Stanisław Bereś: We Francji powstało nowe pojęcie literackie, wyprowadzone od pana nazwiska: houellebecqizm. Jego najlepszą ilustracją jest według krytyki początkowa partia Cząstek elementarnych. Jak pan sam rozumie ten termin?
Michel Houellebecq: Nie piszę o tym, czego nie znam, co oznacza, że można go zdefiniować jako rodzaj powrotu do odzyskania pola, które literatura francuska porzuciła w latach 50., 60. i 70., kiedy uległa formalizacji i połączyła się silnymi więzami z wielkimi myślicielami epoki, takimi jak Michel Foucault. Ludzie są zupełnie zieloni w naukach humanistycznych, więc nawet nie wiedzą, jak one są silne i określają obszary prawdziwego życia. Moim zdaniem ten termin nie jest używany, bo nie da się przy jego pomocy rozreklamować na rynku książki. Sensownie można co najwyżej użyć pojęcia huellebecquien czyli houellebecq`owski.
S.B.: Houellebecq`owski? To znaczy jaki? Skandalizujący?
M.H.: To pewnego typu tematyka, ale nie mam ochoty jej definiować. Nie obchodzi mnie to. Mówienie o sobie i wyjaśnianie, kim jestem, to nie jest moje zadanie.
S.B.: No to czyje? Trzeba kontrolować krytyków, bo być może piszą bzdury.
M.H.: Pewnie tak jest, ale ja nie mam na to wpływu. Jeśli ktoś napisze jakiś idiotyzm, to co ja na to mogę poradzić?
S.B.: Może pan sprostować w gazecie i wyjaśnić łopatologicznie, podając definicję.
M.H.: Za bardzo brzydzę się krytykami, żeby im odpowiadać i bronić się przed nimi. Jestem na to zbyt dumny. Poza tym uważam to niepotrzebna strata czasu.
S.B.: Więc nie jest pan zainteresowany swoim wizerunkiem w prasie?
M.H.: Szczerze mówiąc, często bywam do tego zmuszany. Wydawcy zatrudniają specjalnych agentów literackich, którzy za pieniądze na bieżąco informują autorów, co w trawie piszczy.
S.B.: Czy według pana możliwe jest stworzenie własnego wizerunku literackiego? Próbuje pan?
M.H.: Tak, zwłaszcza, że miewam ku temu okazje. Chociażby, kiedy ktoś zadaje mi typowe pytanie o ulubionych pisarzy. Odpowiadając, w oczywisty sposób kreuję swoją osobowość, bo ujawniam upodobania, tworzę powiązania itp. W tej kwestii zrodziły się ostatnio we mnie pewne wątpliwości, ponieważ zauważyłem, że ja przez cały czas jestem tą samą osobą, a pisarze, których podziwiam, zmieniają się. Wielu z nich odkryłem na nowo, na przestrzeni ostatnich piętnastu, szesnastu lat.
Nigdy nie opowiadam na pytania, co czytałem jako dziecko, choć sądzę, że właśnie te lektury mają najsilniejszy wpływ na naszą osobowość – większą nawet, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Często dokonujemy zresztą klasycznego pomylenia tego, co nas fascynuje, z tym, co wywiera na nas wpływ. Można być na przykład zafascynowanym autorem, który jest dla nas nieosiągalnym wzorem i do którego nigdy się nie zbliżymy, tak jak np. ja do Prousta. Mogę go czytać miesiącami bez znudzenia, choć absolutnie nie mam ani takiego samego temperamentu jak on, ani tym bardziej takiego samego sposobu postrzegania świata. Nigdy nie będę pisał tak, jak on.
S.B.: A jednak zapytam: jakie książki czytał pan w dzieciństwie?
M.H.: Wtedy mieliśmy dostęp do ogromnych ilości utworów z zakresu klasyki literackiej w wersjach skróconych, co było świetnym pomysłem. Czytałem dziennie jedną książkę. Nie potrafiłem się oderwać od lektury, dopóki nie kazano mi kłaść się spać. Zresztą do tej pory trudno jest mi przerwać, nie lubię tego robić.
S.B.: I co to było? Od razu literatura ambitna czy także proza w stylu Winnetou?
M.H.: Winnetou? A co to takiego?
S.B.: Powieść Karola Maya o Indianach – popularna, lekka i szlachetna literatura przygodowa dla dzieci i młodzieży.
