Seks i przemoc to dwie odwieczne siły napędowe kinematografu. Nie dziwią zatem liczne dociekania (naukowe, publicystyczne, filmowe) natury erotyki i filmowej agresji. Tym, co jednak zaskakuje, jest niesymetryczność owej (badawczej) ciekawości. Tak się już przyjęło, że zdecydowanie łatwiej jest opowiedzieć o krwi z rozbitego nosa i otwartych ran postrzałowych niż o sterczących sutkach i tryskającym ejakulacie. Bo tu słowa zaskakująco stają w gardle.
Linda Williams, profesor filmoznawstwa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, wypełnia tę wstydliwą lukę narracji „nieprzyzwoitą” historią kina hardcore’owego (Hard core: Władza, przyjemność i „szaleństwo widzialności”, 1989), nabierając odwagi i apetytu na więcej. I tak po niecałej dekadzie publikuje książkę Seks na ekranie (2008) – jak sama wyjaśnia – będącą swoistym przedłużeniem, kolejnym rozdziałem Historii seksualności Michela Foucaulta (choć bardziej kulturoznawczym niż demaskującym dyskurs władzy i wiedzy). Innymi patronami naukowymi jej książki, z którymi intelektualnie romansuje i jawnie się do tego przyznaje, są: filozof ekstazy, zakazu i transgresji Georges Bataille oraz błyskotliwy interpretator pojęcia innerwacji – Walter Benjamin. Nie brakuje także spodziewanych odniesień do prac Freuda, aczkolwiek z właściwym współczesnemu odbiorcy dystansem i chęcią korekty.
Konteksty, podteksty, drogowskazy
Kierunek poszukiwań amerykańskiej badaczki wyznaczają trzy drogowskazy. Po pierwsze, definicja seksualności według Foucaulta, rzucona na przekór zdobyczom psychoanalizy i tym samym utożsamieniu jej z siłą libido. Seksualność w ujęciu francuskiego filozofa nie jest zatem jakością domniemaną, uprzednio istniejącą pod postacią tłumionych pragnień, chociaż stale aktualizowaną formą organizacji władzy, wiedzy i przyjemności (s. 21). „Foucault woli, byśmy się zastanowili nad tym, czy o seksie rzeczywiście się mówi, i przyjrzeli osobom, które o nim mówią, miejscom i punktom widzenia, z których się mówi, [a także] instytucjom, które do mówienia zachęcają” (s. 22). Williams posłusznie poddaje się woli Francuza w swoim prywatnym śledztwie przedstawiania seksu na ekranie. Mimo że jawnie zawęża krąg zainteresowań do amerykańskiego kontekstu, nie udaje jej się uniknąć błędu uniwersalizacji, a tym samym podniesienia tego kontekstu do rangi centrum kulturowej nawigacji. Co więcej, strzela sobie w feministyczną piętę, gdyż jej historia seksu na ekranie staje się kroniką reprezentacji dostarczanych białemu mężczyźnie (fetyszyzacja kobiecego ciała) w kwiecie wieku (mniej więcej do 35. roku życia) z klasy średniej (pracuje, zarabia, konsumuje). Williams dość asekuracyjnie, bo w nielicznych przykładach, sięga do kina gejowskiego (a gdzie reszta dyskursu LGBT?), blaxploitation, sexploitation, nie wspominając już o dość pobieżnym rozdziale dotyczącym kina europejskiego czy omówieniu (tym razem bardzo drobiazgowym, w formie podręcznikowego case studies) jednego filmu japońskiego.
Drugim drogowskazem dla poszukiwań stref erogennych kina stały się badania Raymonda Williamsa na gruncie telewizji. Doszedł on do wniosku, że „Seks – zarówno ten wizualnie dosadny (w pornografii), jak i ten symulowany (w większości mainstreamowego kina i telewizji) – nie tylko przeniknął do popularnych form dramaturgicznych, lecz stał się również jakościowo ważny dla sposobów uczenia się i przeżywania naszej własnej seksualności” (s. 14). Zatem wzięcie pod „mędrca szkiełko i oko” falujących biustów i sterczących na ekranie penisów to już nie tyle kwestia niepoważnej (naukowo) czy wstydliwej aktywności badawczej, ile raczej doniosła sprawa odkrywania nowego oblicza pedagogiki, odrabiania swoistej (choć jakże dosadnej) lekcji seksu.
Przez to doświadczenie drugiego stopnia przebija być może najistotniejszy impuls, inicjujący całe to śledzenie „lubieżnych” momentów filmowych. W naukowy i tym samym dość beznamiętny ton historyka kina wkrada się bardziej emocjonalny, lecz pozbawiony pretensjonalności, głos osobistego zwierzenia, prywatnego confessio z przeróżnych doświadczeń na orbicie seksualności. Linda Williams dzieli się ważnymi z jej perspektywy momentami z życia erotycznego, uzupełniając tym samym mininarracją wielki mit rewolucji seksualnej i szalonych lat 60. Nie brakuje w tym powabu autentyczności, ale i trudno jej odmówić nostalgicznej idealizacji okresu młodzieńczego. Niemniej jednak odbiorca jest syty, a też autorka wydaje się cała (i zdrowa).