A co z mecenatem prywatnym w kulturze?
Prywatny mecenat nieźle rozwijał się w drugiej połowie lat 90. zeszłego wieku. Wydatki podmiotów i osób prywatnych na kulturę wynosiły wtedy 1,5 miliarda złotych rocznie, a nawet trochę więcej. W kulturę inwestowały banki, duże firmy, ludzie z listy stu najbogatszych, a co najważniejsze, czyniło to także wielu lokalnych przedsiębiorców.
Skończyło się?
Zmniejszyło. Na początku XXI wieku, a więc zaledwie kilka lat później, na skutek ataków na biznes, postponowania przedsiębiorców, firmy zaczęły w znacznym stopniu wycofywać się z finansowania imprez kulturalnych, podobnie zresztą jak sportowych. Od 2008 roku obserwujemy powrót biznesu do kultury, ale jest on jeszcze bardzo wolny. Kiedy zaczynałem swoją kadencję w ministerstwie, zaangażowanie środków prywatnych w kulturze wynosiło ok. 800 mln, a więc o połowę mniej niż dekadę wcześniej. W 2012 roku deklarowane nakłady biznesu na kulturę wyniosą ok. 1200 milionów, a więc tendencja jest wzrostowa, ale ciągle daleko nam do wydatków sprzed lat. Trzeba jednak docenić, że biznes w ogóle gotów jest w kulturę inwestować, zwłaszcza w kryzysie, kiedy każda złotówka jest znacznie cenniejsza.
Biznes nauczył się już, że na kulturze się nie zarabia? Że można ewentualnie „uszlachetnić” swój wizerunek, natomiast trudno liczyć na zyski?
Brałem udział w spotkaniu największych menedżerów z obszaru kultury i przedstawicieli największych firm w Polsce wielokrotnie. Byłem świadkiem wielu starć niezwykle ostrych. Pamiętam, jak na jednym z nich „biznes” pytał: „A właściwie dlaczego mamy wam dawać pieniądze?”, na co przedstawiciele kultury odpowiadali: „Nie pytajcie, bo to oczywiste; kultura jest sferą autoteliczną (wartości samych w sobie), więc dajcie nam pieniądze, a my je dobrze wydamy”. Przepaść między obu stronami była tak wielka, jak to tylko było możliwe. Widać to było także podczas kongresu kultury w 2009 roku w Krakowie, gdzie zderzenie Balcerowicza ze światem kultury było niezwykle bolesne dla obu stron. Mam żal do Waldemara Dąbrowskiego, że wówczas szansę na wzajemny szacunek obu stron, swoim wystąpieniem nieco oddalił. Wydawało się, że porozumienie jest niemożliwe, ale w następnych latach, poczynając od roku 2010, powoli następowało pewne zbliżenie i wiele zaczęło się zmieniać. Znaczna część instytucji kultury zaczęła rozumieć sposób myślenia biznesu, i równie duża część biznesu przestała patrzeć na kulturę wyłącznie przez pryzmat „efektywności ekonomicznej”.
Obie strony są równie gotowe do kompromisu? Artyści zrezygnują z autonomii?
To wymaga czasu, ale widać zmiany w strategii postępowania wielu instytucji, które wcześniej wykazywały wyłącznie postawy roszczeniowe. Są przygotowywane oferty dla biznesu, które ułatwiają kontakt i rozmowy. W efekcie mamy coraz większą liczbę wydarzeń muzycznych, a także teatralnych, które znajdują sponsorów zewnętrznych , wystarczy wymienić choćby Teatr Kamienica Emiliana Kamińskiego , czy Teatr Polonia Krystyny Jandy w Warszawie. Potrzeby są zdecydowanie większe, ale w świecie np. muzyki, i to nie tylko rozrywkowej, postęp widać gołym okiem.
Ten mecenat prywatny polega na tym, że wykupuje się spektakl czy koncert orkiestry kameralnej dla pracowników korporacji, czy raczej na dawaniu pieniędzy w zamian za logo na programie i reklamę przy okazji wydarzenia?
Jedno i drugie. Zależy od sponsora, wydarzenia, pretekstu. Służebność w złym tego słowa znaczeniu maleje. Ale częściej mam informację o takich formach sponsoringu, w którym wolność i swoboda artystyczna jest nienaruszalną wartością
Wymienił pan Teatr Polonia i Teatr Kamienica. To kierunek w którym zmierza kultura? Prywatne teatry, prywatne sale koncertowe?
Nie, to cały czas wyjątki i myślę, że takimi wyjątkami pozostaną. To po prostu bardzo trudne wyzwanie. To, że Krystynie Jandzie udaje się utrzymać cały czas teatr na dobrym poziomie, to zasługa jej talentu, nazwiska, operatywności, wielkiej pracy, a także lokalizacji jej teatru. Myślę, że niewiele jest osób, którym to by się udało.
Jest miejsce na takie teatry w ośrodkach dwu-trzykrotnie mniejszych niż Warszawa, jak choćby Wrocław, Poznań czy Kraków?
