A.M.: Pracowała pani między innymi w komandzie leśnym…
Z.R.: Tak. Naszym kapo była pani Liberakowa5, której mąż był nadleśniczym w lasach zakopiańskich. Gdy niemiecki leśniczy, dla którego wykonywałyśmy pracę, ze szklanym okiem i w kapeluszu z piórkiem, dowiedział się o tym, to pocałował ją w rękę i myśmy w ogóle nic nie robiły. I mogłyśmy sto razy uciec. Była jednak odpowiedzialność zbiorowa. Gdybyśmy uciekły, wówczas cały obóz, komando poniosłyby konsekwencje. Nie było to takie proste – uciec. No, oczywiście zza bramy nikt by nie uciekł, ale z takiego komanda to było łatwe. Istniała jednak duża odpowiedzialność.
A.M.: Konzentrationslager Ravensbrück, podobnie jak opisany przez Sewerynę Szmaglewską Birkenau, był obozem kobiecym.
Z.R.: W Birkenau była Wandzia Ładniewska. Tam im się bardzo dobrze powodziło. Ona coś rysowała, kreśliła. Jej mąż, też Żyd, był w obozie obok. Zakradał się, a ona rzucała mu kawałek chleba, bo miała wszystkiego w wystarczającej ilości; była wraz ze współwięźniarkami na zupkach esesmańskich. Jej mąż zginął.
A.M.: W obozie bardzo wiele zależało od szczęścia?
Z.R.: Ależ wszystko, wszystko zależało od szczęścia.
A.M.: W jaki sposób znalazła się pani w Neu Rohlau6?
Z.R.: Kiedy kolejna z naszych została rozstrzelana w Ravensbrück, wówczas zapisałam się do Neu Rohlau. Tutaj rządziły Polki, Polki polityczne. Wszystkie moje papiery zostały w Ravensbrück, a byłam skazana na śmierć przez rozstrzelanie. Neu Rohlau należało jednak do innego obozu, gdzie Niemcy nie rozstrzeliwali, tylko wieszali. Ponieważ były bombardowania, Niemcy nie mogli mnie zawieźć z powrotem do Ravensbrück – żeby rozstrzelać… Tak, to bardzo śmieszni ludzie, Niemcy…
A.M.: W rozmowie z Henrykiem Horoszem mówiła pani o swoich wierszach obozowych, że „były słabe literacko, nawet całkiem marne”7. Czy rzeczywiście są one takie słabe i czy miara estetyczna jest tutaj w ogóle miarą rozstrzygającą, istotną? Przecież literatura w obozie pełniła szczególną funkcję. Zapewne nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim z powodu walorów czysto estetycznych otrzymywała pani od więźniarek dodatkowe porcje chleba. Czytałem we wspomnieniach więźniarek Ravensbrück, że pani Różaniec był „obozową modlitwą”8.
Z.R.: Chleb dostawałam w niedzielę na „trzeciaku”9. Deklamowałam moje wiersze albo Zosia Rysiówna10 je deklamowała. Dostawałam za to pajdkę chleba. To były moje pierwsze honoraria. Swoją drogą: na „trzeciaku” było strasznie zimno. Kiedyś mi pupa przymarzła do dachu. Bo, wie pan, Ravensbrück to ciężki klimat, potem wolałam moje Neu Rohlau. Neu Rohlau to była już zupełnie inna historia. Pod koniec wojny Niemcy mieli tę manię, że wypędzali wszystkich więźniów w drogę – bez celu. Nie inaczej zrobili z nami. Pod koniec pierwszego dnia marszu, kiedy wszyscy zasnęli pokotem, Kajtek11 powiedział do trzech najmłodszych spośród nas: „Uciekajcie”. I myśmy uciekły. Wówczas pierwszy raz podróżowałam autostopem. Zatrzymuje się jeep – wóz z generałem niemieckim. Ten pyta się mnie: Wo wollen Sie gehen?, „Gdzie pani chce iść?”. Mówię: „Nach Karlsbad”. Zawiózł nas do Karlsbadu, przed szpital, gdzie przebywała jedna z naszych, pobita w obozie. W szpitalu opatrywałyśmy rannych żołnierzy niemieckich. I nagle słyszymy w radio, że wojna się skończyła. Neu Rohlau było jedenaście kilometrów od Karlsbadu, więc wróciłyśmy. Niemców ani śladu, na bloku powiewa powieszona przez polskie więźniarki flaga biało-czerwona. One straszne patriotki były. Większe patriotki ode mnie.
A.M.: W pani wierszach więziennych i obozowych jest coś zaskakującego. Są one bardzo… poetyckie – jak na taką literaturę, są subtelne, ważną rolę odgrywa w nich przyroda, Bóg, miłość, przyjaźń, i właściwie w niektórych z nich więzienie oraz obóz są prawie niedostrzegalne. Aż dziwne, że te wiersze powstały w takich miejscach. Nie ma w nich właściwie oskarżenia…
Z.R.: No jak się siedziało w więzieniu półtora roku, to nie można było pisać tylko o więzieniu. Miało się inne przeżycia. W celi w Pińczowie urodziło się dziecko, Tomuś. Kiedy jego matka została rozstrzelana, oddali niemowlę wujostwu, w Radomiu. Po wielu latach dorosły już Tomasz Paluszyński przyjechał do mnie, do Paryża. O, widzi pan, przywiózł mi tę teneryfkę, którą wyhaftowałam w obozie. A to było takie dziecko! Myśmy je karmiły i byłyśmy takie szczęśliwe, że to dziecko… pierwsze dziecko w moim życiu. To był cud, to dziecko w tym więzieniu strasznym w Pińczowie.