Między 24 a 28 czerwca miała miejsce we Wrocławiu 14. już edycja Przeglądu Sztuki Survival. Tegorocznym mottem festiwalu był „warsztat pracy”, zarówno w swoim klasycznym znaczeniu, biorącym początek z tradycji rzemieślniczej, jak i w kontekście wszelkich działań artystycznych. Do konfrontacji tych dwóch odrębnych definicji doszło w Fabryce Automatów Tokarskich. O wrażeniach z festiwalu zarówno z perspektywy odbiorcy, jak i organizatora tuż przed samym jego finałem z jedną z kuratorek przedsięwzięcia, panią Anną Stec, rozmawia Katarzyna Zahorska.
Katarzyna Zahorska: Zacznijmy od standardowego pytania, mianowicie pytania o ideę samego festiwalu. Skąd wziął się pomysł zestawienia pompatycznej sztuki, która niegdyś zdobiła bogate salony, z miejscami użyteczności publicznej, nierzadko – jak w przypadku tegorocznej edycji – z miejscami, gdzie pracuje się w pocie czoła i trudnych warunkach?
Anna Stec: Przegląd Sztuki Survival ma już 14 lat, a zaczął się z inicjatywy Michała Bieńka i Przemka Pintala. Realizowali swój pomysł, chcąc wyprowadzić sztukę poza przestrzeń galerii i muzeów oraz stworzyć dla widza jak najszersze pole konfrontacji z nią. Od tego czasu staramy się każdego roku szukać miejsc, które na co dzień są dla Wrocławian niedostępne, a które mogłyby okazać się interesujące ze względu na swą architekturę lub historię. Tym właśnie sposobem próbujemy docierać do jak najszerszej grupy odbiorców, na przykład do ludzi, którzy być może nie są pasjonatami sztuki współczesnej, ale interesują się historią Wrocławia i bardzo często uczestniczą w festiwalu ze względu na sam budynek, w którym on się odbywa, natomiast sztuka staje się dla nich pewnego rodzaju wartością dodaną. Zauważamy, że wracają oni przez kolejne lata, i wnioskujemy z rozmów z nimi, że coraz lepiej rozumieją sztukę, a także bardziej entuzjastycznie do niej podchodzą. Myślę, że z roku na rok nasi odbiorcy wyraźniej dostrzegają, że szuka jednak potrafi komentować różne aktualne problemy, jak również naświetlać kontrowersyjne, ze względu na historię lub znaczenie danego miejsca, punkty na mapie Wrocławia. W tym roku Survival odbywa się w Fabryce Automatów Tokarskich Wrocław SA. Znaleźliśmy się tutaj dzięki uprzejmości pana Gabriela Joye’a, który jest prezesem fabryki, a także miłośnikiem i kolekcjonerem sztuki. Wobec tego bardzo entuzjastycznie odniósł się do pomysłu zorganizowania wystawy w jednej z hal fabrycznych. Ekspozycja umiejscowiona została w najstarszej na terenie całego FAT-u hali, zbudowanej w 1934 roku. Została ona wyłączona z użytku w dniu naszego wernisażu i po zakończeniu wystawy praca tutaj nie będzie już kontynuowana. Natomiast pozostałe budynki FAT-u są użytkowane. Fakt ten jest o tyle znaczący dla nas i dla naszych odbiorców, że w ramach zwiedzania Survivalu można podglądać, w jaki sposób się tutaj pracuje, co jest produkowane i jakimi metodami. Survivalowi zawsze towarzyszy jakieś hasło przewodnie, które związane jest z miejscem, gdzie odbywa się wystawa. Ponieważ w tym roku jesteśmy w fabryce, naszym mottem jest „warsztat pracy”. Artyści w bardzo różny sposób odnieśli się do tego hasła. Niektórzy potraktowali je z perspektywy indywidualnej, mówiąc w swoich pracach o własnym warsztacie. Inni natomiast odnieśli się do warsztatu pracy, z jakim mamy do czynienia tutaj, w Fabryce Automatów Tokarskich.
Skąd czerpią Państwo pomysły na wybór miejsc do akcji festiwalowych? Czy wynika to z zainteresowania zabudową poindustrialną, obiektami użyteczności publicznej, budynkami dziś już opuszczonymi?
Interesują nas miejsca bardzo różne i trudno wydobyć wiodącą tendencję wśród naszych wyborów. Natomiast zawsze ciekawią nas takie budynki, które mogą niedługo zniknąć z mapy Wrocławia, ponieważ są zagrożone na przykład wyburzeniem, i wiemy, że to prawdopodobnie ostatnia szansa, żeby wejść do środka. Z drugiej strony Survival stwarza możliwość, żeby zwrócić uwagę Wrocławian na pewne punkty naszego miasta, które niepotrzebnie niszczeją. Być może właśnie dzięki festiwalowi udaje się czasami odkryć potencjał niektórych miejsc. Nasze doświadczenia pokazały wielokrotnie, że można znaleźć ratunek dla budynków, które wcześniej wydawały się bezużyteczne. Przykładem jest Pawilon Czterech Kopuł, gdzie odbywał się Survival w 2009 roku, a gdzie obecnie otworzono odział Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Podobna sytuacja miała miejsce z bunkrem przy Placu Strzegomskim, który wcześniej stał opuszczony, a teraz mieści się tam Muzeum Współczesne Wrocław. Oczywiście nie przypisujemy sobie wyłącznych zasług za przywrócenie do życia tych budowli, ale jednak mamy nadzieję, że Survival pomógł wydobyć potencjał pewnych miejsc i je uratować.
