Niektóre pokerowe wygrane były znaczne. Przychodząc do lubelskiego Klubu Związków Twórczych „Nora” na Krakowskim Przedmieściu, nie zawsze więc liczył na kolegów. Zarówno pod względem finansowym, jak i towarzyskim. Robił wrażenie odludka. Trochę jak bohater wczesnego opowiadania zatytułowanego Kilka kieliszków, który siedząc w knajpie – z własnego wyboru – wyłącznie w towarzystwie tylko kilku kieliszków, zamiast dialogu z jakimś przygodnym kompanem woli obserwować okno po drugiej stronie ulicy, a w nim kilkuletniego chłopca „patrzącego na przemijanie”. W dużo późniejszej książce Wszystko jest poezja, powołując się na doświadczenie i upodobania jednego ze swych bohaterów, Stachura napisze: „Wódka, jak mówi Edmund Szerucki, to jest człowiek, z którym można porozmawiać. Od czasu do czasu”.
Otóż to. Niewielu, próbując zbyt gorliwie i wytrwale zaprzyjaźnić się z alkoholem, zaczyna picie z zamiarem zatracenia się, z marzeniem o samozagładzie. W jakimś podrzędnym barze, obok zestawu sloganów o szkodliwości picia, wisiało hasło „Alkohol zabija powoli”. Pewnie to jeden z tych, do których hasło było adresowane, dopisał z lekkomyślnością braną za odwagę: „Nam się nie spieszy”.
Nie dla każdego „od czasu do czasu” znaczy to samo i tak samo się kończy. Na przykład od czasu do czasu do „Lublinianki” zachodził nie tylko Edward Stachura, ale także Stefan Zarębski (poeta, tłumacz, redaktor), choć zachodzili każdy z osobna, bo jeszcze się nie znali. Zarębski później, także po przeprowadzce z Lublina do Warszawy, utrzymywał ze Stachurą serdeczny kontakt, ale pierwsze lubelskie spotkanie było mało przyjemne i miało, w sensie – by tak rzec – percepcyjnym, dość jednostronny charakter. Otóż jest późnawy wieczór. W „Lubliniance” pełno. Ale uwagę wchodzącego do lokalu Zarębskiego od razu zwrócił, siedzący na krętych schodach prowadzących do sali tanecznej, młody człowiek, którego kelnerka, z sobie znanego powodu, okłada po twarzy. Młodzieniec robił wrażenie pijanego, nie bronił się przed policzkowaniem, tylko z jakąś rezygnacją w głosie powtarzał: „Żebyś ty nie była kobietą…” Ten młodzieniec to Stachura.
Także drugi lubelski epizod relacjonuję korzystając z tekstu prof. Tadeusza Kłaka w „Akcencie”. Profesor w czasach, które przywołuję, był dziennikarzem i początkującym krytykiem literackim. Rzecz dzieje się 2 lutego 1960 roku Lublin, spotkanie autorskie Edwarda Stachury w klubie „Nora”. Prowadzi Stefan Zarębski, wiersze bohatera wieczoru znakomicie recytuje Mirosław Derecki. Stachura przy stoliku sam, przed nim butelka czerwonego wina, którą bez pośpiechu zdąży opróżnić do końca, bo po recytacjach będzie jeszcze gorąca dyskusja.
W pewnym momencie Stachura wolno uniósł się z krzesła. Był podpity, ale nie tracił pionu i poziomu. Grzecznie i prawie nieruchomo stał w przedłużającym się milczeniu i nawet ślepiec by zobaczył, że poeta chce powiedzieć coś bardzo ważnego.
– Citoyens! – wykrzyknął wreszcie w pełną napięcia ciszę. I stał w milczeniu, jakby szukając w zakamarkach głowy słów godnych początku.
– „Citoyens! Uciekać!” – przerwał niebezpieczną ciszę Tadeusz Kłak, chcąc sprawić wrażenie, że to Stachury wykrzyczane po francusku „Obywatele!” to końcówka wiersza Lechonia zatytułowanego Mochnacki. Na co, nie gorzej oczytany w poezji, Zarębski wers uzupełnił też Lechonia słowami: „Krew pachnie w tej sali” i na wszelki wypadek zamknął spotkanie konwencjonalnym: „Dziękujemy państwu za przybycie”.
Wiersz Lechonia kończy się słowami:
„Aż wreszcie wstał i z hukiem rzucił czarne wieko
I spojrzał – taką straszną, otwartą powieką,
Aż spazm ryknął, strach podły i z miejsc się porwali:
«Citoyens! Uciekać! Krew pachnie w tej sali!!!»”
W sali lubelskiej izby wytrzeźwień, do której bohater niedawnego wieczoru autorskiego trafi jeszcze tej nocy, nie zapach krwi dominował. Z „Nory” poeta, przy pomocy samych tylko nóg, przeszedł pod kawiarnię „Czarcia Łapa”, ale portier nie chciał go wpuścić i wybuchła awantura. Wezwany patrol milicyjny odwiózł poetę do izby wytrzeźwień, a o zdarzeniu nazajutrz napisała miejscowa gazeta. Wspomina profesor Tadeusz Kłak: „W dwa dni później spotkałem poetę niedaleko miejsca, gdzie Aleje Racławickie stykają się z Krakowskim Przedmieściem. Zatrzymałem go i witając się zapytałem, co u niego słychać.
– Wracam – powiedział – z izby wytrzeźwień.
– Dopiero teraz?
– Tak – rzekł Stachura i opowiedział dlaczego. Po pierwszej nocy, kiedy zwalniano „gości” izby, wezwano przed oblicze jej szefa i autora Jednego dnia. Padło pytanie: – Imię i nazwisko? – Edward Stachura. – Co robicie? – Piszę. –Co?! – Piszę. – Co piszecie! – Wiersze. – To zostaniecie jeszcze na jedną noc. Może chodziło o to, żeby przez drugą dobę Stachura również wytrzeźwiał z czadu poezji, ale to było niemożliwe”.
Niemożliwe, niestety, okazało się też zakończenie pobytów w izbie wytrzeźwień. Z dziennika, (data…..): „Dobrze, że mnie nie zwinęli. Byłby to mój trzeci pobyt w Izbie Wytrzeźwień miasta Thoruniensis”.