Ze współtwórcami Wykwitu, Karoliną Balcer, Karoliną Włodek, Krzysztofem Rubachem i Adamem Martyniakiem, rozmawia Katarzyna Zahorska.
Mówi się, że Wykwit jest galerią. Mówi się, że Wykwit jest grupą artystyczną. Czym właściwie jest Wykwit?
Karolina Włodek: Nie zgadzam się ze stosowaniem wobec Wykwitu nomenklatury galerii. Dla mnie Wykwit to nie jest galeria i od początku nie utożsamiam go z tym słowem. Według mnie zupełnie w porządku jest natomiast to, że istnieją różne nomenklatury i że każdy ma swoją własną wizję na to, czym jest Wykwit.
Karolina Balcer: Dla mnie Wykwit to po prostu miejsce.
Krzysztof Rubach: Tak, jest to miejsce działań twórczych, które tu zaistniały, wykwitły.
Jak doszło do powstania Wykwitu?
KB: Wykwit powstał, gdy zaczęliśmy wszyscy razem mieszkać. Kompletowanie składu w obecnej formie następowało falami. Wszystko zaczęło się jednak od momentu, kiedy Karolina Włodek znalazła dom na Gumtree.
KR: Nadarzyła się okazja, aby zamieszkać w wyjątkowym budynku, który dałby nam dodatkowo możliwość stworzenia pracowni na strychu, co było dla nas wtedy bardzo ważne. Dopiero po jakimś czasie odkryliśmy przestrzeń piwniczną, która po paru miesiącach została zwolniona przez poprzednich lokatorów. Od razu pomyśleliśmy o niej jako o miejscu idealnym do wystawiania lub inicjowania innych wydarzeń artystycznych. W ten sposób powoli formułowały się nasze projekty. Po raz pierwszy zaczęliśmy działanie w ramach Wykwitu w Święto Pracy 1 maja 2015 roku. Tego dnia po prostu fizycznie weszliśmy do piwnicy.
KW: Jeszcze wcześniej odbyła się nieformalna, przedwykwitowa wystawa kota Tarapat przygotowana przez Michała Mejnartowicza. Potencjał tego domu już na pierwszy rzut oka był dla nas bardzo widoczny i od początku wiedzieliśmy, że będziemy chcieli zaaranżować go do celów artystycznych.
KB: Na pewno nie jesteśmy grupą artystyczną. Myślę, że najbardziej pojemne określenie na Wykwit to po prostu miejsce.
Jak na przestrzeni lat ewoluowała idea Wykwitu? Czy coś się zmieniało w postrzeganiu tego, czym to miejsce w ogóle jest, czym może być?
KW: Myślę, że nie istnieje coś takiego, jak idea tego miejsca. Tak naprawdę ile osób zaangażowanych w Wykwit, tyle odrębnych idei. Nigdy nie mieliśmy więc jednego wspólnego wyobrażenia Wykwitu, które byłoby odczytywane tak samo przez wszystkich jego współtwórców. Pewne koncepcje konstytuowały się później samoistnie w mniejszych grupach, na przykład na potrzeby konkretnego wydarzenia czy projektu, ale idea Wykwitu nigdy nie była czymś z góry ustalonym i zaakceptowanym przez wszystkich.
Mieszkacie tu, tworzycie. Czy trudno jest Wam zatem rozdzielić życie prywatne od życia artystycznego, które tu się rozgrywa. Czy może w ogóle nie dążycie do tego, aby w jakikolwiek sposób rozdzielać od siebie te dwie sfery?
KB: Czasem po prostu bardzo dużo dzieje się w ramach Wykwitu i potem dajemy sobie czas na odpoczynek. Myślę też, że działamy bardziej sezonowo. Na przykład teraz, w sezonie letnim, dzieje się zdecydowanie mniej niż w zimowym. Można jednak powiedzieć, że w Wykwicie życie artystyczne miesza się z naszym życiem prywatnym i nie przeszkadza nam to.
KW: Dla mnie, zarówno jeszcze przed Wykwitem, jak i teraz, to przemieszanie życia artystycznego i prywatnego było swego rodzaju osobistym założeniem. Przynajmniej do pewnego czasu – teraz coraz częściej myślę o rozdzielaniu tych dwóch sfer.
Co było Waszym pierwszym wspólnym projektem?
KW: Naszym pierwszym wspólnym działaniem był projekt Meisetstück zrealizowany na otwarcie Wykwitu. Pracowaliśmy nad nim razem zarówno pod względem koncepcyjnym, jak i wykonawczym. Dzięki temu projektowi dowiedzieliśmy się, że jednak każdy ma jakąś własną, mniej lub bardziej wyrażoną, wizję dotyczącą tego miejsca, przez co powstały wówczas różne pola do dyskusji.