Czy najpierw pojawia się jakaś myśl przewodnia festiwalu, czy może jego temat dopasowywany jest do specyfiki miejsca?
Zazwyczaj najpierw znajdujemy budynek, który nas ciekawi, a dopiero potem zastanawiamy się nad tematem przewodnim. Badamy historię miejsca, przyglądamy się mu i stąd wypływa hasło przewodnie przeglądu.
W jaki sposób dokonują Państwo wyboru artystów uczestniczących w festiwalu? Prace są bardzo różne – czy biorą Państwo pod uwagę potrzebę pokazania jak najszerszego kontekstu tematu przewodniego? Czy za kryterium służy chęć ujęcia tematu z różnych stron?
Tak, na pewno staramy się jak najbardziej poszerzać kontekst tematu przewodniego, również poprzez działania dodatkowe, czyli organizację debat, pokazów filmowych, koncertów. Za scenę dźwiękową odpowiedzialny jest Daniel Brożek, który zajmuje się doborem artystów i instalacji dźwiękowych już od kilku lat. Z kolei za debaty i pokazy filmowe odpowiadają Bartek Lis i Lech Moliński, którzy starają się pokazać problematykę warsztatu pracy z najrozmaitszych stron. Natomiast Anna Kołodziejczyk, Michał Bieniek i ja – Anna Stec – tworzymy wystawę główną – wystawę sztuk wizualnych. W tym celu ogłaszamy konkurs. W tym roku otrzymaliśmy około 300 zgłoszeń od bardzo różnych artystów, zarówno studentów czy świeżych absolwentów, jak i artystów doświadczonych, z dużym dorobkiem artystycznym. Chęć udziału w tegorocznej edycji zgłosiła na przykład grupa Luxus. Staramy się wybierać takie prace, które będą dobrze podkreślać charakter festiwalowego miejsca. Zależy nam oczywiście na tym, żeby eksponaty odwoływały się do hasła przewodniego, ale też aby dobrze wpisywały się w tkankę architektoniczną i uwidaczniały te elementy budynku, na które normalnie widz nie zwróciłby uwagi. Wybrane prace powinny komponować się ze specyfiką miejsca zarówno wizualnie, jak i tematycznie. Nieraz są to duże instalacje, bardzo czasochłonne i absorbujące w przygotowaniu, a czasem są to zupełnie drobne interwencje, które ze względu na swój charakter prawdopodobnie nigdy nie zostałyby pokazane w galerii czy muzeum. Wielokrotnie okazywało się jednak, że potrafią one świetnie uzupełnić całość wystawy i nierzadko zaakcentować wątki, które bez nich by przepadły.
Jakie znaczenie przypisują Państwo promocyjnej roli, którą festiwal odgrywa wobec młodych, debiutujących artystów? Co Survival może im dać jeśli chodzi o promocję własnej sztuki i wizerunku?
Trudno powiedzieć, gdyż to, co się wydarzy już po Survivalu, od nas nie zależy. Faktem jest jednak, że festiwal przyciąga bardzo wiele osób ze świata sztuki. Oprócz samych artystów odwiedzają nas krytycy sztuki, kolekcjonerzy, kuratorzy. Zdarza się faktycznie, że prace artystów debiutujących na Survivalu pokazywane są potem też w innych miejscach. Właśnie w tym sensie nasz przegląd stanowi szansę dla młodych artystów na promocję własnej twórczości. Mamy nadzieję, że w tej edycji także wypłynie parę talentów.
Jak oceniają Państwo bilans tegorocznego festiwalu w porównaniu z poprzednimi edycjami?
Jest to pierwsza edycja, którą realizujemy tak daleko od centrum Wrocławia. Zawsze jednak krążyliśmy wokół centrum miasta i to oczywiście przekładało się na większą liczbę odwiedzających. W tym roku być może przyszło trochę mniej osób niż w zeszłym, kiedy Survival odbywał się przy ulicy Księcia Witolda. Natomiast zauważyliśmy, że w tegorocznej edycji średnia wieku naszej publiczności jest wyższa. Zazwyczaj odwiedzają nas bardzo młodzi ludzie, często studenci sztuki lub kierunków związanych z teorią sztuki i kultury. Są to najczęściej osoby w przedziale wiekowym 20–30 lat. W tym roku jesteśmy w fabryce, która zatrudniała bardzo wiele osób. Dzisiaj ci emerytowani pracownicy przychodzą zobaczyć miejsce, gdzie kiedyś pracowali. Zaobserwowaliśmy, że w tym roku stali bywalcy Survivalu odwiedzają nas ze swoimi rodzicami, żeby pokazać im fabrykę. Z kolei emerytowani pracownicy przychodzą z wnukami, by zapoznać ich z miejscem, w którym byli zatrudnieni. W tegorocznej edycji średnia wieku odwiedzających jest jak dotąd najwyższa.
