Nowe technologie mają też wpływ na media, niewątpliwie je zrewolucjonizowały. Jaką rolę Pana zdaniem odgrywają dzisiaj media w kształtowani kultury?
Oczywiście na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat media bardzo mocno się zmieniły. Wystarczy spojrzeć na internetowe dystrybutory teatralnych wiadomości, na przykład na e-teatr. Krytycy starszej daty narzekają na zdeprecjonowanie ich statusu, ponieważ ich poważne artykuły są traktowane na równych zasadach z tymi, które nie mają wartości. Demokratyzacja aż do zglajszachtowania. Pewne hierarchie są absolutnie niebyłe w Internecie. Bardzo poważny artykuł, owoc wielu tygodni analitycznej pracy, jest zrównywany z jakimś kretyńskim komentarzem pod spodem. Jawi się jeszcze inne oblicze nowych mediów – nie da się ukryć, że w tym sensie Internet niestety ogłupia ludzi. Często im mniej ktoś wie, im mniej się na czymś zna, tym więcej pisze – i tym więcej komentuje. Tutaj akurat dobrym przykładem jest ostatnia afera w Teatrze Starym. Niestety opinia Beuysa, że każdy może być artystą, odnosi się także do krytyki. Każdy może być krytykiem, nieskażonym nawet kęsem owocu poznania. I tak to wygląda oczami Gioconda. Ludzie masowo wypowiadają się na temat tego, czego nie widzieli. Chwacko przekraczając granice groteski.
Można to zresztą zilustrować. Jestem fanem piłki nożnej, w jej przejawie strategicznym. Podziwiam wielkich trenerów, to, jak operują skomplikowanym zespołem ludzkim, jak sobie radzą z prasą; szczególnie jeśli chodzi o angielską ligę. Jest taki napastnik Arsenalu Londyn, Nicklas Bendtner – człowiek, który był wielkim talentem i w swoim mniemaniu tym talentem pozostał, mimo podeszłego wieku (jak na piłkarza – ma aż 25 lat). Bendtner od wielu miesięcy nie potrafi strzelić gola nawet do pustej bramki, chociaż koledzy doskonale podają mu piłkę (ostatnio trafił, ale następnie tak się ucieszył, że kilka sekund później doznał kontuzji). Ma on jednak zupełnie nieprawdopodobną cechę, mianowicie głębokie przekonanie, że jest najlepszym zawodnikiem świata; Bendtner zawsze znajdzie jakiś zewnętrzny powód, dla którego akurat nie trafia. Przeprowadzono w Arsenalu specjalne badania psychologiczne, test na pewność siebie. Lekarz nie mógł wyjść z podziwu, bo Bendtner uzyskał w dziewięciopunktowej skali fenomentalne 10 punktów. Dziesięć na dziewięć możliwych! Mam wrażenie, że czasem ludzie, mniej ci, którzy uprawiają sztukę, a bardziej ci, którzy ją komentują, są tak zachwyceni sobą i swoim światopoglądem, że lewitują na poziomie tego właśnie napastnika.
Wszystko jest dobrze, jeśli dyskusje, także te burzliwe, toczą się w ramach tych kilku procent społeczeństwa, które do teatru chodzi, chociaż trochę się na nim zna, natomiast jeśli tego typu debaty zostają zaanektowane przez media masowego rażenia, często brukowe, które nie mają o teatrze zielonego pojęcia, to jest zgroza. Można przebiec myślami przez historię sztuki ostatniego stulecia zastanawiając się, w jaki sposób pewne dzieła czy wydarzenia mogłyby być podane przez współczesne, masowe media… Na przykład Mark Rothko, Gerhard Richter. Co można napisać? Bierze i maże [śmiech].
Co śmieszne, takie rzeczy, burzliwe, jakie dzieją się teraz w polskim teatrze i w mediach, miały miejsce w Niemczech jakieś 20 lat temu. Do Volksbühne Franka Castorfa regularnie przychodził „Bild” i pisał mrożące krew w żyłach historie o aktorach, którzy na scenie zabijają i zjadają szczury. Za pieniądze podatników. Hańba!
Co jednak wyróżnia polski teatr na tle innych krajów? Możemy być dumni?
Polski teatr należy do europejskiej czołówki. Mnóstwo znakomitych aktorek i aktorów we wszystkich kategoriach wiekowych, fantastyczna publiczność (w różnym wieku).
Pracuję na Zachodzie, jeździmy z polskimi spektaklami po festiwalach na całym świecie, więc miałem wiele okazji do porównań. Nie mamy powodu, żeby narzekać. W Polsce reżyserzy mogą pracować swobodnie, nawet jeśli co jakiś czas zajmuje się nimi tabloidowa prasa. Na przykład na Węgrzech nie ma tak dobrej sytuacji, twórcy emigrują.
