Daniel Spoerri to bez wątpienia jeden z najważniejszych współczesnych artystów, który dzięki swoim charakterystycznym, oryginalnym realizacjom, a także performensom na stałe wpisał się w historię sztuki. Związany z Fluxusem, uważany za jednego z twórców nowego realizmu, słynny autor obrazów-pułapek, na których rzeczy codziennego użytku stają się głównym wyznacznikiem jego działań, organizator akcji Eat Artu oraz wielu happeningów – o twórczości tego absolutnie wybitnego i wyjątkowego artysty można pisać wiele, podobnie jak o jego zamiłowaniu do teatru, tańca czy reżyserii. Bo Spoerri to artysta interdyscyplinarny, ciągle intensywnie poszukujący i gorączkowo niecierpliwy.
Centrum jego zainteresowań stała się codzienność, ruch, a także interakcja, czego doskonałym przykładem był słynny performance kulinarny z 1963 roku w paryskiej galerii Galerie J., w trakcie którego artysta ekspozycyjną przestrzeń zamienił w restaurację[1]. Spoerri sam przygotowywał potrawy, a kelnerami stali się krytycy sztuki, między innymi Alain Jouffroy, Jean-Jacques Lévêque, Pierre Restany czy John Ashbery[2]. „O intensywnym zajmowaniu się przez Spoerriego ruchem i nowymi formami teatru można dziś przeczytać w różnych materiałach archiwalnych, zapiskach i referatach. Swój pogląd na ten temat Spoerri sformułował w pochodzącym z 1959 roku tekście o autoteatrze. Zdefiniował autoteatr między innymi jako pełną niespodzianek i obiektów labiryntową przestrzeń, w której widz jest kimś, kto patrzy i jednocześnie współdziała” – podkreśla Sabine Kaufmann, autorka eseju o działaniach performatywnych Spoerriego[3]. I właśnie owo współdziałanie z publicznością stało się cechą charakterystyczną całej jego twórczości. Choć oczywiście trzeba też w tym miejscu dodać, że problemem, który całkowicie zawładnął świadomością artysty stało się przemijanie. Spoerri wytrwale, krok po kroku kolekcjonuje pozostałości ludzkiej egzystencji, skoncentrowane najczęściej wokół jedzenia. Artysta przenosi ucztowanie na swoje absolutnie niezwykłe obrazy, rejestrując to, co po nich zostaje: zabrudzone kubki, naczynia, rozrzucone tu i ówdzie pety, butelki po winie, walające się sztućce, nadgryzione i nie skonsumowane do końca dania. Artysta kurczowo trzyma się odpadów rzeczywistości. Zastawia na nie pułapkę w postaci własnej twórczości. Na jego obrazach, na których pionowo zwisają przytwierdzone przedmioty codziennego użytku tak, jakby miały zaraz skończyć swój żywot rozbijając się hałaśliwie o posadzkę galerii, rozgrywa się egzystencjalny spektakl ginięcia, odchodzenia w niebyt. Romantycznie zakurzone obiekty stają wizualnym, prywatnym pamiętnikiem, w którym obecne są wszystkie synonimy kryjące się pod pojęciem przemijania.
W krakowskim MOCAKU-u można właśnie oglądać wystawę Spoerriego pod symptomatycznym tytułem Sztuka wyjęta z codzienności. Ta przygotowana z prawdziwym rozmachem ekspozycja, składająca się nie tylko ze słynnych obrazów-pułapek, ale też kolaży rzeźbiarskich, cieszy się ogromnym zainteresowaniem publiczności, która zafascynowana krąży po przestrzeniach galerii, z radosnym zachwytem lub w głębokim zamyśleniu podążając przez kolejne odsłony prac artysty.
Spoerri w swoich realizacjach jest i filozoficznie ironiczny, i rubasznie dowcipny. Z jednej strony poważnie podchodzi do upływającego czasu, który dotyka także i jego prac, z drugiej, realizacje artysty są zabawnym, błyskotliwym komentarzem dotyczącym tego, co tak naprawdę pozostanie po śmierci człowieka. Artyście w stołowych obrazach udaje się zakonserwować proces zarówno aktywności, czego przykładem stają się resztki pokarmów czy ślady zaschniętej kawy, jak i wyczerpania, przeszłości, czegoś, co bezpowrotnie minęło. Finezyjna, nieco kiczowata porcelana czy pluszowy, naznaczony przez ząb czasu kot zwinięty posłusznie w kłębek, stanowią dość dziwaczne i pozornie zbędne elementy dekoracyjne stołu. Zestawione są one z brudem, chaosem, zmęczeniem i jakimś podskórnym oczekiwaniem, jakby biesiadnicy mieli za chwilę wrócić i zacząć od nowa kolejne ucztowanie. Stoły-pułapki stają się pierwszą odsłoną wystawy, od której widz zaczyna zwiedzanie całej ekspozycji. Są one pewnego rodzaju dokumentem, zarówno realnych zdarzeń, jak i tych, które skrupulatnie artysta odtwarzał z pamięci. Realność miesza się z symulacją, a swoje wnikliwe obserwacje Spoerri wyrywa z kontekstu codzienności, umieszczając je w kategorii sensownego, wiarygodnego dzieła. Na wystawie można obejrzeć stołowe realizacje z lat 90., jak i te powstałe na początku XXI wieku.