Później przyszedł czas na Warstwy – projekt, który co prawda chwilowo jest w zawieszeniu, ale być może wciąż nie jest zakończony. Wyrażał on naszą wizję pracy z tym miejscem. Idea Warstw polegała na angażowaniu różnych artystów w tworzenie w Wykwicie prac site-specific, które pozostaną tu na stałe. Naszym założeniem było inicjowanie wspólnej pracy i tworzenie wspólnej platformy zamiast odrębnych dzieł artystycznych i poszczególnych wystaw indywidualnych. Projekt opierał się na koncepcji otwartej licencji polegającej na tym, że ktoś później może zaingerować w wykonaną pracę. Chcieliśmy przenieść punkt ciężkości z wystaw indywidualnych na pracę zbiorową, również rozłożoną w czasie, nastawioną na to, że ktoś po kimś wchodzi do piwnicy i ingeruje w jego działanie. Towarzyszyła nam pewnego rodzaju idée fixe, żeby przeznaczyć nasz dom do działań site-specific, które z czasem nawarstwiałyby się. W kategoriach warstw traktowaliśmy też to, co zastane – kontekst historyczny i materialny.
KR: Ten dom jest bardzo stary i przez to jest pełen warstw. Ktoś wybrał pracę nad kolumną w piwnicy, ktoś inny wybetonował piwnicę. Na zastane w tym miejscu warstwy zaangażowani w projekt artyści nakładali następne.
KW: Wiele z nich dodaliśmy własnoręcznie, ale też zapraszaliśmy do tego działania ludzi spoza Wykwitu. W ten sposób zapoczątkowaliśmy pewien otwarty koncept, z którego wciąż możemy korzystać.
A czym jest firma Wykwitex?
KB: Wykwitex to właściwie grupa artystyczna, która powstała najpierw przy okazji reprezentacji Wykwitu na Biennale OUT OF STH we Wrocławiu rok temu. Wraz ze współpracującą z Wykwitem grupą ludzi, która tutaj nie mieszka, stworzyliśmy firmę artystyczną działającą do tej pory. Bazujemy na korporacyjnej estetyce i głównie z niej czerpiemy pomysły. Właściwie teraz projekt ten, oprócz zbieżnej nazwy, nie ma nic wspólnego z Wykwitem.
A w jaki sposób w ramach konkretnych inicjatyw dzielicie pomiędzy siebie pracę?
KB: Jeśli chodzi o Wykwitex, wszystko zależy od charakteru projektu. Pracę dzielimy zgodnie z tym, jakie kto ma dyspozycje czasowe czy manualne. Ktoś odpowiada przy danym projekcie na przykład za korespondencję, ktoś inny za odlewanie popiersi, jeszcze ktoś inny za prace graficzne. Jest mnóstwo działań, którymi możemy się dzielić. Wszystko zależy od elastyczności danego Członka Zarządu, bo tak siebie nazywamy.
Na pewno zdarzają Wam się różnice w koncepcjach, w podejściach. W jaki sposób je rozwiązujecie? Czy macie strategie działania w takich przypadkach?
Adam Martyniak: Kłótnia to jest strategia (śmiech).
KB: Nie mamy strategii rozwiązywania problemów. Robi się to na gorąco.
KR: Jeżeli ktoś ma pomysł na wystawę czy realizację jakiegokolwiek innego projektu, może przedstawić swoją wizję reszcie. Jeśli ktoś inny ma zastrzeżenia, zawsze dyskutujemy i decydujemy czy wydarzenie się odbędzie, czy nie. Czasami musimy wspierać się głosowaniem. W tym celu podzieliliśmy się też na mniejsze grupy decyzyjne. Nigdy raczej nie blokujemy sobie żadnych możliwości.
KW: Nie jesteśmy grupą artystyczną ze wspólną ideą i wspólnym celem, do którego wszyscy zmierzamy. Dla mnie więc bardzo ważne jest to, że pomimo iż bardzo często się nie dogadujemy, to jesteśmy w stanie za każdym razem wyciągać do siebie ręce i pracować wspólnie. Jest to bardzo budujące. Osobiście zależy mi na tym, aby wszystko było rozwiązywane horyzontalnie. Na tym, żebyśmy nie mieli swojej jednej stałej funkcji, lecz żebyśmy mogli zmieniać nasze role w Wykwicie. Myślę jednak, że nie wszystko da się rozwiązać horyzontalnie. I są sytuacje, w których chowamy nasze urazy czy złość do kieszeni i – pomimo różnych spojrzeń na daną kwestię – próbujemy się ze sobą dogadać.
W jaki sposób dzielicie swój prywatny czas pomiędzy pracę dla Wykwitu i pracę nad własnymi projektami artystycznymi?
