Skierujmy tory naszej rozmowy z powrotem stricte na teatr. Czy zauważa Pan w polskim teatrze, wśród twórców i wydarzeń, jakiś wspólny mianownik? Czy jest coś, co Pana zdaniem wyróżnia nas na tle teatrów z innych krajów?
Szczerze mówiąc, nie mam okazji ani czasu, by jeździć i oglądać teatr w innych krajach, nie mogę zatem spojrzeć na nasz teatr z perspektywy europejskiej. Wydaje mi się jednak, że dominującą tendencją w polskim teatrze jest dekonstrukcja. Teatr jeżdżący po festiwalach, nagradzany i ceniony przez krytyków to w dużej mierze teatr afabularny. Nie jest to zatem teatr opowieści, ale luźno powiązanych ze sobą skojarzeń, inicjacji intelektualnych; to joyce’owski strumień świadomości. Taki teatr jest teraz w Polsce modny, choć produkuje spektakle dosyć do siebie podobne. Oglądając je, mam poczucie, że to spektakle tego samego reżysera. Łatwo można wpaść w pułapkę, zakładając, że chce się tworzyć „teatr autorski”, a nie „teatr autora”. Okazuje się, że nie zawsze teatr autorski jest ciekawszy niż autor. „Przepisywanie autora” zrobiło się powszechne i niestety teatr autora zanika. Idąc obejrzeć Ionesco, Szekspira, Mrożka chcę mieć pewność, że teatr przedstawi mi na scenie tekst tego autora. Oczywiście może być zmodyfikowany, przestawiony, pocięty – teatr wymaga swojego scenariusza – natomiast nadal powinno się mieć poczucie, że to ten konkretny twórca. Podczas zeszłorocznego Festiwalu Szekspirowskiego tak naprawdę zabrakło… tekstów Szekspira. Większość tekstów było przepisywanych, a „Złotego Yoricka” również dostał tekst nie Szekspira, tylko Agaty Dudy-Gracz. Skoro więc konkurs na najlepsze przedstawienie dzieł Szekspira wygrywa przedstawienie, które nie przedstawia jego dzieła, świadczy to o pewnej tendencji. Nie oceniam, czy to jest złe, czy dobre. Myślę jednak, że niedługo nastąpi powrót do teatru autora.
Powrócę tu do wcześniejszego pytania: myślę, że kolejną misją teatru jest to, aby na scenie cały czas żyli autorzy. Jeżeli nie będą żyć w teatrze, to nikt, na miły Bóg, nie pójdzie do biblioteki, by przeczytać Słowackiego – nie wierzę w to. Jedyną szansę na takie spotkanie daje teatr. A „przepisywanie spektakli” nie zawsze dorasta do rangi autora. Przekonuje mnie taki teatr w wykonaniu choćby Warlikowskiego, który oferuje zupełnie odmienną wartość, ale w przypadku wielu innych „przepisywaczy” niestety tak nie jest.
Jaką rolę Pana zdaniem odgrywają dzisiaj media w kształtowaniu kultury? W ostatnich dwóch dekadach nastąpił ich dynamiczny rozwój.
Myślę, że rola mediów jest kluczowa – to one kształtują obraz kultury. Dobrym przykładem są blogerzy, choćby modowi. Okazuje się, że osoba pisząca z małej miejscowości na temat butów czy majtek staje się nagle autorytetem. To szeroko rozumiane media kreują gwiazdy. Ogromną siłą jest teraz Internet, co również dotyczy Państwa. Obecnie w krytyce teatralnej obserwuję tendencję do przenoszenia się krytyków na strony internetowe. Powstaje coraz więcej blogów teatralnych, które przejmują funkcję mediów papierowych, w których to z kolei miejsca na kulturę jest coraz mniej, a nawet nie ma w ogóle. Media elektroniczne są ponadto niebywale prospołeczne – każdy może dziś założyć bloga i wyrażać swoją opinię. Jako media egalitarne świetnie wpasowują się w ideę państwa demokratycznego, w którym każdy ma „tubę” do wyrażania swoich poglądów.
Znam wiele ciekawych wydarzeń teatralnych, o których nikt nie wie, ponieważ nie zostały opisane przez media. Przy użyciu odpowiedniej manipulacji medialnej można w ciągu kilku dni zniszczyć człowieka czy wydarzenie. Media mają więc niezwykłą władzę nad umysłami ludzi.
