Joanna Sokołowska-Durałek: Na początku naszej rozmowy chciałabym zapytać Pana o ważne osobistości teatru. Kto według Pana odegrał znaczącą rolę w polskim teatrze?
Marek Fiedor: Trudno byłoby mi wskazać jednego czy nawet kilku artystów. To co nazywamy „polskim teatrem” składa się z szeregu dokonań, myśli, języków, zjawisk… które dopełniają się nawzajem albo w inspirujący sposób sobie zaprzeczają. To wspólne dzieło aktorów, reżyserów, pedagogów, krytyków i innych twórców.
Czy jest według Pana takie wydarzenie, które znacząco wpłynęło na kształt polskiej sceny teatralnej, a w tym jej obecny wizerunek?
Zmiana ustrojowa w 1989 roku. W PRL-u rola teatru była trochę inna niż dziś. W warunkach ograniczonej wolności, braku debaty publicznej, teatr jako całość był zjawiskiem społecznym obarczonym także innymi zadaniami – był miejscem „zastępczym” takiej debaty i brał na siebie pewnego rodzaju misję polityczną. Szczególnie wyraźne i często dla teatru dotkliwe było to w stanie wojennym. Zdarzało się, że poklask zyskiwały zjawiska mierne, ale słuszne. Patriotyczne manifestacje na spektaklach przybierały nieraz formy wręcz karykaturalne. Istniało na widowni oczekiwanie, że ze sceny spłynie jakiś osąd, zostanie wskazana, nazwana sytuacja, w jakiej znalazł się kraj. Po roku ’89 to wszystko nagle odwróciło się o 180 stopni. Zaczęliśmy funkcjonować zupełnie inaczej. Weszliśmy w długi czas zamętu, bo tamta tradycja, tamte nawyki jakoś ciążyły, a były już anachroniczne. Nowe pokolenia twórców mówiły: „to nas nie interesuje, teatr to dziedzina sztuki, jest wolna, ma mówić o człowieku; dajcie nam spokój z polityką”. Potrzeba było kilku lat, by polityka w teatrze odrodziła się w innej formie. Są tego złe i dobre strony. Teatr, który zmagał się z realnym ograniczeniem wolności wypowiedzi, musiał się jakby „bardziej wysilić”, by przekazać myśl. I może przez to sama myśl bardziej skupiała uwagę artystów.
Niewątpliwie uzyskanie wolności politycznej po 1989 utorowało drogę wolności artystycznej. Zmiana ustrojowa to także otwarcie granic i kontakt ze światem. I o ile na początku mogło to skutkować naśladownictwem (na co często utyskiwali krytycy), to teraz chyba już nowe języki teatralne stały się zjawiskiem autentycznym. Ważny był w tym kontekście też fakt, że wydziały reżyserii dramatu zaczęły mniej więcej w tym czasie przyjmować na studia absolwentów szkół średnich. Zmiana pokoleniowa, która jest w sztuce czymś naturalnym, w przypadku ostatniego 20-lecia wiąże się z bardziej gruntownym przeobrażeniem teatru, niż miało to miejsce w przeszłości.
W czasach PRL-u teatr był oddechem wolności, pozwalał mówić o tym, co było zabronione, nazywać to, co było zakazane. Czemu dziś służy teatr? Jaka jest jego największa wartość dla współczesnego człowieka?
Mam nadzieję, że wchodzimy w czas normalności: teatr jest bogaty, wieloraki, wielobarwny. Różnym ludziom może służyć do różnych celów. Teatr jest pojęciem takim samym jak na przykład literatura. Scena jest jak słowo. Słowem można napisać wiersz, reportaż, artykuł w gazecie, psychologiczną książkę i filozoficzny traktat. Tak samo w teatrze: różnymi językami można opowiadać o różnych aspektach rzeczywistości. Jeżeli określimy teatr jako miejsce debaty politycznej, czy oznacza to, że mamy pogardzać na przykład eksperymentem formalnym, który nie zajmuje się społeczną kondycją człowieka? Po co i skąd ta ciągle pojawiająca się i usilna tendencja do jednoznacznego definiowania artystycznej istoty i społecznej roli teatru? Teatr, jak każda sztuka, jest obszarem wolności. Wolności twórcy i odbiorcy.
Poza tym teatr zawsze będzie kusił tym, że jest dziejącym się tu i teraz zdarzeniem. Jego istotą zawsze będzie spotkanie „żywych” widzów z „żywym” aktorem oraz to, co się podczas tego spotkania wydarza. To oczywiście banał i nie ma co robić z tego wielkiej filozofii, ale jestem przekonany, że właśnie to jest największą wartością dla „współczesnego człowieka”. I w przyszłości ten aspekt spektaklu teatralnego może być dla niego jeszcze bardziej atrakcyjny niż obecnie.