Ewa Zielińska: Na początek chciałabym się dowiedzieć, jakie wydarzenie z ostatnich lat w Pana opinii najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Lech Majewski: Wydaje mi się, że polska kultura jest trochę „nieprzemakalna” na to, co dzieje się na świecie. Patrząc na sztuki wizualne czy kinematografię nie mam wrażenia, że opierają się one na reagowaniu na otaczającą rzeczywistość. Głośne polskie filmy ostatnich lat raczej nie dotykały bieżącej rzeczywistości, lecz przeszłości – poza paroma wyjątkami, ale wyjątki, jak wiemy, tylko potwierdzają regułę.
Kto, według Pana, odegrał znaczącą rolę w polskiej kinematografii ostatnich lat?
Wydaje mi się, że osobą, której wpływ na polskie kino stał się w ostatnich latach najwyraźniejszy, jest Wojtek Smarzowski; być może on też najbliższy jest temu, co aktualnie dzieje się w Polsce – trzyma rękę na pulsie. To człowiek silnie związanyz polską rzeczywistością – jaka by ona nie była. Jeżeli mowa o bardziej światowym odbiorze polskiej sztuki filmowej, to wymieniłbym dwa nazwiska: Jerzy Skolimowski i Agnieszka Holland. Mój „Młyn i krzyż” także stał się fenomenem na świecie. Zakupiła go do dystrybucji rekordowa ilość pięćdziesięciu dziewięciu krajów, a z tego do dystrybucji kinowej 54. kraje. Wziąwszy pod uwagę fakt, że to utwór bardziej artystyczny niż komercyjny, jest dla mnie zagadką, jak doszło do tego, że można go zobaczyć w kinach pod tak różnymi szerokościami geograficznymi, jak Etiopia, Iran, Tajwan, Indie, Brazylia czy Japonia. W Japonii „Młyn i krzyż” ma sześć fanklubów!
Jak Pan sądzi – dlaczego udało się to właśnie teraz, przy tym filmie?
Na pewno dzięki pracy twórców efektów specjalnych. Budowa tego filmu była bardzo złożona i to ona przyczyniła się do artykułów w American Cinematographer analizujących strukturę kadrów czy komentarzy w Paris Match, że stworzyliśmy nowy, czwarty wymiar kina. Przez włoską prasę przetoczyła się dyskusja z ogromnymi artykułami w Corriere della Sera czy w La Repubblica. Nasz włoski dystrybutor – od ponad 30 lat na rynku – powiedział, że pierwszy raz widzi, że tak przeciwstawne gazety, jak L’Osservatore Romano i komunistyczna l’Unita w tym samym czasie dały filmowi najwyższą ocenę – dotąd zawsze jedna gazeta czekała na drugą, by opublikować przeciwną recenzję. Także niemiecki dystrybutor zwrócił uwagę, że to niezwykłe, żeby Frankfurter Allgemeine Zeitung poświęcał filmowi całą stronę. Mnie oczywiście trudno jest o tym mówić, bo jestem autorem filmu, ale muszę uczciwie przyznać, że w najśmielszych snach nie spodziewałem się takiej percepcji mojego filmu.
Opowiadając o tym, jak media wpłynęły na odbiór filmu „Młyn i krzyż” zagranicą, poruszył Pan wątek, o którym również chciałabym dziś porozmawiać. Postępujący w ostatnich dwóch dekadach rozwój nowych technologii zrewolucjonizował dostęp do informacji, a tym samym spowodował dynamiczny rozwój mediów. Jaką zatem rolę odgrywają one dzisiaj w kształtowaniu kultury?
