Zapraszam na subiektywny przegląd najciekawszych polskich płyt wydanych w drugim kwartale 2017 roku.
Sorja Morja – Sorja
Czy oszczędność zastosowanych środków może, paradoksalnie, jeszcze bardziej uwydatnić songwriterską wykwintność? Podobnie jak The Cardigans na wysokości Life, Sorja Morja sprawdza się w tym kontekście znakomicie, a melodyjne wyczucie w pełni zasługuje na określenie go łatką sophisticated. Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy odpalić Młodość albo Sezon (do znalezienia na Spotify czy Tidalu), dwa miniaturowe przecież pod niemal każdym względem utwory, w których i instrumentalnie, i wokalnie (te harmonie!) udało się duetowi wspiąć przebojowością i wrażliwością na poziom co najmniej porównywalny z dokonaniami tak chwalonych u nas Rycerzyków (najbliżej chyba warszawskiemu duetowi do Lotty). Debiutancki album Ewy Sadowskiej i Szymona Lechowicza brzmi naprawdę lekko i bezpretensjonalnie, a jednocześnie przesiąknięty jest jakąś trafiającą prosto w serce głębią wprowadzającą w ten znajomy typ melancholii, z którym w przesyconym nadmiarem bodźców świecie chyba wszyscy mierzymy się, gdy zostajemy ze swoimi różnymi najdziwniejszymi przemyśleniami sami w czterech ścianach. Sorja to od tego przytłoczenia świetny detoks.
Piernikowski – No Fun
No Fun to materiał, który szczególnie powinien podejść sympatykom Orientu Synów. W trakcie słuchania uśmiechną się też z pewnością entuzjaści językowych stylizacji w duchu Doroty Masłowskiej. Warstwa produkcyjna, w której oldschool kreatywnie zderza się z nowoczesnością, stanowi tutaj mroczny, minimalistyczny, ale i surrealistyczny kontrast dla tekstów, które w takich kawałkach jak Rano, Trwamy, Koniec lata czy Martwię się wyrażają w pigułce zarówno osiedlowe paranoje, rytuały i lęki, jak i dyskomfort płynący z konieczności stawiania czoła codziennym wyzwaniom, które z czasem zamieniają się w rutynę. Przerysowanie stało się tu środkiem do stworzenia autorskiego, oddającego ducha ulicy, a jednocześnie bardzo egalitarnego w wydźwięku języka, uświadamiającego, że choć na co dzień tak popularnym sportem wielu Polaków stało się wyśmiewanie dresiarzy, to przecież ludzie ci zmagają się dokładnie z tymi samymi egzystencjalnymi problemami co my, a takimi, jakimi są, uczyniła ich w większości przypadków trudna przeszłość i otoczenie. Gdyby Gaspar Noe postanowił niegdyś nakręcić Nieodwracalne na zdezelowanym polskim blokowisku, ta płyta stanowiłaby idealny soundtrack.
Nagrobki – Granit
Jeśli i wy z przerażeniem obserwujecie jak kolejne osoby odchodzą z tego świata – i te znane wszystkim, i te tylko wam, których obecność w obu przypadkach pozwalała jakoś oswajać wymykającą się nieustannie spod kontroli rzeczywistość – Granit… tę obsesję świadomości i myślenia o śmierci jeszcze pogłębi. I choć jest to płyta, która tematu spraw ostatecznych dotyka w dużej mierze poprzez czarny humor oraz eksperymentalną formę, to jednak tym pozornym dystansem sprawia, że bezpośredniość zagadnienia uderza jeszcze bardziej. Maciej Salamon i Adam Witkowski, związani niegdyś z kultowym dla wielu składem Gówno, jak mówią: „grają nekropolo”, zaś całej płycie, gdyby chcieć ją jakoś zaszufladkować, najbliżej do osobliwego dialogu punku z jazzem, przy jednoczesnej otwartości na popowe wstawki. Gościnnie przewijają się tu też tak cenieni twórcy, jak Mikołaj Trzaska czy Olo Walicki. Wszystkich zainteresowanych szczegółowym rozbiorem obecnych na Granicie tropów i motywów na części pierwsze odsyłam do świetnej recenzji Piotra Szweda.
Pin Park – Krautpark
Maciej Bączyk i Maciej Polak stworzyli w duecie na synteztorach EMS album, który wydobywa z post-minimalizmu to, co najpiękniejsze. Z jednej strony Krautpark daje bowiem ukojenie i delikatność, z drugiej, w niemal każdej sekundzie wyczuwalny jest tu silnie eksperymentalny rys i ciągłe poszukiwania muzyków, ubarwione gąszczem piknięć, plumknięć oraz igrających odważnie z warstwą melodyczną rytmów. Utwory mają też bardzo silny charakter ewokacyjny: The Cat przywodzi skojarzenie rozbijających się o podłoże kropelek deszczu, Limbo surrealistycznej przejażdżki pociągiem w dowolnym ze światów wykreowanych przez japońskie Studio Ghibli, zaś Kajtek romantycznej pogawędki dwóch zakochanych w sobie robotów.