Czy spotkali się Państwo w tym roku z jakimiś rozczarowaniami, jeżeli chodzi o organizację festiwalu?
Tegoroczna edycja jest nieco inna od poprzednich. Zazwyczaj Survival odbywał się w budynkach, które są bardzo duże. W zeszłym roku na przykład miejscem festiwalowym były koszary policyjne przy ulicy Księcia Witolda – budynek był na tyle rozległy, że widzowie mogli zwiedzać go dosłownie przez pół dnia, błądząc w jego zakamarkach godzinami. W tym roku festiwal ma miejsce w hali fabrycznej, dosyć prostej w swojej strukturze, która jest znacznie mniejsza niż nasze poprzednie lokalizacje. Dlatego też niektórzy uczestnicy mogą być rozczarowani brakiem tego elementu błądzenia po przestrzeni. Mam jednak nadzieję, że zrekompensowaliśmy to bardzo ciekawym programem. Jeśli zaś chodzi o rozczarowania organizatorów – takich nie było. Wręcz przeciwnie, ze względu na fakt, że festiwal odbywa się w czynnej fabryce, nastawialiśmy się na bardzo wiele trudności. Natomiast właściciele tego miejsca zrobili wszystko, żeby ułatwić nam montaż wystawy. Również sami pracownicy okazali się bardzo przychylnie nastawieni do całego przedsięwzięcia. Chętnie uczestniczyli w wydarzeniach artystycznych, a nawet przyłączyli się do kuratorskich oprowadzań odbiorców, podczas których opowiadali o fabryce, co ogromnie nas ucieszyło.
W tym roku spośród prezentowanych na festiwalu prac będzie wyłoniona Nagroda Publiczności. Ciekawi mnie Pani subiektywna ocena.
Powiem szczerze, że wciąż jeszcze nie zagłosowałam, bo ciągle nie mogę się zdecydować. Mam oczywiście kilka ulubionych prac, ale trudno mi będzie wskazać jedną. Na pewno taką, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, jest praca Antoniego Michnika. Prezentuje on performance pt. Workspace. Robotnicy-pionierzy, który polega na tym, że artysta przez osiem godzin dziennie bardzo ciężko pracuje. Wygłasza wykład na temat historii robotników we Wrocławiu po wojnie. Jego przemówienie przerywane jest od czasu do czasu i wtedy artysta sprząta. Antoni Michnik w ten sposób pracuje już od pięciu dni, a robi to z taką energią i pasją, że trudno opuścić pomieszczenie, w którym wygłasza swój wykład. Imponująca jest również wiedza, jaką posiada na temat powojennych robotników w Polsce. Szczerze mówiąc, chyba nie spodziewałam się, że ten performance wypadnie aż tak ciekawie. Moją faworytką jest też Kasia Kmita, która zdecydowała się na bardzo prostą, ale niezwykle wzruszającą interwencję. Praca nazywa się 40 lat warsztatu. Kasia postanowiła wrócić do swojego pierwszego malunku farbkami, który wykonała, mając 3 i pół roku. Odtworzyła go specjalnie na tę edycję Survivalu w dużym formacie techniką oleju na płótnie. Ten poważny obraz przedstawia jednak jej babcię w taki sposób, w jaki Kasia Kmita widziała ją, mając 3 lata.
Na koniec chciałabym zapytać, co powoduje, że konwencja organizowania festiwalu w nietypowych miejscach nie wyczerpała się przez te wszystkie lata? Czy jest jakiś czynnik, który może sprawić, że w ogóle się ona nie wyczerpie?
Szczerze mówiąc nie wiem, czy konwencja festiwalu się nie wyczerpie. Mamy coraz większe trudności, żeby odnaleźć kolejne ciekawe miejsca, ale jednak wciąż się to udaje, więc może faktycznie ten trend nadal będzie trwać. Ja sama, mimo że pochodzę z Wrocławia, każdego roku razem z Survivalem odkrywam miejsca, w których nigdy nie byłam. Chociaż studiowałam historię sztuki i zawsze dobrze orientowałam się w dziedzinie architektury i historii tego miasta, to jednak przy każdej edycji festiwalu trafiam do miejsc, których wcześniej nie miałam okazji odwiedzić i gdyby nie Survival, pewnie nigdy bym ich już nie obejrzała. Mam nadzieję, że nasi odbiorcy też mają poczucie, że mogą na nowo odkrywać miejsca pozornie dobrze znane. Może właśnie dzięki temu nasza idea wędrującego przeglądu sztuki będzie mogła trwać.
Pani Anno, bardzo dziękuję za rozmowę.