Inna sprawa, że panują swego rodzaju globalne mody na poszczególne, narodowe teatry – jakiś czas temu była moda na Łotyszy, teraz na topie są Węgrzy, Rosjanie, pewnie będą Chińczycy.
Czego Pana zdaniem najbardziej potrzebuje polski teatr?
To jest dobre pytanie. Zabawne, że sobie go nie postawiłem. Odpowiedź jest czysto postulatywna. Myślę, ze sensownych podstaw prawnych, sensownego systemu finansowania kultury. Próba wypracowania takiego rozwiązania została zablokowana w parlamencie, w efekcie mamy kłopoty z kształtowaniem zespołu, instytucji, ponieważ dyrekcja jest w stanie dysponować jedynie ułamkiem pieniędzy, które teoretycznie dostaje teatr. Ogromną większość znacznych przecież sum pochłaniają wydatki nie mające ze sztuką nic wspólnego. Z drugiej strony ludzie związani z teatrem offowym cały czas muszą walczyć o pieniądze.
Potrzebna jest więc reforma systemu, która umożliwiłaby polskiemu teatrowi bardziej efektywny rozwój, a wielu zdolnym reżyserom większą swobodę w kształtowaniu oblicza instytucji. Potrzebna byłaby też decentralizacja, bo obecnie ruch odbywa się tylko w jednym kierunku – do Warszawy. W Polsce często jest tak, że jeśli raz ktoś okopał się na teatralnych pozycjach, szczególnie w stolicy, to już tych pozycji nie odda, nawet jeśli od dekad odcina kupony. Teatr życzyłby sobie więc takich włodarzy, którzy sensownie potrafią zorganizować system tworzenia teatru w Polsce. Taki, który nie będzie marnował publicznych pieniędzy. Jak na razie marnuje się ich dużo, a jednocześnie ich nie wystarcza. A jeśli chodzi o sensowną, wnikliwą krytykę czy obiektywne media – skończmy z tymi marzeniami [śmiech].
Jakie wyzwania stoją przed teatrem w najbliższych latach?
Bezustanne wyzwanie przyciągania widzów. I to nie tylko młodych, ale w każdym wieku, może szczególnie w średnim. Chodzi o to, żeby zatrzymać tych, którzy przychodzą do teatru będąc studentami, a potem, kiedy zakładają rodziny, czyli zaczynają realizować kredytowy model „telewizor, meble, mały fiat”, nie mają już na teatr czasu, ani ochoty. W Polsce nie ma problemu z młodymi odbiorcami. Uważam, że w tym momencie rozstrzygamy o tym, jaki będzie kształt polskiej inteligencji za lat kilkanaście, dwadzieścia. Bardzo mocno w to wierzę. Dlatego teatr wymaga poświęcenia. Jako człowiek i jako artysta nie mogę dopuścić do tego, żeby ludzie byli mentalnie pozamykani, nie potrafili wyciągnąć wniosku z wszystkich szalonych, nonkonformistycznych nurtów w kulturze.
Czemu służy dzisiaj teatr? A z drugiej strony – czy w odniesieniu do teatru i sztuki w ogóle aktualne jest jeszcze określenie „służba”?
Oczywiście, służba, powinność w teatrze istnieje. Jesteśmy w teatrze narodowym. Na scenie z tradycjami i taką właśnie powinnością. Rozumiem to jako twórcze odczytywanie klasyki, nowatorskie, żmudne reinterpretowanie wielkich mitów, wielkich tekstów. Nie robienia z nich czegoś oczywistego, zastanego, z dobrodziejstwem inwentarza konserwującego zastany system wartości, tylko poddającego wartości próbie, niejednokrotnie próbie ogniowej – żeby sprawdzić, czy one są jeszcze coś warte. Jeśli są coś warte, to przetrwają. Według mnie to jest misja teatru, i to jest misja sztuki w ogóle. Od tego też są artyści, żeby wartości na nowo składać, a nie po to, żeby robić tak, żeby było na kolanach, żeby było pięknie. Model „żeby było pięknie” jest prezentowany w kalendarzu Pirelli. Wymagajmy więcej od siebie. Na przykład oczywiste dla mnie jest, że wymowa Do Damaszku jest konserwatywna, nawet chrześcijańska. Może byłoby warto porozmawiać, dlaczego została ona tak bezmyślnie odrzucona przez krzykaczy deklarujących prawicowe wartości. Co nie pozwalało dostrzec oczywistego przesłania spektaklu? Dyskusją jednak nikt z gwiżdżących nie był zainteresowany, woleli pokrzyczeć i pogwizdać z kulką. Inna rzecz, że Strindberg nie nadaje się na świętego; jeśli przewraca się w grobie, to co najwyżej z lubością.
Dziękuję za rozmowę.