A czy nowe technologie wpływają Pana zdaniem na odbiór teatru? Czy i jak zmieniło się w ostatnich latach postrzeganie teatru przez odbiorcę?
Media wpływają na percepcję widza – dają mu gotowe, przetworzone obrazy. Żyjemy w kulturze obrazu, w związku z czym istnieje duży problem z graniem tak zwanej „literatury dawnej”, opartej na słowie, które pierwotnie miało wywoływać w głowie widza obraz. Obecnie widz pod wpływem słowa nie tworzy obrazów, lecz się nudzi. Nie ma jednak co narzekać, tylko trzeba myśleć, w jaki sposób tę dawną literaturę widzowi przybliżyć.
Rozwój technologii jest na tyle zaawansowany, że projekcje czy różne rodzaje oświetlenia w teatrze są na porządku dziennym. Teatr w swojej formie się unowocześnia, ale jego istota, czyli kontakt żywego człowieka z drugim żywym człowiekiem, pozostaje ta sama.
Na przykład w Nosorożcu, którego ostatnio realizowałem, jest scena zapisana przez Ionesco jako dialog dwóch osób. Ja natomiast zrobiłem z tego scenę również dialogu, ale przez SMS-y. Dwie osoby stoją blisko siebie i SMS-ują, a efekt – cała historia rozmowy – wyświetlana jest na kurtynie. Ta scena „chwyciła” – ludzie doskonale zrozumieli, o co chodzi, choćby dlatego, że gdy jedzie się warszawskim metrem, widać ludzi zatopionych w swoich smartfonach, którzy nie kontemplują rzeczywistości wokół siebie. To jest syndrom naszych czasów, który teatr musi uwzględniać, korzystać z niego i rozmawiać o nim.
A zatem zauważa Pan zmiany związane z rozwojem nowych technologii w swojej pracy artystycznej?
Zmiany nie mogą nie zachodzić. Żyjemy w takiej, a nie innej rzeczywistości, a zadaniem teatru jest jej opisywanie. Myślę, że artystą, który w dużym stopniu wychodzi naprzeciw tym zmianom, jest Paweł Passini. Ostatnio zrobił Alicję w krainie czarów przy użyciu całkowicie nowych technologii. Jestem trochę atechniczny, więc takie podejście jest mi obce, ale wydaje mi się, że jest to bardzo istotny nurt poszukiwań w teatrze. Jest to też droga ważna dla współczesnego widza, który odrywa się od komputera, idzie do teatru i ma poczucie, że nadal jest w swojej rzeczywistości.
Wspomniał Pan w naszej rozmowie zarówno o wielu mistrzach polskiego teatru, jak i wielu młodych, współczesnych twórcach. Czy przychodzą Panu na myśl osoby bądź konkretne wydarzenia, które zostały niesłusznie pominięte, zignorowane bądź zapomniane przez środowisko artystyczne?
To jest trudne pytanie. Musiałbym się nad tym głębiej zastanowić. W swoim życiu spotkałem wielu twórców w małych miejscowościach, o których nigdy nikt nie napisze. Wracamy tu znów do pytania o siłę mediów – dla mnie przykre jest to, że jeśli ktoś nie zaistnieje w mediach, to prawie go nie ma. Przypomina mi się przypadek znanej krakowskiej aktorki, wykładającej w szkole teatralnej, ale nie grającej w serialach. Aktorka odwieszała palto w szatni w szkole teatralnej, a jedna ze studentek wzięła ją za szatniarkę i poprosiła, by ta odwiesiła jej płaszcz. W swoim kretynizmie studentka nie wiedziała, kim jest ta kobieta. Istnieje więc cała rzesza niedocenionych aktorów pracujących w ośrodkach poza warszawskich. To ludzie, o których nigdy nie usłyszymy, a powinniśmy.
Również o wielkich osobach, o których teraz mówimy, za 50 lat nikt już mówić ani wiedzieć nie będzie. Właściwie zaraz po ich śmierci zapomina się o nich. Powracam cały czas do Erwina Axera, o którego pogrzebie nie wspomniano w głównych wydaniach wiadomości w Telewizji Polskiej. Mam poczucie, że za moment nikt nie będzie wiedział, kim był Gustaw Holoubek; stanie się tylko przedmiotem historii, o którym uczyć będą jedynie na elitarnych wydziałach wiedzy o teatrze. Myślę, że instytucje kultury, choćby Instytut Teatralny, powinny dbać o archiwizowanie i przypominanie tych wielkich postaci.