Kolejnym etapem zwiedzania ekspozycji są prace tworzące cykl Was bliebt!, czyli to, co zostaje. Artysta dosłownie zbiera pozostałości ludzkiej obecności. Są to zabawki, portfele, pędzle, obrazy świętych, kable, lampy (o dziwo, jeszcze działające), narzędzia, a nawet doniczkowe kwiaty. Każda z prac jest datowana na dzień jego obecności na targu staroci Flohmarkt. Artysta kolekcjonuje przedmioty, które kiedyś dla właściciela były istotne. Kiedyś namiętnie używane i eksploatowane, dziś straciły swoją wartość i wylądowały na gigantycznym pchlim targu, gdzie za parę centów można zakupić zdezelowany przedmiot, jak i całą jego przeszłość, czyli ślady użytkowania czy celowego niszczenia. Spoerri ponownie przytwierdza znalezione obiekty do swoich obrazów, aranżując jednocześnie ich sposób wystawienia przez sprzedawców na pchlim targu, starając się utrwalić to, co się ulotniło wraz z upływającym czasem.
Następną częścią wystawy są prace stanowiące prywatną fascynację artysty Charles’em Le Brunem, który zasłynął z teorii związanej z osobniczym podobieństwem fauny i ludzi. Le Brun stworzył specjalny album, gdzie celowo deformował czaszki ludzi, upodobniając ich do zwierząt. Spoerri postanowił pójść o krok, a nawet dwa dalej i plansze Le Bruna uzupełnia szczątkami i wypchanymi zwierzętami. Cykl Karnawał zwierząt oscyluje wokół tego, co ludzkie i nieludzkie, tego co dzikie i nieokiełznane. Również i tym przypadku przygotowane przez artystę obiekty zwisają sobie swobodnie z prac, mając za nic prawa grawitacji.
Istotną odsłoną ekspozycji są także realizacje, składające się na cykl Gablotki jednodniowe – są to małe prace, zamknięte za szybą, które stanowią mikromoment egzystencji samego Spoerriego. Teoretycznie nie tworzą one jednolitej całości – za każdym razem odwołują się one do innych skojarzeń, innych wrażeń, celowo wyprowadzając widza w pole, bo dwoi się on i troi, próbując zestawić cały ten cykl w sensowną całość. Jedna z gablotek zawiera spreparowane ptasie kończyny, kolejne muszle, jaszczurki w postaci zabawek, czy zwierzęce czaszki. Co one mogą tak naprawdę oznaczać? Wszystko zależy od kreatywności widzów.
Nie zabrakło także zabawnych komentarzy pod adresem innych artystów. Spoerri wziął na swój artystyczny warsztat twórczość Ericha Bamlera, który niestety wybitnego talentu do malowania nie posiadał. Malował obrazy przyrody, składając swój intymny, prywatny hołd potędze natury. Spoerri wykorzystuje prace artysty na swój sposób, nakładając na nie swoje klisze interpretacyjne. Pozornie naiwne i niezbyt wysokich lotów malarstwo Bamlera staje się kroniką ludzkiego życia. Na górskim pejzażu znienacka zostaje przytwierdzony but, sielski widok ruin zamku burzy obrzydliwa, diabelska maska, a do wodnego krajobrazu zostaje przyklejona świecąca lampa w postaci ryby. Spoerri także i w przypadku tego cyklu wplata elementy egzystencjalne, nie pozwalając ani na chwilę zapomnieć o tym, co w jego sztuce jest najważniejsze, czyli po prostu, to, co zostaje.
Orhan Pamuk w swojej monumentalnej powieści Muzeum niewinności, snuł romantyczną historię o tragicznej miłości, w której śmiertelnie zakochany bohater zaczyna natrętnie kolekcjonować rzeczy ukochanej. Stają się one namiastką jej obecności. Szczotka do włosów, broszka, wypalone papierosy to niezwykle intymne artefakty, fetysze, bez których główny bohater nie wyobraża sobie życia. Dyskretnie zabiera do siebie te obiekty, które zostały naznaczone gestem żywotności. Z czasem jego dom zaczyna przypominać wielkie mauzoleum przeszłości, które zaczyna nabierać zupełnie innego znaczenia, kiedy jego ukochana ginie. To, co po niej zostało, to właśnie sterta przedmiotów, napiętnowanych jej dotykiem, zapachem, a także wspomnieniami. W trakcie przechadzania się po perfekcyjnie zaaranżowanej wystawie Spoerriego, nie można uciec od porównania, że realizacje artysty tworzą właśnie coś na kształt tytułowego muzeum, może nie niewinności, ale przede wszystkim obecności, która jest przecież tak krótkotrwała i ulotna. Artysta „postrzega świat przedmiotów jak wielki słownik kryjący w sobie wyrafinowane znaczenia. Nauczył się z niego bezbłędnie korzystać. Ten słuch znaczeniowy – w połączeniu z typowym dla artystów Fluxusu filozoficznym poczuciem humoru oraz z właściwym smakoszom gestem ładnego nadmiaru – zdecydował o talencie Spoerriego. Dzięki tej wykwintnej kombinacji jego prace są zarazem mądre, poruszające i piękne”[4] – można przeczytać w tekście towarzyszącym wystawie. I nie sposób się z tym nie zgodzić, leniwie przechadzając się po ekspozycji, która już teraz jest jednym z najważniejszych wydarzeń artystycznych ubiegłego roku.
- S. Kaufmann, Daniel Spoerri i jego performensy, SZUM [online], https://magazynszum.pl/krytyka/daniel-spoerri-i-jego-performansy [data dostępu: 19.12.2016 r.].↵
- Tamże.↵
- Tamże.↵
- Sztuka wyjęta z codzienności, tekst towarzyszący wystawie, MOCAK [online], https://mocak.pl/sztuka-wyjeta-z-codziennosci [data dostępu: 19.12.2016 r.].↵