Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Janusz Kaniewski: Paweł Althamer wyszedł ze sztuką wysoką, a jednocześnie przyjazną ludziom, do mieszkańców warszawskiego Bródna – i ludzie to przyjęli i polubili. Młodzi architekci i historycy sztuki zainteresowali Polaków przestrzenią publiczną: Grzegorz Piątek doradza miastu Warszawa, razem z Jarosławem Trybusiem piszą książki o projektowaniu miasta, masa ludzi przychodzi na festiwale i wystawy o designie, gazety wypowiedziały wojnę jarmarcznej reklamie, mój młody stażysta z szacunkiem mówi o dorobku profesor Ewy Kuryłowicz, nauczyliśmy się czyścić buty (postulat Kieślowskiego) i myć samochód przed wyjazdem na zagraniczny urlop. Nie wydarzyło się nic spektakularnego, po prostu wydorośleliśmy.
Kto, według Pana, odegrał znaczącą rolę w polskim designie?
Przepraszam, jak mam odpowiedzieć na to pytanie? Oczywiście, że ja! Żarty na bok: naczelna DesignAlive Ewa Trzcionka, która jest moim sprzymierzeńcem w idei, że design to nie celebryckość. Oskar Zięta, który robi rzemiosło i uczy rzemiosła. Szef firmy Koło Przemek Powalacz z ekipą: Adrianem Burzykiem, Wojtkiem Choiną, ludzie, którzy konsekwentnie robią najważniejszy konkurs architektoniczny w Polsce, prowadzą biznes, ale poza końcem własnego nosa widzą potrzebę piękna. Moi Klienci, Tadeusz Wróbel, Maciek Kowalski, Zbyszek Tymiński, Adam Pałacki – panowie po pięćdziesiątce, z niedużych miast, tytani pracy którzy zbudowali fortuny, a teraz mają cojones, żeby zainwestować w design.
Czy w historii polskiego designu jest wydarzenie, które według Pana niesłusznie zostało pominięte lub niezauważone?
Odpowiem trochę niedosłownie: były wydarzenia, które przez głupi komunizm i potem przez infantylne odchodzenie od tego kretyńskiego ustroju zostały zmarnowane. Grafika Janusza Grabiańskiego nie mieściła się w tym dusznym świecie. Architektura Lacherta, Szanajcy, Arsena Romanowicza nie nacieszyła się zasłużonym uznaniem – okna pięknego wieżowca przy warszawskim Rondzie Waszyngtona zostały zabudowane cegłami, bo niewydolny system nie umiał ani skonstruować klimatyzacji, ani wyedukować napływowej ludności do poziomu podstawowej wrażliwości estetycznej. Kilka przebłysków geniuszu: warszawski Supersam, katowicki dworzec zostały rozebrane już przez pokolenie dzieci ludzi pozbawionych edukacji. Jeden z najcenniejszych znaków handlowych – CPN – został zmarnowany (a ludzie po dziś dzień mówią, że po puszkę dla kota czy po papierosy podjadą na cepeen!), prototyp syreny sport Cezarego Nawrota prymitywni ludzie po prostu zniszczyli.
Mniej wymierzalną, dosłowną dziurą po kilkudziesięciu latach poniemiecko-poradzieckiej blizny jest brak podstawowej edukacji historii przemysłu. Chodzić do zawodówki to obciach, ogromny kraj należący do wszystkich europejskich struktur praktycznie nie korzysta z faktu, że rzemiosło, manufaktura opatrzona tą etykietą pochodzenia jest automatycznie skazana na sukces na całym świecie. W dwumilionowej Warszawie mam do współpracy dwóch szewców męskich i czterech tokarzy! A choć to przemysł napędza historię w Polsce nadal dzieci uczą się, że Goebbels był ministrem propagandy – a przecież przede wszystkim był przedsiębiorcą i piarowcem, cała ta europejska zadyma była jego inwestycją we własny biznes.
Czemu służy dziś design? Jaka jest jego największa wartość dla współczesnego człowieka?
Temu co zawsze. Zysk inwestora i korzyść dla użytkownika. Krzesiwo, zapałki, zapalniczka BIC, zapalarka piezoelektryczna, pochodnia olimpijska: jak nie spełnią tych dwóch podstawowych potrzeb to nie powstaną, bo nikt ich nie wyprodukuje, bo nikt ich nie kupi. Nawet iPhone, którego wartość dodana kilkusetkrotnie przekracza wartość wymierzalną (dogadam się przecież przez telefon kupiony w komisie za dwadzieścia złotych) podlega tym samym regułom rynku: podaży i popytu.
Jakie zjawiska mają obecnie największy wpływ na kształt designu?
Reklama, marketing. W podobnych do nas społecznościach dość silne jest zjawisko aktywnego wchodzenia marek w pustkę powstałą po wykorzenieniu naturalnej ludzkiej potrzeby religii, metafizyki, trybalnych społeczności (Apple, Nike, BMW Mini). Nie mam żadnych udokumentowanych badań, ale spodziewam się silnego trendu sprowadzania do pionu ludzkiego ciała, temperowania słabości, surowego traktowania odstępstw: w dzisiejszych mieszkaniach często właściciel jest najbrzydszym elementem wystroju, linie lotnicze w USA tępią grubasów, na lotniskach poręcze przy fotelach uniemożliwiają spanie, moda wyznacza wyśrubowane standardy młodości i urody.
Co wyróżnia polski design na tle innych krajów? Z jakich osiągnięć w tej dziedzinie możemy być dumni?
Nie wydaje mi się, żeby było coś takiego jak polski design. Kiedyś wydarzyło się coś takiego jak polska szkoła plakatu – bo na żadne inne materiały jak papier i farby nie było ludzi w PRL stać. Dziś jesteśmy normalnym krajem. Ja i moi koledzy czy konkurenci projektanci pracujemy dla klientów w Polsce, w Japonii czy na Ukrainie – dla nich ma ewentualnie znaczenie, że jesteśmy z Europy. Ale z którego z tych wielu krajów na tym małym bogatym półwyspie – już nie.
Nie jest kwestią dumy, ale może być nam pomocna jedna umiejętność wynikająca z naszej historii: moje pokolenie (30-40 lat) zna już języki, technologie, sprawnie konkuruje z przedsiębiorstwami z całego świata. A jednocześnie mamy wyniesioną z domu umiejętność kombinowania, wymyślania czegoś z niczego. W 2012 r. pokazałem w Gdyni wystawę Przydaśki, wihajstry, pipanty – historię wynalazczości Polaków, naszych wujków i dziadków, z których każdy miał szufladę pełną takich przedmiotów. Kombinowanie – to kreatywność najczystszej krwi. I nadal widzę, że mój student niemiecki czy skandynawski napotykając problem zatrzymuje się. A polski czy ukraiński wykombinuje rozwiązanie.