Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Paweł Łoziński: Opowiem o małej inicjatywie, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Pojechałem w trasę z Polską Światłoczułą. Polska Światłoczuła to przedsięwzięcie filmowo-edukacyjne wymyślone i prowadzone przez reżyserkę Dorotę Kędzierzawską i operatora Arthura Reinharta. Pomysł genialnie prosty – pojechać z polskimi filmami na prowincję, tam gdzie już dawno nie ma kina (kiedyś było, ale zamknęli), rozstawić ekran i projektor, pokazać polski film, fabułę czy dokument miejscowej publiczności i zaprosić do rozmów z autorami. Kino objazdowe w czasach, kiedy wszystko już można zobaczyć w Internecie! Ale to działa, bo kino przecież polega na spotkaniu z drugim człowiekiem, żywym widzem, na wspólnym przeżywaniu, a nie na patrzeniu samemu w monitor komputera. I to jest piękny powrót do pierwotnej roli kina, który Polska Światłoczuła proponuje.
Dawno nie odbyłem tak interesujących rozmów o kinie jak w tej trasie. To przedsięwzięcie ma szansę, pracując „u podstaw”, wychować pokolenie świadomych widzów. Wiem, że w przygotowaniu mają projekt polsko-niemiecki, więc jest kolejna szansa tym razem na międzynarodową rozmowę o kinie.
Kto według Pana odegrał znaczącą rolę w kinie?
Wolałbym mówić o dokumencie, bo fabuła jakoś broni się sama. Jest z nim i jego rolą w kinie kłopot. Jeśli się pojawia, to tylko na chwilę, a już polski jest naprawdę rzadkością. We Francji na przykład jest taki program, który nazywa się Dokumenty na dużym ekranie – to forma publicznej pomocy dla słabiutkiego, ale ważnego i nośnego gatunku filmowego, który na wolnym rynku ma niewielkie szanse się przebić. Działa od lat i widzowie wiedzą, do jakiego kina mogą pójść, żeby obejrzeć film dokumentalny. U nas to ciągle partyzantka, walka o pokazy, do których trzeba dokładać własne pieniądze. Rozumiem, że dziś wszystko musi być towarem, nie walczę z tym, ale postarajmy się położyć produkt pod tytułem „film dokumentalny” na trochę wyższej półce w tym supermarkecie. To musi kosztować, ale bez tego zniknie na niego zapotrzebowanie i równocześnie on sam w kształcie, który lubimy.
Mam jeszcze jeden argument historyczny za obecnością dokumentu w kinie – w Polsce on pochodzi z kina. Zaczęło się od dodatków, krótkich 10–20 minutowych dokumentów wyświetlanych przed głównym filmem fabularnym. Stąd też między innymi wzięła się specjalna, polska szkoła dokumentu – lapidarne, zwarte, krótkie formy, opowiadające przez skrót i metaforę, bardzo pojemne i znaczeniowo, i emocjonalnie. To nasza bardzo specyficzna tradycja, własny sposób na ich konstruowanie, który udało się przenieść do dłuższych form. Warto powalczyć, by nie zostały tylko sformatowane telewizyjne produkty. Wtedy będzie już za późno i nawet umieszczenie ich w „sklepie” tak celnie, jak robią to w supermarketach ze słodyczami, kładąc je na poziomie dziecinnych rączek, już im nie pomoże. Nikt tego nie będzie chciał.
Widzowi trzeba dawać dobry towar, wymagający wrażliwości i nie urągający jego inteligencji.
Czemu służy dziś film? Jaka jest jego największa wartość dla współczesnego człowieka?
W moim przekonaniu temu, co zawsze – film ciągle daje nam szansę, żebyśmy mogli przez chwilę przejrzeć się w drugim człowieku, zobaczyć i poczuć siebie w nim, być przez chwilę mniej samotnym w tym poczuciu ludzkiej solidarności. Dla mnie opowiedziana w kinie historia ma sens wtedy, gdy bohaterowie wywołają we mnie jakiś rezonans, poczuję z nimi bliskość, uruchomią jakieś ukryte lęki czy pragnienia, uczucia, do których nie miałem może odwagi się przyznać. A w kinie ktoś to pięknie za mnie i dla mnie zrobił.
Jakie zjawiska mają obecnie największy wpływ na kształt polskiego kina?
Czasem mam wrażenie, że chcemy wyręczyć Amerykanów w robieniu widowisk, Rosjan w opowiadaniu o duszy, Francuzów w tematach miłosnych. Myślę oczywiście o fabule. Nie zawsze się nam to udaje, często jest w tym dużo kalkulacji. Lubię w kinie szczerość; chciałbym poczuć, że ktoś opowiada naprawdę swoją historię – w tym jest prawdziwa siła. I takich filmów jest na szczęście coraz więcej. Widz, ten kinowy, lubi, żeby go traktować poważnie, rozmawiać z nim uczciwie. Ostatnie świetne filmy Pawła Pawlikowskiego, Andrzeja Jakimowskiego czy Wojtka Smarzowskiego pokazują, że polskie kino autorskie ma się naprawdę całkiem dobrze i przyciąga ludzi.
