Ewa Nowicka: Usłyszeliśmy przed chwilą na konferencji prasowej dotyczącej nominacji do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, że trudno jest znaleźć regułę łączącą wszystkich pięciu pretendentów do tego wyróżnienia. Są to zarówno młodzi, jak i starsi poeci, początkujący i bardziej uznani. A co z rozróżnieniem na poetów polskich i zagranicznych? W tym roku zgłoszono tylko trzy tomiki tłumaczone. Czy chcieliby Państwo, żeby było ich więcej?
Michał Rusinek: Oczywiście chcielibyśmy, żeby było ich więcej. W ten sposób wyobrażamy sobie jedną z funkcji tej nagrody – jako katalizatora rynku poetyckiego w Polsce. Bardzo dobrze, jeżeli dochodzi do jakiejś proliferacji, międzynarodowego przepływu krwi poetyckiej, wydawania i promowania przekładów poezji. Przy czym mam wrażenie, że zgłoszenie do tej edycji konkursu tylko trzech przetłumaczonych książek poetyckich to nie oznaka upadku. Myślę, że poprzedni rok był po prostu nietypowy. W ciągu pięciu miesięcy tego roku ukazało się już kilka, jeśli nie kilkanaście książek poetyckich przełożonych z innych języków. Bardzo byśmy chcieli, by wreszcie pojawił się wśród nominowanych jakiś autor zagraniczny, jakiś tłumacz, bo przekład poetycki jest przekładem specyficznym – tłumaczenie poezji to czynność nieomal równoważna jej pisaniu.
Dociera do nas prawie całość twórczości poetyckiej wydanej w danym roku, co stanowi ciekawy materiał do podsumowań i naukowych badań. Książki nominowane do Nagrody pokazują te zjawiska, które w danym roku były zdaniem jurorów najciekawsze. Trudno powiedzieć, że pisali głównie młodzi, ale – myślę, że to by ucieszyło panią Wisławę – faktycznie młodsi poeci mieli w zeszłym roku coś najciekawszego do powiedzenia.
Czy w takim razie można mówić o jakichś kryteriach, tendencjach w nagradzaniu poetów?
To pytanie do jurorów – my, jako zarząd Fundacji, zostawiamy im całkowicie wolną rękę. Podczas konferencji pan Abel Murcia Soriano mówił o zasadzie, którą przyjęli jurorzy – że się nie spierają, nie krytykują, tylko afirmują. I oczywiście nie jest tak, że nie ma żadnego sporu, ale myślę, że ze względu na to, kim są – jak Pani słyszała, to w dużej mierze nie tylko krytycy literatury, krytycy poezji, znawcy poezji, ale też tłumacze, czyli ludzie, którzy na co dzień żyją bardzo blisko poetyckiego języka – obce im są kategorie jakichś mód literackich czy koterii. Oni raczej posługują się własnym uchem i wyczuciem. Mają też zarazem ogląd z zewnątrz. To od nich przecież często będzie zależało, czy dana książka lub dany poeta będzie tłumaczony na inne języki. To też bardzo ważny aspekt naszej Nagrody – promowanie polskiej poezji w świecie. Poezja Wisławy Szymborskiej już promowania nie wymaga, natomiast myślę, że jej nazwisko może pomagać w promowaniu innych.
W jaki sposób to działa? Jak Szymborska patronuje tej nagrodzie?
Kiedy byłem mały, pamiętam, wychodziły takie kasety wideo – można je było kupić za granicą, na zachodzie – seria Alfred Hitchcock przedstawia. To nie były filmy Hitchcocka, lecz filmy, którym Hitchcock jakoś patronował. Oczywiście ludzie przez to chętniej je oglądali. Chciałbym, żeby Wisława Szymborska była takim „Hitchcockiem poezji” i chciałbym, żeby Nagroda tak funkcjonowała. Podam Pani przykład. Krystyna Dąbrowska, współlaureatka pierwszej Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, jest już obecna we Włoszech – zapraszana na festiwale poetyckie, tłumaczona na włoski, wydawana. Krótko mówiąc, Włosi sięgają po jej tomy wierszy właśnie dzięki tej rekomendacji, dzięki nazwisku Szymborskiej.
Czy Nagroda jest też w jakiś sposób pomocą materialną dla twórców?
Oczywiście że tak. To z jednej strony próba ogólnego dowartościowania samej poezji, która jest u nas mocno niedowartościowana, a z drugiej dowartościowania materialnego jej twórców. Pisanie wierszy to jednak bardzo specyficzna działalność i – bardzo banalnie rzecz ujmując – ludziom, którzy się tym zajmują, często bywa trudniej niż innym pisarzom zarobić na chleb.
Co ze stosunkiem Szymborskiej do tego typu nagród? Wcześniej powiedział Pan, że zapis w testamencie dotyczący nagrody był dosyć mglisty. Jaki zatem mógł być cel Szymborskiej, co chciała osiągnąć poprzez ustanowienie tej Nagrody?
Ona doskonale zdawała sobie sprawę, z jakimi trudnościami borykają się poeci – i ci początkujący, i ci, którzy już funkcjonują w świecie literackim – więc planowała skonstruowanie instytucji, która będzie ich wspierała. Chociaż Szymborska nie myślała w kategoriach promocyjnych – to my bardziej w ten sposób myślimy. Raczej w kategoriach artystycznych. I po prostu – ludzkich. Jaki miała stosunek do nagród? Mam wrażenie, że ambiwalentny: z jednej strony wiedziała, jak one są ważne, co dają – chociażby pomoc materialną czy impuls do dalszego pisania – a z drugiej jak wielkie zamieszanie potrafią zrobić w jakże potrzebnym poetom spokoju do pisania.
W takim razie lepiej nagradzać poetów debiutujących, zaczynających dopiero swoją literacką drogę, czy już tych uznanych?
Nasza Nagroda ma za zadanie wyłowić wydarzenie poetyckie, które było najciekawsze w danym roku. Może się zdarzyć, że to będzie debiut, może się zdarzyć, że to będzie książka poety uznanego i leciwego.
Fundacja funkcjonuje już od trzech lat i cały czas angażuje się w działania promujące twórczość literacką, poetycką. Jak Pan ocenia te działania – czy przynoszą rezultaty, czy więcej ludzi sięga po poezję?
Chyba za wcześnie na podsumowania. Wiemy już na pewno, że musimy większą wagę przyłożyć do działalności edukacyjnej. Będziemy uruchamiać jeszcze w tym roku projekt edukacyjny skierowany do uczniów gimnazjów i liceów. Chodzi nam o to, żeby przygotować świadomych czytelników, którzy później z własnej woli będą sięgali po poezję. Wydaje mi się, że to jest ważniejsze niż wszelkie kampanie społeczne. Jednak na pewno będziemy też angażować się w promowanie książek nominowanych, nie tylko samego laureata.
Czyli trzeba zacząć w pewnym sensie od podstaw.
Nawet przy promowaniu romantycznej poezji potrzebne jest, jak widać, podejście pozytywistyczne.