Trudno o jednoznaczną diagnozę. Obecnie szerzy się rozczłonkowanie medialne, istnieje mnóstwo kanałów i publikacji, do tego dochodzą rozmaite „twittery”, „facebooki”, blogi itd. Głupkowaty film o tańczącym bobasie zobaczy dwadzieścia milionów widzów na YouTubie – niewiele filmów może się z tym równać. Eksplozja informacji prowadzi do implozji znaczenia. Ja pochylam się nad tym wszystkim jak nad smokiem, potworem pokrytym łuską, która czasami lśni tęczowo, a czasami przeraża. Nie do końca wiem też, co robić: czy wdziewać zbroję jak Święty Jerzy i atakować smoka, czy oddać mu dziewicę… [śmiech]. Staram się unikać wchodzenia do Internetu, bo wiem, że – jak powiedział Nietsche – gdy spojrzysz w otchłań, to ona spojrzy w ciebie. Dlatego Internet staram się traktować użytkowo: jeśli potrzebuję jakiejś informacji, to sprawdzam w Internecie, ale jednocześnie sięgam po encyklopedię, staram się o weryfikację, bo internetowe wiadomości często są niepełne lub niedokładne. Nie czytam też informacji na swój temat [śmiech]. Jeżeli zaś mowa o technologii, to niewątpliwie fantastyczne możliwości stworzyła ona wobec kreacji obrazu – dla mnie to fenomenalne odkrycie i na pewno „Młyn i Krzyż” jest świadectwem tego, że obecnie można podejść do tworzenia kadru, jak do malowania obrazu.
Właśnie, w jaki sposób rozwój nowych technologii wpłynął na Pana pracę?
W ogromnym stopniu. Debiutowałem jeszcze w starej technologii. „Rycerz” – był kręcony nawet bez podglądu wideo, więc film robiło się „na ślepo”. Niemniej jednak, gdy spojrzy się na filmy robione w latach 40., 50., 60. to mnóstwo arcydzieł powstało w tym „ślepym”, teoretycznie niekontrolowanym sposobie kręcenia. O wiele więcej arcydzieł, niż powstaje teraz. Jednocześnie nowe technologie niesamowicie pogłębiły możliwość pracy nad obrazem. To dotyczy zarówno efektów specjalnych, jak i estetyki barwnej obrazu. Kiedyś było o tyle łatwiej, że obraz był czarno-biały – to estetyzowało kadry na zasadzie uproszczonych, graficznych form. W momencie kiedy do kin weszła barwa, powstało bardzo wiele wizualnie słabych filmów – jeśli tylko patrzeć na ich stronę kolorystyczną. Właściwie na palcach jednej czy dwóch rąk można wyliczyć filmy, które kolorystycznie były jakimiś przełomami. Na pewno są to filmy Kubricka, wczesne Bertolucciego, takie jak „Strategia pająka” czy „Konformista”; na pewno jest to „Ojciec chrzestny” Coppoli, który stosował specjalną technikę wywoływania negatywu, żeby uzyskać czernie i głębokie brązy. Powstało parę takich filmów, które były wizualnie niesamowite, ale to znowu wyjątki – większość była dość… wypłowiała.
Współczesna technologia jest niesamowitą pożywką dla wyobraźni. Problem polega na tym, że ponieważ to droga zabawa, to została sprowadzona do pełnienia służalczej roli w wysokobudżetowych, komiksowych produkcjach hollywoodzkich. Natomiast rzadko idzie ona w parze z kreacją artystyczną. Wyobrażam sobie mojego nauczyciela i opiekuna artystycznego, Wojciecha Hasa robiącego „Sanatorium pod klepsydrą” z tą technologią. On i tak nagiął materialny świat do swoich niebywałych wizji.
Mój najnowszy film, „Psie pole”, który będzie miał premierę w przyszłym roku, dotyczy najnowszej historii Polski, ale jest na niego nałożona matryca „Boskiej komedii” Dantego (ponieważ główny bohater, wykładowca akademicki, jest nią zafascynowany). Ta symboliczna matryca jest przyłożona do wydarzeń, które dzieją się u nas, w Polsce. Wykorzystałem do tego dość skomplikowaną warstwę efektów wizualnych.To przykład, jak można wykorzystać potencjał technologiczny w filmie, który jest, można powiedzieć, ekwiwalentem współczesnego poematu inspirowanego Dantem.
Więcej o filmie „Onirica. Psie pole” w serwisie news.o.pl
Więcej o filmie „Onirica. Psie pole” w rozmowie dla serwisu ownetic.com/magazine