A.M.: Kiedy po raz pierwszy, od momentu opuszczenia, odwiedziła pani Polskę?
Z.R.: Pierwszy raz pojechałam, kiedy miałam wyjść za mąż. Dołączyłam to wycieczki Polaków komunistów, z kopalni. Miałam bilet zbiorowy. Drżałam tylko, żeby mnie nie odkryli. Jechałam więc z tymi moimi polonusami. Na granicy polskiej pociąg zatrzymał się. Trzymają nas, a we Francji czeka na mnie mój przyszły mąż16. Co to będzie? Wyjeżdżając zapowiedziałam Geneviève de Gaulle17, mojej francuskiej znajomej: „Jeżeli by mi się coś stało, niech Francja wypowie Polsce komunistycznej wojnę”. Tak żartowałyśmy. Geneviève de Gaulle była zresztą prezydentką stowarzyszenia deportowanych, byłych więźniarek.
A.M.: W pani prozie ocalenie świata przed całkowitym rozpadem wyrażane jest najsilniej chyba przez figurę dziecka oraz motyw miłości macierzyńskiej: w Szklanej kulito pragnienie ładu wyraża motyw tytułowy – zabawka będąca własnością dorastającej Haliny; w Skrytkachwspomniani są matka z dzieckiem, jakby wyjęci z kościelnych malowideł, wyglądający jak „Matka trzymająca w ramionach Dzieciątko, które z kolei trzyma w rękach ziemską piłkę. Świat”. Gdybym miał wskazać najsilniej przemawiającą do mnie figurę sensu w świecie rozpadających się wartości, byłby nią właśnie wizerunek Madonny z Dzieciątkiem, albo po prostu matki z dzieckiem. Ten ostatni motyw najpełniej zrealizowała pani w swej debiutanckiej powieści Baśka i Barbara, dla której inspirację stanowiły narodziny pani córki i jej wychowywanie.
Z.R.: Basia urodziła się na prowincji, w Asnières. Tylko ja się nią opiekowałam. Mówiłam do niej wyłącznie po polsku. O, to jest moja zasługa, dlatego nasza córka jest wielojęzyczna. Potem Basia chodziła do francuskiej szkoły. Wysłałam ją kiedyś do Anglii, do zakonnic; w ten sposób poznała starołacinę. Następnie wysłałam Basię do sierocińca w Niemczech. Żaliła mi się stamtąd: Kartofel immer, Kartofel, bo tylko kartofle jedli. A potem jeszcze Erik Veaux – obecnie tłumacz mojej prozy – był jej profesorem rosyjskiego, uczył ją do matury. Maturę zdała znakomicie. Nawet dostaliśmy list od merostwa, w którym mer gratuluje III. Dzielnicy i sobie, i nam oczywiście, tak genialnego dziecka. Moja córka była bardzo pracowita.
A.M.: Które z przyjaźni były dla pani najważniejsze?
Z.R.: Na pewno z Wandzią Szczawińską, z którą byłam w Ravensbrück. Podobnie jak ja, miała ona wyrok śmierci, miała nawet Postsperre, zakaz korespondencji – podczas gdy myśmy dostawały listy raz na miesiąc. Więc ode mnie, ponieważ też byłam z Radomia, jej rodzina dowiedziała się, że Wanda jest w Ravensbrück. Moja mama natomiast dowiedziała się, że jestem w obozie, dzięki innej mojej przyjaciółce, Szwajcarce, z którą korespondowałam przed wojną i do której napisałam z obozu. Heidi jakimś cudem wystarała się dla mnie o paczkę ze szwajcarskiego Czerwonego Krzyża. Były w niej pyszne rzeczy: czekolada, kawa, ach… Do tej pory dzwonimy do siebie. Wspomnę też o mieszkającej w Londynie Marii Wielickiej, która „rządziła” Neu Rohlau.
A.M.: Czy nie myślała pani o napisaniu autobiografii? Pani los, a zwłaszcza przeżycia wojenne, to przecież w wielu miejscach – proszę wybaczyć – fabuła przygodowa. A może jest tak, że biografię swą wyraża pani pośrednio, poprzez powieści, tworząc w ten sposób swoistą kryptoautobiografię?
Z.R.: Proszę pana, wszystkie moje powieści są z lekka autobiograficzne. Na przykład pierwowzorem bohaterki Trybulacji proboszcza P., Iny, jest Nina Iwańska, „królik” z Ravensbrück. Osoby które ją znały, mówią: „Nina wypisz wymaluj”. Corcona, o której piszę w utworze, też istnieje, podobnie zresztą jak cmentarz, na którym Ina jest pochowana. Prawdą jest też to, że będąc kiedyś u Niny, znalazłam wspominany w Trybulacjach pamiętnik. Przepisałam go, bo nie mogłam tego zabrać. Oczywiście wszystko w moim pisarstwie jest autentyczne, tyle że – jakby posztukowane. Niczego nie wymyślałam. Kiedy w „Le Monde” przeczytałam informację, że w Montpellier odbywa się kongres poświęcony narkolepsji, napisałam list do jednego profesora. W odpowiedzi przysłał mi całe dossier sympozjum. Więc wszystko, co piszę o narkolepsji w Na wyspie jest prawdą; ja tego nie wymyślam. Bałabym się coś wymyślać, bo to byłoby nieuczciwe. Bo albo sama coś przeżyłam i jakoś to zmieniam, albo dokumentuję.
Napisała pani wiele wspomnień pośmiertnych poświęconych przyjaciołom, między innymi Kazimierzowi Wierzyńskiemu, Melchiorowi Wańkowiczowi, Janowi Lebensteinowi, Piotrowi Rawiczowi, Ninie Iwańskiej. Wiele z wykreowanych przez panią postaci literackich ma swoje pierwowzory w postaciach rzeczywistych, na przykład Szymon z Sono felice podobny jest do Wańkowicza, Grzegorz z Ruchomych schodów do Rawicza, o Inie była już mowa. Czy podobieństwa te wynikają wyłącznie z faktu, że tworząc swych bohaterów musi pani lub chce umocować ich w osobach istniejących realnie, czy może raczej taki sposób kreacji jest wyrazem hołdu składanego zmarłym przyjaciołom? Przecież wspomniane powieści powstały już po ich śmierci. Ponadto odchodzenie osób ukochanych jest jednym z kluczowych motywów pani pisarstwa.
Z.R.: Niekoniecznie. Ninka jeszcze żyła, gdy zaczęłam pisać Trybulacje.
A.M.: Podobno postanowiła pani zostać pisarką pod wpływem Marii Kuncewiczowej, którą miała pani okazję ujrzeć i posłuchać, jeszcze jako gimnazjalistka, podczas jej wieczoru autorskiego w Radomiu…
Z.R.: Ach, miała takie czarne rękawiczki i bardzo mi to imponowało. Była bardzo nudna. Więcej jej w życiu nie widziałam.
A.M.: Aleksander Janta w artykule opublikowanym w „Queen’s Slavic Papers” uznał panią za pisarkę niezmiernie wrażliwą i obok Marii Kuncewiczowej prawdopodobnie najlepszą pisarką w literaturze polskiej18.
Z.R.: Proszę pana, papier jest cierpliwy.