Jakie zjawiska społeczne, polityczne czy kulturowe najsilniej wpływają na kształt Pana teatru?
Istota teatru, impuls do jego tworzenia wywodzi się z próby odpowiedzenia sobie na pytanie, które właśnie Pani zadała. Jakie zjawiska wpływają na nasze życie? Czemu podlegamy, w czym uczestniczymy, co nami kieruje? Podjęcie jakiegoś tematu w przedstawieniu teatralnym jest próbą wejścia w obszar odziaływania danego zjawiska. Nigdy nie polega to na egzemplifikowaniu jakiejś tezy na jego temat. Gdy patrzę na swoje spektakle, widzę, że dotykają one różnych zjawisk, których doświadczam i które mają wpływ na moje życie – czy tego chcę, czy nie.
Dwa lata temu w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi realizowałem przedstawienie Rewizor Gogola, które było próbą przyjrzenia się transformacji w Polsce. Zmieniło się w naszym kraju bardzo wiele, a zarazem chyba niewiele zmieniliśmy się sami. Oczywiście otworzyły się dla nas nowe możliwości, dostępne stały się nowe wzorce zachowań i życiowych aspiracji, jednak dalej ciągniemy za sobą garb przeszłości: mentalność, nawyki, ograniczony horyzont.
Inna istotna kwestia to autorytety: czy dziś istnieje pojęcie autorytetu? Gdzie są te autorytety? Czy są ludzie, których słuchamy? Czy to jest relikt przeszłości? Czy miejsce autorytetów w przestrzeni publicznej zajęli celebryci? Czy można żyć w świecie bez autorytetów? Może tak, może to jest znak czasu.
Ważna jest również kwestia wolności. W PRL-u konflikt pomiędzy dążeniem jednostki do wolności a zniewalającym człowieka systemem był prosty i jednoznaczny. Dziś przychodzi nam na nowo przemyśleć ten dylemat. Dążenie do indywidualnego szczęścia stało się znakiem czasu a zarazem człowiek jest zwierzęciem stadnym i bez wspólnoty trudno mu żyć. Albo poddaje się on zbiorowości za cenę wolności, albo odrzuca zasady zbiorowości i zyskuje wolność, ale jest ona nieodłączna od samotności. To są dylematy Zamku Kafki, który realizowałem w ubiegłym sezonie we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.
Istnieje także zupełnie inne pytanie o wolność, o trud podjęcia wyzwania, jakie wolność stawia przed nami. Bo wolność jest wyzwaniem dla człowieka, który musi sam sobie odpowiadać na różne pytania. Wolność wyboru zmusza do dociekania prawdy, do wzięcia odpowiedzialności za wybór – trzeba go dokonać samemu, bez niczyjej pomocy. Wiąże się z tą kwestią zjawisko, które można by za Frommem nazwać naszą po-transformacyjną „ucieczką od wolności”. Tego między innymi dotyczył spektakl Wyszedł z domu Tadeusza Różewicza (Teatr Polski w Poznaniu). Obserwując zachowania polskich elit po ’89, zastanawiałem się, ile było zaniechania, a ile premedytacji w postawie, która nakazywała ucieczkę od osobistego przyjęcia brzemienia wolności. Jakże powszechne i wygodne było uznanie za własne tłumaczenia podsuwanego przez różne autorytety, w myśl którego nie należy oglądać się za siebie, tylko budować przyszłość. Jakże gorliwie powtarzaliśmy: „nie mówmy o przeszłości, niech nam przeszłość nie psuje obrazu, przecież wchodzimy do Europy, przecież mamy paszporty, budujemy nowe, liberalne, fantastyczne społeczeństwo, to co niewygodne zamiećmy pod dywan”. Czas pokazał, że tak się nie da. Zbigniew Herbert nazwał to potem „istnieniem w rzeczywistości bez początku”. Początek, moment położenia fundamentów pod nowe państwo rozpłynął się w magmie i w braku chęci do stawiania sobie podstawowych pytań u progu zdobytej wreszcie wolności – pytań o zasady tej wolności.
Przykład pierwszy z brzegu: publiczna telewizja w 1990 roku. Późniejszy Marszałek Sejmu Aleksander Małachowski prowadził wtedy takie nocne, pięciominutowe „pogadanki”. I gdy Jarosław Kaczyński założył Porozumienie Centrum, słyszałem, jak Małachowski w publicznej telewizji mówił na ten temat: „proszę państwa, nie dajcie się na to nabierać”. Ale po Małachowskim nie wystąpił inny polityk, który głosił opinię, że są jakieś racje „za” istnieniem Porozumienia Centrum. Polskie elity nie zadawały sobie wtedy pytania, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego w wolnej Polsce, w wolnych mediach jedna opcja polityczna wtłacza mi do głowy, co mam myśleć? Tak samo jak za czasów PRL-u. Dlaczego Kaczyńskiemu odmawia się prawa do własnych koncepcji politycznych, skoro panuje wolność? Nie zadawaliśmy sobie wtedy takich pytań, bo nie chcieliśmy ich zadawać. To była ucieczka. I mówię to nie jako zwolennik partii Kaczyńskiego; w życiu nie głosowałem na Kaczyńskiego i nie będę.
Gdy parę lat temu przypomniałem tę sprawę w gronie znajomych, usłyszałem: „to ty jesteś za Kaczyńskim?”. „Nie, nie jestem” – odparłem bezradnie. Ta hipokryzja tak głęboko wrosła w nas, że już jej w ogóle nie dostrzegamy. Wolność, demokracja i prawa polityczne są dla „naszych”, dla tych, których lubimy. Lepper wysypujący zboże był „antypaństwowym warchołem”, ale dziennikarze odmawiający podporządkowania się lustracyjnej ustawie uchwalonej przez wybrany w wolnych wyborach sejm prowadzili akcję „obywatelskiego nieposłuszeństwa”. Ta wszechogarniająca i przerażająca dziś hipokryzja narodziła się właśnie wtedy, u zarania wolnej Polski.
Co według Pana wyróżnia polski teatr na tle innych krajów? Z jakich osiągnięć możemy być dumni?
Nie znam teatrów innych krajów na tyle, by wypowiadać się w tej kwestii.