KW: W kwietniu Karolina Balcer, Janusz Czyżewicz, Michał Kamiński, Adam Martyniak, Michał Mejnartowicz, Krzysztof Rubach i ja reprezentowaliśmy Wykwit na niezależnych targach sztuki współczesnej Supermarket – Stockholm Independent Art Fair. Od tego czasu nic większego nie działo się w związku z Wykwitem. Mam więc poczucie, że ten rok, po Warto i po Sztokholmie, jest dla nas w pewnym sensie czasem oddechu od Wykwitu. Chyba wszyscy potrzebowali chwilowego przekierowania swojej uwagi na inne tory.
Ostatnio we Wrocławiu odbył się 16. Przegląd Sztuki SURVIVAL, na którym wystąpiliście jako Wykwitex. Można było zobaczyć na nim równie Wasze indywidualne prace – mówię tutaj o realizacji Karoliny Włodek. Jakie są Wasze wrażenia po festiwalu?
AM: Dla mnie SURVIVAL stanowi element wrocławskiego krajobrazu i trudno mi podchodzić do niego krytycznie. Potrzebowałbym chyba więcej odniesień do podobnych wydarzeń. Jak w takim razie oceniacie przegląd w odniesieniu do poprzednich edycji?
KW: Było bardzo dużo prac. Można było zobaczyć kilka fajnych rzeczy, ale osobiście czułam przesyt. Patrząc na SURVIVAL również od strony cięć budżetowych (w tym honorariów), nie do końca rozumiem dlaczego posiadał on aż tak rozbudowaną formę.
KB: Myślę, że akurat ten budynek, Pałac Wallenberg-Pachałych, przerósł SURVIVAL. Dużo osób, w tym ja, bardziej ekscytowało się architekturą niż samą wystawą. Na pewno jednak było sporo ciekawych prac, które mi się podobały, na przykład Wykwitex (śmiech).
AM: Być może w przypadku tegorocznego SURVIVALU rzeczywiście trochę za mało było skupienia na ścisłej koncepcji.
Jakie są Wasze kolejne plany związane z Wykwitem?
KB: Wyjście z budynku.
KW: W zeszłym roku wyszliśmy z naszą sztuką poza obręb budynku i, jako Wykwitex, Warstwy, Swojskie Tropiki oraz indywidualnie Karoliny Balcer, zaprezentowaliśmy nasze projekty na Międzynarodowym Biennale Sztuki Zewnętrznej OUT OF STH we Wrocławiu. Do tej pory odbywały się pewne wydarzenia w ogrodzie. Ostatnio kupiliśmy z Adamem przyczepę. Chcielibyśmy w jakiś sposób połączyć działania Tropików i Wykwitu, i zrealizować tutaj pawilon tropikalny. Do tej pory odbyła się już jedna nieformalna rezydencja w przyczepie i być może wyniknie z tego jakiś projekt artystyczny.
KB: Ja myślę, że czas otworzyć ogród. Dużo osób, na przykład Miłosz Flis, pyta, czy mogliby przynieść tu swoje prace. Chcemy zrobić tu takie nasze małe Orońsko (śmiech).
Jak przedstawiają się Wasze indywidualne plany wystawowe i festiwalowe na najbliższą przyszłość?
AM: Michał Mejnartowicz niedługo robi wystawę. Jego hasło przewodnie to Pompa funebris. Na razie nie wiemy nic więcej. Termin jest na ostrzu noża.
KR: Kamil Stańczak, malarz lubelski, teraz pewnie już doktor, w drugiej połowie września organizuje wystawę, na której pokaże serię portretów nieznanych malarzy XIX-wiecznych.
KW: Dodam też, że Kamil Stańczak jest nie tylko malarzem, ale artystą wizualnym w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. Robi interesujące obiekty. Ogólnie rzecz ujmując, jego twórczość sytuuje się na pograniczu rysunku, malarstwa, obiektu i interakcji z widzem.
KR: Ja natomiast wstępnie w styczniu robię wystawę w bibliotece miejskiej na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Pracuję też nad street-art’ami w mieście, ale póki co nie zdradzę nic więcej. Funkcjonuję na Instagramie pod nazwą Wildcatpl, tam można zobaczyć moje realizacje.
KB: Ja z kolei w październiku wyjeżdżam na trzymiesięczną rezydencję do Wiednia w duecie z Iwoną Ogrodzką, a w lutym mam nadzieję obronić doktorat na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych.
KW: Z Adamem będziemy pracować teraz nad jednym z pomieszczeń w hostelu HART. Jest to hostel, w którym pokoje są oddawane do aranżacji różnym twórcom. I w sumie nie wiemy co dalej – mamy wstępne plany wyjazdu ze Swojskimi Tropikami do Łodzi i Lublina, ale one się jeszcze nie skrystalizowały. Jesteśmy po dosyć intensywnym miesiącu i może najwyższy czas pojechać na wakacje.