Agnieszka Wnękowicz-Smenżyk: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat według Pani najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Renata Przemyk: Nie ma takiego wydarzenia. Mimo galopującej komercjalizacji kultury ciągle są dość wytrwali i ambitni twórcy, którzy od lat proponują ciekawe, mniej populistyczne wytwory sztuki. I wbrew wszystkiemu, bez dodatkowego dofinansowania, spotykają się z tak dobrym odbiorem, że udaje im się przetrwać. Są prywatne teatry: Polonia, 6 piętro czy Nowy Teatr Warlikowskiego; coraz ciekawszy OFF Festiwal. Świetnie sprawdził się Opener, który mimo że promuje pewien napój, główną siłę strategiczną skierował do bardziej wymagającej publiczności. Po raz kolejny okazuje się, że odbiorcy wcale nie chcą tej taniej sieczki płynącej wartkim potokiem z tak wielu mediów, a obliczone na sukces produkcje filmowe, bliźniaczo podobne do amerykańskich, nie spotykają się z taką akceptacją, na jaką liczono.
Czy może Pani wymienić osoby, które Pani zdaniem odegrały znaczącą rolę w polskiej muzyce?
To zawsze weryfikuje czas. Znaczącą rolę odgrywa ten, kto po wielu latach nadal tworzy świetną muzykę a jego osobowość przyciąga odbiorców.
A czy w historii polskiej muzyki jest wydarzenie, które według Pani niesłusznie zostało pominięte lub niezauważone przez krytykę?
Na pewno są takie; w każdej dziedzinie sztuki zawsze zdarzało się, że ktoś nie trafił w swój czas, nie miał dość siły przebicia czy nie umiał przypodobać się krytykom, a proponował coś naprawdę dobrego. Czasem po latach odkrywamy takie perełki. Piotr Metz pokazał mi ostatnio znakomitą płytę z muzyką filmową i teatralną Andrzeja Kurylewicza, na której śpiewa Czesław Niemen – uważam, że zaśpiewał lepiej niż na swoich autorskich płytach. Rzecz warta posłuchania.
Czemu służy dziś muzyka? Jaka jest jej największa wartość dla współczesnego człowieka?
„Służy” to dobre określenie. W większości przypadków muzyka pełni właśnie rolę służebną, ma coś sprzedać albo umilić czas. Na szczęście jednak ludzie ciągle znajdują w niej dużo radości, takiej codziennej. Pamiętam, że moja mama ciągle coś nuciła w domu, a babcia śpiewała pieśni religijne. Moje dziecko nieustannie śpiewa, zwłaszcza w samochodzie, a ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty, opowiadają mi potem, jakie znaczenie miały konkretne piosenki w jakimś momencie ich życia. Myślę, że wartość muzyki w gruncie rzeczy, mimo tych wszystkich manipulacji jest taka sama – ma nas harmonizować, czasem wzruszać, czasem doenergetyzować, również pogłębiać emocje – tyle że teraz trzeba samemu znaleźć tę ulubioną. Warto poszukać. Panuje większy chaos niż kiedyś, ciągle zmieniają się mody, ale jest też więcej źródeł – trzeba wykazać więcej niż kiedyś determinacji w znalezieniu tego czegoś dla siebie.
Czy zauważa Pani dziś konkretne zjawiska, które mają decydujący wpływ na kształt polskiej sceny muzycznej?
Piractwo od wielu lat sukcesywnie niszczy polski rynek, sprawiając że wielu wykonawców robi rzeczy maksymalnie proste i pod publikę, byle sprzedać. Firmy fonograficzne upadają, nie ma wpływów ze sprzedaży, więc nie ma za co robić następnych płyt, promocji, teledysków. A sprzedaż elektroniczna ciągle jest u nas nieuregulowana. Pojawiają się ambitne produkcje, które spotykają się ze świetnym odbiorem, ale nie ma to przełożenia na sprzedaż i zysk artysty, tylko na liczbę ściągnięć z sieci. Płyty nagrywa się teraz, żeby grać koncerty i to na nich zarabiać. Programów muzycznych właściwie nie ma, bo talent show to bardziej igrzyska niż promowanie nowej muzyki. Są stacje muzyczne, w których puszcza się głównie to, co zaszokuje, rozśmieszy albo po prostu nada się do rytmicznego skakania. W teledyskach musi pojawić się golizna albo przynajmniej brzydkie słowa. Oczywiście dla chcącego nie ma nic trudnego; w Internecie jest mnóstwo naprawdę ciekawych rzeczy, trzeba tylko poszukać. Kiedyś też trzeba było, tyle że nie było Internetu, więc poniekąd wracamy do źródeł.
Co wyróżnia naszą muzykę na tle innych krajów? Z jakich osiągnięć według Pani możemy być dumni?
Mój Boże, nie wiem. Czasem mam wrażenie, że robimy wszystko, żeby się upodobnić, a nie odróżnić. Jesteśmy sentymentalni i emocjonalni, więc przebojami częściej stają się wzruszające ballady. Pojawiają się na szczęście osobowości, które robią rzeczy wykraczające poza normę i przyciągają swoją charyzmą – reguła jest ta sama na całym świecie. Mamy i my swoje osobowości, ale nie określiłabym ich jako typowo polskie. Ponoć nasza scena jazzowa – choćby twórczość Leszka Możdżera – były rewolucyjne na szeroką skalę. Etno pojawia się na całym świecie i my też mamy kilku ciekawych artystów w tym gatunku. Penderecki jest dobry. Najbardziej polski z tego wszystkiego był chyba Niemen. Anna German była również bardzo polska, ale jak się okazało – i tak bardziej znana i kochana we Włoszech i Rosji. My nierzadko nie doceniamy tego co najbardziej polskie, zawsze za to byliśmy szeroko otwarci na wpływy i mody obce. Dobrze jest być otwartym na innych, ale też trzeba mieć poczucie wartości własnej kultury.