Tak, ale skala trudności rośnie. Jest miejsce na teatry działających na zasadach podobnych, na jakich działa „Kamienica”, a więc z ofertą mieszaną: teatralno-klubową-edukacyjną. Jest jednak tak, iż im dalej od wielkiego biznesu, stolicy, wielkich ośrodków artystycznych tym więcej oczekiwań klasycznie konsumpcyjnych.
Teatr do kotleta?
Nie. Połączenie teatru z restauracją, a więc miejsce gdzie wychodzi się, by wziąć udział w wydarzeniu kulturalnym w połączeniu z obiadem przed spektaklem, albo kolacją po przedstawieniu, deserem i kawą w pierwszym antrakcie, i szampanem w drugim, czy wręcz zjedzenie przystawki przed spektaklem, a głównego dania po zakończeniu. To działa w wielu najpoważniejszych instytucjach kultury na świecie, także w operach i filharmoniach . Taki przykład to wręcz obecny model funkcjonowania konglomeratu operowo-filharmonicznego N.Y. Nie ma w tym nic złego. Ważne są proporcje i poziom oferowanych usług.
Był pan zadowolony z ubiegłorocznego Kongresu Kultury Europejskiej we Wrocławiu?
Tak, byłem zadowolony. Nie wszystko mi się podobało, ale dominujące wrażenie było dobre.
Kongres był paradoksalnym potwierdzeniem tezy Zygmunta Baumana o fast-foodyzacji współczesnej kultury, czyli zachwianiu proporcji między kulturą a rozrywką. Bauman ubolewał, że coraz częściej konsumujemy sztukę bezrefleksyjnie, jak jedzenie w fast-foodzie, a kongres „ozdabiały” wydarzenia, które były tego mimowolną ilustracją: teatr sztucznych ogni, laserowe obrazki na fontannie, itd. I to one tak naprawdę zrobiły frekwencje kongresu.
Kongres składał się z trzech segmentów, i jego część oficjalna, spotkanie ministrów kultury krajów unijnych, była bardzo udana. Drugą częścią były wydarzenia artystyczne i tu, jak zwykle w takich wypadkach, były wydarzenia ważne i zapadające w pamięć, jak instalacja Bałki czy wspólny koncert Krzysztofa Pendereckiego i Jony’ego Greenwooda z Radiohead, oraz wydarzenia słabe, które raczej do historii sztuki nie wejdą. I były debaty, które po raz pierwszy zajęły się wyzwaniami, jakie stanęły przed kulturą w związku z pojawieniem się nowych technologii.
Krytycy zarzucili kongresowi, że to była impreza lewicowych artystów adresowana do lewicowych odbiorców, dlatego był jednowymiarowy i jednostronny. Zarzucono Panu, że świadomie oddał pan kongres lewicy.
Gdyby oceniać kongres według takich kryteriów, to nie zadowolił nikogo. Dla artystów awangardowych był awangardowy za mało, a zdaniem artystów konserwatywnych jego awangardowość przekroczyła granice rozsądku. Zarzut, że na kongresie reprezentowany był w większym stopniu jeden sposób myślenia jest prawdziwy, natomiast podstawy tego zarzutu prawdziwe już nie są. Po prostu w obszarze kultury europejskiej prawica jest bardzo słaba, ma niewiele do zaoferowania, z trudem się przebija i wręcz wymaga wspierania. W dodatku jest dla awangardy naturalnym przeciwnikiem, więc można rzeczywiście było odnieść wrażenie, że kongres dla niektórych był wymierzony w prawicę. A naprawdę kongres tylko pokazywał trendy we współczesnej sztuce. Gdyby był poświęcony zabytkom, muzeom, dziedzictwu kultury, nurt konserwatywny na pewno wypadłby znacznie lepiej. A kongres we Wrocławiu nie był przecież nawet poświęcony teraźniejszości, a był zwrócony ku przyszłości. Mieliśmy do czynienia z ważną debatą o trendach dominujących we współczesnej kulturze, a jeśli nie wszyscy byli tym usatysfakcjonowani, to dlatego, że jesteśmy w momencie przełomu, kiedy bardzo dużo i bardzo szybko się dzieje. Trudno w takim momencie zauważyć i sprawiedliwie ocenić wszystko.
Jaki wniosek z kongresu powinien wyciągnąć Wrocław przygotowując się do roku 2016, kiedy będzie Europejską Stolicą Kultury?
Wrocław powinien w 2016 roku dać bardzo aktualne odpowiedzi, na to, co będzie się działo w europejskiej kulturze w ciągu najbliższych lat. Dziś jeszcze nie da się tego przewidzieć, bo zmiany następują z dnia na dzień, ale kongresowe debaty pokazały, jak szybko sztuka wchodzi do Internetu i zarazem jak go wykorzystuje. Dlatego trzeba być przygotowanym do błyskawicznego reagowania. Na przykład tworząc właśnie we Wrocławiu miejsce, w którym prezentowana byłaby kultura w sieci. Wrocław miałby wtedy szansę zaistnieć jako miejsce, gdzie tworzy się w kulturze coś nowego, a nie tylko rejestruje to, co już przebrzmiało.