Możemy tu chyba mówić o kolejnej misji współczesnego teatru.
Absolutnie. Teatr współczesny musi pamiętać o tym, że jest kontynuatorem linii programowej poprzedników. Jeżeli my ich nie przypomnimy, to nikt inny tego za nas nie zrobi. Ja jestem z pokolenia tych osób, które jeszcze się z tymi wielkimi zetknęły. Sama rozmowa z nimi: o teatrze, życiu, świecie świadczyła o tym, że są to wielkie osobowości. Będę zawsze o nich przypominał, ponieważ uważam, że jestem im to winien. Chciałbym, żeby kiedyś moi uczniowie – jeśli tacy się znajdą – również o mnie wspomnieli.
Czego Pana zdaniem najbardziej potrzebuje nasza scena teatralna?
Różnorodności i otwartości na inne poglądy teatralne. My, Polacy mamy z tym problem. Uważam, że bardzo niebezpiecznie jest twierdzić, że ja z racji moich poglądów, orientacji seksualnej czy mojego gustu posiadłem jedyny patent na uprawianie teatru. Życzyłbym sobie, by we współczesnym teatrze mogły istnieć obok siebie klasycznie zrealizowana, kostiumowa komedia Fredry i eksperymentujący, poszukujący, genderowy teatr i żeby te teatry wzajemnie się szanowały. Teatru nie da się zdefiniować w ramach jednej estetyki. Wielkim błędem współczesnego teatru jest to, że kłócimy się między sobą. A ja nie mam z tym żadnego problemu, żeby obejrzeć Zemstę w kontuszu, z szablą, tylko dobrze zrobioną. Nie mam też żadnego problemu z pójściem na spektakl Michała Borczucha. Ta różnorodność jest dla mnie fascynująca. Chciałbym jednak, by realizatorzy przedstawień nie mieli poczucia, że posiedli jedyny patent na teatr. I tego sobie życzę.
Podsumowując: jakie wyzwania stoją przed naszym teatrem w najbliższych latach?
Myślę, że przede wszystkim są to wyzwania finansowe – mówię to z perspektywy dyrektora. Z roku na rok dotacje na kulturę się zmniejszają. W oczach rządzących kultura przestaje być istotnym elementem kształtującym społeczeństwo. To jest bardzo niebezpieczna tendencja, z którą teatr musi walczyć. Frekwencja w teatrach się obniża nie dlatego, że ludzie przestali lubić teatr, tylko dlatego, że w życiu codziennym przestrzeń zarezerwowana dla kultury jest coraz mniejsza. W gazetach, w telewizyjnych wiadomościach ograniczane są informacje kulturalne. W związku z tym zwyczajnie funkcjonujący człowiek kultury wokół siebie w ogóle nie ma i przestaje myśleć, że jest mu ona do czegokolwiek potrzebna. Teatr musi zmierzyć się z problemem, jak istnieć w rzeczywistości, która marginalizuje potrzebę kultury. Skoro państwo tnie wydatki na teatr, ten musi ograniczyć wydatki na reklamę czy promocję, bo tylko na tym – nie na realizacjach – w ogóle możemy oszczędzić. W związku z tym nie docieramy do większej liczby widzów. Wracając do polityki – proszę sobie wyobrazić, że włodarze tego kraju nie chodzą do teatru. Minister Kultury, pomimo tego, że otrzymuje zaproszenia od czołowych polskich teatrów, w ogóle do nich nie chodzi. Mniej przeraża mnie to, że nie chodzi do teatru, niż to, że nie ma takiej potrzeby; w jego kulturze osobistej nie istnieje pozycja „wyjście do teatru”. To jest przerażające. Również Hanna Gronkeiwcz-Waltz, prezydent stolicy, nie chodzi do teatru. W związku z tym, przy kolejnych protestach moich kolegów-artystów dotyczących marginalizacji roli teatru, cały czas powtarzam, że nie będę się pod nimi podpisywał, ponieważ to nie ma sensu. Skoro Ci ludzie nie chodzą do teatru, to znaczy że oni naszych argumentów z pewnością nie zrozumieją. Życzyłbym sobie więc, żeby teatr z tymi wyzwaniami, niełatwymi, mógł sobie poradzić.
Bardzo dziękuję za rozmowę.