Osobny akapit należy się polskiemu folkowi, a właściwie freak folkowi, bo muzyka inspirowana polską tradycją w nowym tysiącleciu wygląda na szczęście nieco inaczej niż w poprzednim. Eksplozja folku w latach 90. wyniosła wiele lepszych lub gorszych zespołów w typie Brathanków czy Golec Orchestra. Niektóre prawem sentymentu nadal lubię, ale w gruncie rzeczy – jakież to były koszmarki! Folk wrócił w zupełnie innym wcieleniu, forpocztą zmian był sukces Kapeli ze Wsi Warszawa i heroiczna praca u podstaw Andrzeja Bieńkowskiego. Swoją pierwszą książkę, Ostatni wiejscy muzykanci, wydał dokładnie 10 lat temu. Dzięki niebotycznej pracy reporterskiej i zamiłowaniu autora do swoiście pojmowanego transu okazało się, że polska muzyka ludowa to nie tylko smętne zawodzenie (które skądinąd też może być piękne, byle nie w tzw. artystycznym opracowaniu), ale też surowa, nadwiślańska psychodelia. Wątki i tropy podsunięte przez Bieńkowskiego z powodzeniem kontynuują tacy wykonawcy jak Janusz Prusinowski, Maciej Filipczuk, Maćko Korba, a słowa „mazurek” czy „oberek” wreszcie przestały mieć cepeliowy posmak.
Oddzielnym zjawiskiem na polskiej scenie jest grupa Hati. Od 2001 roku w kolejnych wcieleniach zabiera słuchaczy w improwizowaną podróż przez świat transu, dronów i niewyobrażalnego bogactwa akustycznie generowanych dźwięków. Fascynuje tym bardziej (a może właśnie dlatego), że trzonem toruńskiego zespołu są ludzie o przeszłości zdecydowanie punkowo-industrialnej, Rafał Iwański i Dariusz Wojtaś. Album Works for Scrap Metal należy do najbardziej udanych zarówno pod względem konceptualnym, jak i brzmieniowym płyt dekady; nagrany wyłącznie przy użyciu instrumentów domowej roboty wykonanych z surowców wtórnych: gongów z pralek, łańcuchów z wieczek od zniczy, kanistrów, gwoździ, felg, resorów i tym podobnych.
Choć mocno kibicuję temu gatunkowi, polski hip hop, nawet w najszerszym rozumieniu tego gatunku, niestety nieco mnie rozczarował. Tak, wiem, że Tworzywo Sztuczne, że Kanał Audytywny, że Bassistars Orchestra (ratując się już sięgnięciem po zupełne pogranicza tej stylistyki)… Wygląda na to, że na polskiego Mike’a Ladda musimy jeszcze poczekać. Jeśli odejmę dodatkowe punkty przyznawane płytom za ambicje, to przyjdzie mi szczerze stwierdzić, że najbardziej przemówił do mnie szczeciński raper Łona. Po nieudanej kontynuacji przebojowej płyty Koniec żartów z 2001 roku (nagrany w podobnie prześmiewczej, ale już nie tak błyskotliwy album Nic dziwnego) stracił nieco zainteresowanie mediów, a szkoda, bo niepokojący Absurd i nonsens to bardzo frapująca pozycja.
Przez ostatnie 10 lat nie mieli na co narzekać miłośnicy muzyki klasycznej. Klasycy mogą godzinami rozprawiać o problemach z finansowaniem, ale żadna inna ambitna muzyka nie może liczyć na tak hojny mecenat (i państwowy, i prywatny). Od lat działają więc bardzo dobre festiwale prezentujące właściwie wszystko: od muzyki dawnej przez „wielki repertuar” po dwudziestowieczną awangardę. W tej ostatnie kategorii Warszawskiej Jesieni przybyła mocna konkurencja w postaci krakowskiego festiwalu Sacrum Profanum. Wprawdzie Krzysztof Penderecki buduje swój spiżowy pomnik kolejnymi rocznicowymi zamówieniami, ale rozbłysła za to gwiazda Pawła Mykietyna, którego sława sięgnęła daleko poza dość wąski jednak krąg odbiorców muzyki współczesnej. Uwagi należnej swojej twórczości doczekał się wreszcie nieco starszy Paweł Szymański. Pojawiło się pokolenie wykonawców, z równą swobodą radzących sobie tak w nowoczesnych partyturach, jak i muzyce improwizowanej, m.in. Agata Zubel, Mikołaj Pałosz czy Michał Górczyński.
