Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Jakub Szczęsny: Mam wrażenie, że zostanie członkiem UE. To nas nie tylko symbolicznie „zalegitymizowało” jako Europejczyków, ale i dało możliwość działania w sieciach relacji europejskich i ponad-europejskich organizacji kulturalnych. Dało też impuls do tworzenia naszych własnych inicjatyw, bo nagle staliśmy się partnerem zarówno równoprawnym ekonomicznie, jak i merytorycznie, mimo faktu, że większość funduszy w programach trójstronnych pochodzi z kieszeni nie-polskiego podatnika, a nasze instytucje kultury dopiero się uczą nowych zasad funkcjonowania w „poszerzonym” pejzażu kultury. Może też dlatego tak ważnym stał się sektor pozarządowy, którego witalność, w moim przekonaniu, w głównej mierze kształtuje obraz najnowszej kultury polskiej w kraju i na świecie.
Kto, według Pana, odegrał znaczącą rolę w polskiej architekturze?
Jeżeli mówimy o całości polskiej architektury, to nie podam tu konkretnego nazwiska, bo uważam, że architektura przez duże „A” jest wydarzeniem marginalnym w polskim pejzażu, a co za tym idzie i dobrzy architekci. Moim zdaniem największym „architektem” polskiego środowiska zbudowanego zostali deweloperzy, delikatnie mówiąc, nie-najmądrzejszy system zamówień publicznych oraz brak dobrych wytycznych regulujących powstawanie miast i miasteczek według jakiejś konkretnej wizji. W następnej kolejności inżynierowie budowlani budujący mniejsze budynki i producenci, tudzież projektanci, domów gotowych i katalogowych.
Moim zdaniem najlepsze w Polsce dziś są eksperymenty, nie wielkie inwestycje publiczne, czy korporacyjne, zazwyczaj dające wrażenie deja-vu czegoś, co się widziało w zagranicznej prasie. Dlatego najbardziej cenię prace Roberta Koniecznego, WWAA, Marcina Kwietowicza, Romka Rutkowskiego, Łukasza Wojciechowskiego, Kuby Woźniczki, czy Jojko + Nawrockiego, ale też na przykład Stanisława Niemczyka. Zdarzają się zaskakujące swoją mocą, rzeźbiarskie projekty publiczne Ingardena i Evy czy Marka Dunikowskiego. Jeżeli chodzi o normę, czy jak to się mawia „architekturę tła”, chciałbym, żeby częściej budowano kulturalną architekturę, jaką projektują JEMS-i, Domiczowie, Grupa 5, Lewicki/Łatak, Bulanda-Mucha, czasem APA Kuryłowicz.
Czy w historii polskiej architektury jest wydarzenie, które według Pana niesłusznie zostało pominięte lub niezauważone przez krytykę?
Jeżeli chodzi o ostatnie 15 lat? Nie wydaje mi się, żeby coś zostało pominięte, myślę, że rozkwit pism architektonicznych wiązał się z desperackim poszukiwaniem rzeczy wartościowych, przypadkowym na nie natrafianiem, czego najlepszym przykładem niech będzie spacer Huberta Trammera po Opolu i napotkanie później przez niego opisanego budynku Domiczów.
Raczej boli mnie zapomnienie o postaciach z czasów ancien regime, jak Jan Szpakowicz, Witold Lipiński, Kuźmienko i Fajans, którzy dokonali najciekawszych eksperymentów w swoich czasach.
Czemu służy dziś architektura? Jaka jest jej największa wartość dla współczesnego człowieka?
Chodząc po centrach anglo-saskich miast można dojść do wniosku, że architektura służy tylko i wyłącznie zarabianiu większych pieniędzy, niż te, które można wycisnąć ze zwykłego budownictwa. Architektura nobilituje, a przez to określa status użytkownika i daje podstawy, żeby wyciągnąć rękę po więcej. Ja się wychowałem na wyidealizowanej wizji, którą wpoili mi rodzice: architektura ma dostarczać wszystkich podstawowych doznań i funkcji, zaczynając od tego, żeby nam nie padało na głowę, ale ma też ma uwznioślać nasz paskudny, mały byt, dawać taki efekt, jak słuchanie dobrej muzyki, czy przeżywanie czyichś losów, kiedy czytamy dobra literaturę. Abstrakcyjna, czy narracyjna, eksperymentalna, czy konserwatywna; ma robić z nas lepszych ludzi. I się tego trzymam.
Jakie zjawiska mają obecnie największy wpływ na kształt polskiej architektury?
W kategoriach formalnych są to zjawiska następujące: tanie loty, architektura internetowa, potrzeba kompensacji przeszłości i pokazania się. A liczyła Pani na to, że powiem na przykład: „bio-aktywna-fasadowo-kurtynowość”? Chciałbym, żebyśmy byli w stanie wytwarzać własne zjawiska, bez napinania się na jakieś nacjonalistyczne projekcje stylów narodowych, oczywiście, ale przydałby się kawałek własnej, współcześnie tworzonej tożsamości, który nie dawałby wrażenia, że tylko pływamy w globalnej zupie estetyk, nawet nie idei. Chociaż ostatnio, ku mojemu zdziwieniu, architekt uczący na Uniwersytecie Columbia powiedział mi, że lubi „te polską syntetyczność w zabawie z podstawowymi formami”…
Co wyróżnia architekturę na tle innych krajów? Z jakich osiągnięć w tej dziedzinie możemy być dumni?
Myślę, że wyróżnia nas absolutnie unikalny fenomen architektury kościelnej z lat 70-80-tych, trzeba z tego zrobić wystawę do Wenecji. Uwaga – to mój pomysł! Możemy być dumni z naszego modernizmu, zwłaszcza z ośrodków wypoczynkowych, budynków pawilonowych oraz infrastrukturalnych, jak stacje kolejowe i autobusowe, chociażby stacja PKS w Kielcach, którą jakiś żarłoczny deweloper chce właśnie zjeść. Akurat z tego okresu budynki deweloperzy chętnie zjadają ze względu na ich prime locations, ku zresztą przyklaskowi swoich architektów, jak to było w wypadku katowickiego Dworca Głównego, Pawilonu Chemii, czy Supersamu w Warszawie. Akurat te budynki nas wyróżniały…