M.H.: Jako dziecko czytałem bardzo dużo książek, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.
S.B.: Jak szalony, każdego dnia?
M.H.: Tak.
S.B.: A jak to wygląda dzisiaj? Pewnie stał się pan bardziej wymagający. Kto z autorów pana irytuje, kogo nie może pan go czytać? Jest pan w Polsce, więc może pan walić śmiało.
M.H.: Wielu jest takich, ale na szczęście nie ma na tej liście polskich autorów. Mówiąc szczerze, zawsze denerwował mnie Malraux, nigdy też nie lubiłem Nabokova…
S.B.: A pana kochają we Francji? Prasa francuska podawała w ostatnich tygodniach, że najpopularniejszym autorem na świecie jest aktualnie Houellebecq!
M.H.: (kwaśno) Nie sądzę… Może najczęściej tłumaczonym z francuskiego w ostatnich latach..
S.B.: Kiedy rozstał się pan z wydawnictwem Falmmarion i przeszedł do Fayarda, dużo się na ten temat pisało w mediach. Niekoniecznie przyjemnie. Co było powodem tych napaści?
M.H.: Muszę przyznać, że jestem we Francji znienawidzony, więc ta sytuacja z miejsca została wykorzystana po to, by powiedzieć o mnie coś złego. Niektórzy czerpią z tego przyjemność, tak jak dzieci z internatu z Cząstek elementarnych.
S.B.: Faktycznie, tam jest sporo agresji. Znacznie więcej niż pamiętam z czasów szkolnych. Dlaczego tak jest?
M.H.: Bo ten internat jest trochę jak więzienie. Ale otaczający nas świat nie jest lepszy, ponieważ ludzie są silniejsi i groźniejsi. Mają więcej możliwości niszczenia.
S.B.: O co im chodzi? Kręci ich dominacja? A może to bestia, która wciąż jeszcze siedzi w ludzkim ciele?
M.H.: To bardzo ciekawe pytanie. Najciekawsze, jakie sobie można postawić: jak w różnych zbiorowiskach zwierząt, wyglądają relacje dominacji i upokorzenia.
S.B.: Wśród zwierząt nie ma upokarzania.
M.H.: U niektórych małp chyba jest, można to zobaczyć, nawet w zoo.
S.B.: Ale nie ma wśród psów i wilków. Nie wiem, jak to jest wśród ptaków. Ale generalnie wśród zwierząt istnieje współpraca, nawet altruizm…
M.H.: (sceptycznie) Tak, tak, są te oba odniesienia, ale i tak gatunek ludzki jest jednym z najgorszych wśród stworzeń na Ziemi. Rzeczywiście wśród wilków obserwujemy rytualne walki, które wyłaniają osobnika dominującego. Mam wrażenie, że faktycznie zwierzę zdominowane nie jest ciągle upokarzane. Ale ono po prostu znajduje się na niższym stopniu hierarchii. Nie wiem jednak, czy tak samo jest u zwierząt naczelnych, innych niż małpy i ludzie. Pod tym względem gatunek ludzki jest najgorszy.
S.B.: Ponieważ człowiek nie posiada hamulców, każących mu się zatrzymać na widok sygnałów poddania lub słabości?
M.H.: Tak.
S.B.: A dlaczego w sytuacjach konfliktowych ludzie idą aż do końca?
M.H.: Pyta mnie pan, dlaczego istnieje okrucieństwo?
S.B.: No tak, skąd w człowieku bierze się zło? Przecież tak naprawdę o to chodzi…
M.H.: I myśli pan, że znam odpowiedź…?
S.B.: Wnosząc z książek, powinien pan mieć jakąś teorię.
M.H.: Bardzo pan miły, ale proszę mi nie przypisywać kompetencji sił wyższych. Powiedzieć szczerze? Nie wiem. Generalnie jednak myślę, że źródła okrucieństwa człowieka trzeba szukać w jego głębokich, zwierzęcych uwarunkowaniach biologicznych.
S.B.: Ale zwierzęta zabijają się z tylko powodu głodu, a ludzie…
M.H.: (przerywa) Niekoniecznie. Kuna zabija dużo więcej zwierząt niż potrzebuje, żeby zaspokoić głód. Zagryzie wszystkie kury w kurniku, ale zje tylko jedną. Czyli budzi się w niej potrzeba krwi i zabija dla zabijania. Ale przynajmniej nie zadaje cierpienia świadomie.