Wojciech Golczewski – The Signal
Jeśli, nie mogąc znaleźć dobrego synthwave’u, wciąż zajeżdżacie klimatyczny soundtrack do Stranger Things autorstwa Kyle’a Dixona i Michaela Steina, pora dać szansę rodakowi. Wojciech Golczewski, który już kilka razy wyraźnie sygnalizował swój talent, na The Signal skutecznie kontynuuje obraną ścieżkę, zaś takie tracki jak Childhood Dream czy Setting Up to jedne z najlepszych nagrań w jego dorobku. Syntezatorowa słodycz miesza się tu z melancholią bądź nieco bardziej niepokojącymi partiami, a wyłącznie instrumentalny charakter wszystkich kompozycji sprawia, że idealnie nadają się one do kojącego letniego spaceru ze słuchawkami na uszach.
Rosa Vertov – who would have thought?
Gdyby niektóre utwory z albumu młodych warszawian, choćby Obsessive Thinking czy The Ballad Of…, puścić bez informowania postronnego słuchacza gdzieś pomiedzy nagraniami Mazzy Star czy Galaxie 500, podejrzewam że nikt nie zorientowałby się nawet, że to materiał z debiutanckiej płyty młodego polskiego zespołu. I to chyba dla who would have thought? największy możliwy komplement, gdyż płyta ta, w konwencji, w której jest utrzymana, odnajduje się znakomicie. Rozmarzony, senny wokal, przestrzennie brzmiące gitary, kompozycyjna pomysłowość, dźwiękowa zwiewność i melancholia – wszystko współgra tu w odpowiednich proporcjach, gwarantując wiele frajdy entuzjastom dream popu okraszonego nutką psychodelii, a nawet shoegaze’owymi wstawkami.
Wiry – 2017
Repetycja, minimal wave, trans, pogłos, przestery, szum, melodyjność. To tylko kilka z wielu słów-kluczy, którymi w jakiś sposób można by próbować scharakteryzować to wyjątkowe wydawnictwo. Grzegorzowi Wirnickiemu udało się tu bowiem połączyć awangardowe myślenie z przystępnymi, przebojowymi wręcz, gitarowymi partiami, ozdabianymi często przebijającym się gdzieś w tle wokalem (przy Na pewno… na pewno uśmiechną się fani noise rocka i shoegaze’u), zaś do innych highlightów można zaliczyć Nie ma mnie, Tańcz czy Błahe, nadające zupełnie nowego życia poezji Władysława Broniewskiego.
kIRk – Za ostatni grosz
Łamiąc nieco zasadę prezentowania wyłącznie albumów i EP-ek, koniecznie trzeba też wspomnieć o fantastycznym, mrocznym singlu Za ostatni grosz zespołu kIRk, który, jak to grupa ma w zwyczaju, błyskawicznie wprowadza w hipnozę, prowokując do bezwiednego bujania się w rytm wzbudzających niepokój sentencji. Szczególnie uwodzi wywołująca momentami dreszcz na plecach kooperacja wokalnych zaśpiewów, brudnych elektronicznych partii i trąbki. Zarówno w inspirowanym hitem Budki Suflera utworze pierwszym (swoją drogą, kojarzy się on nieco pod względem melodii z soundtrackiem do niemieckiego Premutosa), jak i w stanowiącym dopełnienie tracklisty Nie ma co silić się na naturalność. Materiał znajdziecie na bandcampie.
1988 – Gruda
Raz jeszcze (po No Fun) Latarnia Records i znów świetne – tym razem instrumentalne – hip hopowe wydawnictwo utrzymane w illbientowym duchu. Gruda jest bardzo duszną i intensywną wizją osiedlowej codzienności, a w swym dawkowaniu mrocznych pętli, które świetnie sprawdziłyby się w roli alternatywnej ścieżki dźwiękowej do niemal każdego dobrego filmu grozy, utworami szczególnie wartymi wyróżnienia są Rap, Rydwan, Strobo i właśnie track tytułowy.
Co jeszcze? Z pewnością EP-ka Urutazas duetu Vysoke Celo, który, podobnie jak w przypadku zeszłorocznych Liści na księżycu, znów znalazł naznaczony okołoambientowym brzmieniem sposób, by przy pomocy dźwięku zabrać nas w wyjątkową kosmiczną podróż. Dokładnie taką, do realizacji której w skali mikro przymierza się ostatnio coraz śmielej Elon Musk. Sprawdźcie tylko Ktoś zgasił słońce czy Lot na księżyc. Jeden z najbardziej dionizyjskich i przesyconych przy tym ogromną dawką depresyjności i energii utworów – Pies – zaserwowała zaś na swojej niespełna… pięciominutowej EP-ce grupa Hanako. Intrygujący i wirtuozerski momentami hip-hopowy minialbum, rozliczający się w tekstach z zagrożeniami płynącymi z rozwoju technologii wypuścił też uwielbiany przez wielu PRO8L3M.
Z innych wartych sprawdzenia wydawnictw szczególnie polecam:
Melisa – Wszystkie nasze kwiaty będą gnić (Kwiaty)
EABS – Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda) (Knowledge)
Tomasz Stańko New York Quartet – December Avenue
Eric Shoves Them in His Pockets – With Love (Daydreamer)
kobieta z wydm – Bental (Przeciął)
Natalia Moskal – Songs Of Myself (Better Man)
Lutto Lento – Dark Secret World (It’s a Horror and It’s a Wonder)
Ramona Rey – Ramona Rey 4 (Jak ty)
Kolejne spotkanie z polską muzyką już na początku października!