Co wyróżnia naszą kinematografię na tle innych krajów? Z jakich osiągnięć w tej dziedzinie możemy być dumni?
Nasz dokument jest mocny, chyba bardziej rozpoznawalny na festiwalach od fabuły. Mamy swoją wyrobioną markę. Jest uniwersalny, mówi prostym językiem o najważniejszych sprawach. To dziedzictwo starej dobrej szkoły polskiego dokumentu, która pamiętała o konstrukcji i uczyła zadawać sobie pytanie o to, czym ma być film. Mało jeszcze filmów dokumentalnych w kinie, ale wierzę, że to się może odmienić, bo zapotrzebowanie jest duże i widzowie na pewno się znajdą. Konieczna jest środowiskowa rozmowa o tym i trochę pieniędzy, które z pewnością są do zdobycia.
Postępujący w ostatnich dwóch dekadach rozwój nowych technologii to rewolucja w dostępie do informacji, a tym samym dynamiczny rozwój mediów. Jaką rolę odgrywają dzisiaj media w kształtowaniu kultury?
Poważne pytanie. Nie wiem. Wydaje mi się, że za dostępnością nie zawsze idzie wysoki poziom. To się dziś bardzo miesza: sztuka i produkt, reklama i osobisty komunikat a wszystko to wystawione na jednym wielkim rynku. Do tego ogromna nadprodukcja, zalew towaru nie zawsze dobrej jakości. I dobrze, pewnie tak już będzie wyglądał ten świat. Wskoczyliśmy w niego przecież z opóźnieniem wielu lat straconych cywilizacyjnie w tak zwanym „realnym socjalizmie”. My nadganiamy, a świat wcale na nas nie czeka. Mam wrażenie, że i tak szybko w ciągu ostatnich 20 lat odrabiamy tę stratę i ścigamy peleton.
W jaki sposób w ciągu ostatnich lat zmieniło się postrzeganie filmów przez odbiorcę? Czy nowe technologie pozytywnie wpływają na ich odbiór, czy też stanowią zagrożenie?
Wszędzie słychać o zagrożeniu, ale ja tego tak nie odbieram. Kino nie zabiło teatru, telewizja nie wykończyła kina, Internet też pewnie szybko nie da sobie z nim rady. Pewnie, wszystkiego jest za dużo, a gdy jest dużo i często za darmo, to nie mamy do tego szacunku. Filmów przechowywanych na dysku już dawno nie liczy się na sztuki, tylko na terabajty. Ale to są przecież tylko narzędzia – pytanie, jak będziemy ich używać.
Rozwój nowych technologii to także istotne zmiany w podejściu artystów do sztuki czy filmowców do kinematografii. Czy dostrzega Pan owe zmiany w swojej pracy artystycznej?
Technologie dają nam do ręki wspaniałe narzędzia, zwłaszcza w dokumencie. Maleńkie i niedrogie kamery rejestrują obraz i dźwięk z kinową jakością. Od dawna już mogę pracować z małą ekipą albo całkiem sam. W dokumencie to ma wielką wartość, bo im mniej ludzi, tym większa intymność. Bardzo to sobie cenię. Robienie filmów jest dziś pozornie dla każdego, bardzo się to zdemokratyzowało. W kieszeni prawie każdy ma dziś telefon, a w nim kamerę, którą można nakręcić film. Wszędzie można wejść, wszystko zarejestrować. Forma na tym zyskała, treść nie zawsze. Bo ciągle wszystko zależy od tego, co mamy w głowie, zanim po tę kamerę sięgniemy, innymi słowy – po co chcemy zrobić film. A to już większy problem. Tu się zaczyna rozmowa o edukacji.
W jaki sposób Pana zdaniem rozwój nowych technologii wpłynął na obecną kondycję polskiej kultury?
Na pewno dobrze wpłynął. Technologie są dziś naprawdę ogólnodostępne, tutaj nie ma nierówności. Gorzej z dostępnością do pieniędzy, zwłaszcza dla małych, lokalnych inicjatyw kulturalnych. Tam jest prawdziwa siła, świeżość i zapał. Duzi obronią się sami, zadbajmy o małych i słabszych. Kultura to ciągle piękne narzędzie do zmieniania świata na trochę lepszy.
Czego w dzisiejszych czasach najbardziej potrzebuje polska kinematografia?
Dokument potrzebuje lepszego miejsca w telewizji i własnej, choćby małej, przestrzeni w kinie; fabuła równych szans dystrybucyjnych z zagranicznymi wysokobudżetowymi produkcjami. Ale to pewnie tylko marzenia.
Jakie wyzwania stoją przed polskim filmem na najbliższe lata?
Przetrwać w kontakcie z widzem. Żeby tak się stało, trzeba mówić do niego zrozumiałym językiem o sprawach, które są ważne nie tylko dla nas w Polsce.
Dziękuję za rozmowę.