*
W ciągu dekady kilka rodzimych wytwórni przekroczyło swoim zasięgiem Polskę: między innymi jazzowe Not Two i Multikulti czy internetowy Audiotong. Rośnie wydający własne pismo o muzyce m|i Monotype, gatunkowo rozpięty między ambientem, field recordingiem i improwizacją. Pod koniec 2010 roku w warszawskim labelu wydał swój album jeden z najbardziej fascynujących artystów naszych czasów, Eugene Chadbourne. Coraz częściej najlepszych płyt światowych trendów można szukać w polskich katalogach: podobnie do Monotype niejednorodna stylistycznie oficyna Vivo wydała japońską grupę Satanicporncultshop z płytą .aiff Skull EP, jednym z najbardziej błyskotliwych przykładów sztuki remixu, jaką kiedykolwiek słyszałem, zwariowany multikulturowy patchwork ze świetnymi interpretacjami tak tandetnych, zdawałoby się, utworów, jak Porque Te Vas czy U Can’t Touch Dis.
Niestety efemerydą okazało się bardzo ciekawe Emd Records, brat bliźniak serwisu internetowego, które wydało kilka interesujących albumów z udziałem m.in. Roberta Piotrowicza, Xaviera Charlesa czy Zbigniewa Karkowskiego i wyróżniający się album dekady Artura Nowaka Guitar Granulizer. Kilka z tych pozycji może zresztą konkurować do miana najpiękniej wydanych albumów ostatnich lat.
Frapujące zjawiska dzieją się także na peryferiach: w maleńkiej Wąwolnicy na Lubelszczyźnie działa kultowa oficyna Obuh, której nie imają się żadne mody, trendy i zawirowania, istniejące – powiedzmy to szczerze – nawet w świecie najbardziej radykalnej awangardy. Chyba tylko tam mógł narodzić się pomysł namówienia do sesji free weterana polskiego jazzu i rozrywki, wibrafonisty Jerzego Miliana (Milianalia – Free Conversations with Myself) lub wydania ścieżki dźwiękowej do filmu Rękopis znaleziony w Saragossie autorstwa Krzysztofa Pendereckiego.
W Dębicy działa Ireneusz Socha i jego Dembitzer Music, tworząc między innymi niezwykły projekt Sztetlach. Za materiał wyjściowy posłużyła zaproszonym do współpracy przez Sochę muzykom partytura „Elegii żydowskich miasteczek” Szymona Laksa i wiersz „Miasteczka 2.1” Jarosława Lipszyca. Bez ukłonów w stronę muzyki lżejszej udało się nagrać głęboko przemyślany i ambitny, ale przystępny jednocześnie – być może dzięki niemuzycznym odniesieniom – amalgamat muzyki elektronicznej, konkretnej, żydowskiej, improwizowanej i współczesnej. Jeden z najbardziej godnych uwagi, choć pewne najmniej znany przykład tak popularnego ostatnio nurtu reinterpretacji tradycyjnej muzyki żydowskiej.
Od lat zadziwiają inwencją i trafnością w doborze tematu projekty Arszyna (Krzysztofa Topolskiego) z cyklu Amplificador. Oprócz londyńskiego słuchowiska Emigranta (jednej z niewielu produkcji niezależnych wydawnictw, które dzięki nośnemu pomysłowi przebiło się do mediów masowych) Arszyn zaprezentował, np. w nowoczesnym centrum handlowym, dźwiękową historię miejsca, w którym zostało zbudowane; przerabiał też niesłyszalne dla ludzkiego ucha odgłosy bałtyckich morświnów na dzwonki do telefonów komórkowych. Ostatnim wydanym na płycie projektem artysty pozostaje zrealizowany w 2010 roku wzruszający zapis warsztatów muzycznych dla dzieci niesłyszących.