kasprowy Wierch z Eugenią Budynkową, na krakowskiej ulicy z Bolesławem Micińskim, czy też z przygodnymi psami podczas spaceru. Spośród kilkudziesięciu wybranych do albumu jest jedno przeczące jego stylowi, zupełnie nie „witkacowskie”, na którym trudno go poznać – jest na nim nieśmiało, lecz pogodnie uśmiechnięty (podobnie niepewny uśmiech gości na jego twarzy na jednej z niewielu fotografii z Czesławą Oknińską).
Skrywane traumy młodości
Zdobycie wsi Witonież miało otworzyć wojskom rosyjskim drogę na Kowel. By jednak dostać się w pobliże niemieckich pozycji broniących wsi, trzeba było pokonać Stochod – rzekę z jej rozlewiskami, a przedtem ponad kilometrowe błotniste pole, poprzecinane niewidocznymi rowami i kanałami.
Żołnierze, których nie ominęły kule wroga potykali się i przewracali na brzegach kolejnych rowów, wpadali w wodę lub błotnistą, cuchnącą maź[3].
(…) nad polem walki pojawiły się klucze niemieckich samolotów. (…) Wybuchy wzbijały wysoko w górę fontanny gęstego, rozbryzgującego się błota, a powstające w ich miejsce głębokie leje zasysały w bagienną toń leżących żołnierzy[4].
To lipiec 1916 roku. W takich właśnie warunkach bojowych przeżywa Witkacy swoją wojenną inicjację. Jak wykazuje szczegółowo Krzysztof Dubiński, podporucznik Witkiewicz dotarł ze swą rotą na drugi brzeg rzeki, a potem bronił zdobytego przez wojska rosyjskie wzniesienia 90,0. Żołnierze obydwu stron opuścili okopy i walczyli wręcz. Na bagnety. Fizjologiczna strona takiego morderczego zwarcia odziera je z narosłych mitów i romantycznej otoczki. To, co dominuje to trudny do zniesienia mdlący zapach krwi, spoconych żołnierskich ciał przemieszany z odorem śmierci. Operacja kowelska nie powiodła się. Droga na Kowel nie została zdobyta, a Pawłowski Pułk, do którego należał Witkiewicz, stracił prawie trzy tysiące ludzi[5].
Do kilku okresów ze swego życia Witkacy właściwie nie wracał, jakby chciał by zapadły się głęboko w niepamięci. To samobójcza śmierć jego narzeczonej Jadwigi Janczewskiej w 1914 roku, i cztery dni na pierwszej linii frontu I wojny światowej. Trzeba do tego dodać doświadczenie najwcześniejsze – rozbicie rodziny spowodowane zażyłą przyjaźnią ojca z Marią Dembowską, towarzyszką życia ostatnich lat, trwającą przy nim aż do jego śmierci we włoskiej Lovranie. Jak wspomina przyjaciel domu Jerzy Mieczysław Rytard, „Staś nosił w sobie ukryty i zadawniony żal do ojca.(…) Historia z Dembowską zatruła długi okres jego życia. (…) wzrastał i dojrzewał w ciężkiej atmosferze”[6].
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Polemika z krytykami, za: A Micińska, Witkacy. Życie i twórczość, Wydawnictwo Interpress Warszawa b. r. w s.164.↵
- S.I. Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie, za: A. Micińska, op. cit., s.165.↵
- K. Dubiński,Wojna Witkacego, czyli kumboł w galifetach, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2015, s.145.↵
- Tamże.↵
- Tamże, s.156.↵
- Jerzy Mieczysław Rytard, Witkacy,czyli po drugiej stronie rozpaczy, [w:] Stanisław Ignacy Witkiewicz. Człowiek i twórca, Księga pamiątkowa pod redakcją T. Kotarbińskiego i J. Płomieńskiego, Warszawa 1957, s.271.↵
1 comment
Słyszałem wiele na temat mitu Witkacego (wobec którego sam zainteresowany odnosi się we wstępie do
“Narkotyków”) i niestety obawy co do książki pani Czyńskiej zostały potwierdzone.
Świetny artykuł, pozdrawiam. :)
Comments are closed.