Kilka innych zapisków z dziennika Edwarda Stachury:
20 maja 1969: „Mordercza noc z poniedziałku na wtorek. Mordercza. Nie mogłem zasnąć. Różne i na wszystkie strony targały mnie myśli.(…) O trzeciej rano otworzyłem pół litra jarzębiaku i piłem małymi łykami”.
11 lutego 1971: „Picie w «Azylu». Straszliwe. Ja uciekłem. Bruna zwinęli. Bójka”
Następnego dnia: „Picie z Wojtkiem Roszewskim. Spanie u niego”.
Następnego dnia: „Picie w «Zamkowej» z Wojtkiem Roszewskim”.
10 kwietnia 1972: „Wieczorem picie w hotelu z Leonem. Spiliśmy się dość dokładnie. Leon padł, ja wyszedłem na miasto”.
16 kwietnia 1972: „Picie ostre w hotelu z Leonem. Noc moja potem w porcie. Picie z marynarzami na norweskim statku przycumowanym naprzeciw Galerii KIM”.
23 czerwca 1973: „Ci dziwni ludzie, z którymi spędziłem noc, pijąc ostro”.
4 września 1973: „Picie całą noc z Jankiem i Michałem”.
6 listopada 1973: „Z małego picia robi się duże picie”. (DII, s. 105)
31 maja 1974: „Piłem dwa dni”. (DII, s. 155)
26 października 1973: „Straszliwe picie. Obłędne. Z Michałem z Berlina, Jankiem i tak dalej”.
Te zapiski, ten dziennikowy alkomat, pokazują wystarczająco wyraźnie, że jest problem. Stachura miał tego świadomość. Problem z problemem w tym, że samo uświadomienie sobie istnienia problemu – często nie wystarcza. Stachura znał Pod wulkanem Malcolma Lowry’ego o wyobcowanym z rzeczywistości Konsulu, pogrążającym się w alkoholizmie na skutek tragicznej miłości do żony oraz poczucia winy z powodu popełnionego w przeszłości przewinienia. Akcja powieści dzieje się w Meksyku, w Cuernavaca. Będąc w Meksyku Stachura odwiedza tę miejscowość. Narrator Wszystko jest poezja, podczas wspinaczki na Łopiennik w Bieszczadach, ogromnie męczącej, bo po śniegu, w który wraz z towarzyszącym mu Juniorem zapadają się po pas, robi przerwę na odpoczynek: „Wydobyłem manierkę z mezcalem (przywiózł mi go niedawno z Meksyku Sergio Galindo) i spełniliśmy po łyku tego ulubionego alkoholu bohatera Pod wulkanem – Konsula, którego przejmujące tragiczne spektroskopowe widmo spotkałem pewnej noc w Cuernavaca”.
Apelował do samego siebie:
12 października 1971: „Co poza tym? Więc trzeba nie pić w ogóle chyba. W sytuacji mojej nie powinienem wódką się osłabiać. Nie upiłem się na śmierć, ale jednak byłem pijany”.
21 marca 1973: „Pierwszy dzień kalendarzowej primawery. Wczoraj wpadłem w wir i wypiłem trochę, zanim się wydostałem. Do liczby «Spatifu» i «Klubu Filmowca», do których nie wolno mi nawet zaglądać dodać – «U Hopfera»”.
Ireneusz J. Kamiński, rówieśnik Stachury i uczeń tego samego liceum w Ciechocinku, a potem dziennikarz, kiedy zahaczył się w Warszawie o „Współczesność”, dobrze poznał ten alkoholowy szlak artystów, te – jak to nazwał we wspomnieniu – „główne przepompownie kolektora towarzysko-artystycznego młodej Warszawy tamtego czasu”: podziemia „Harendy”, „U Artystów”, bistro naprzeciw wielkiej figury przy kościele św. Krzyża, nazywane przez bywalców „Pod Chrystusem”, nie licząc obu „Kameralnych” czy „Spatifu”.
Stachura miał pełną świadomość czym alkohol grozi organizmowi, całemu organizmowi, z głową na czele. Czy zdawał też sobie sprawę, że w jego przypadku sięganie po ten neuroleptyk zmonopolizowany przez państwo musi mieć, na takie jak jego pisarstwo, wpływ szczególnie istotny? To nie był przecież pisarz-rzemieślnik, który wymyśla czytelniczo atrakcyjne fabuły, ma dystans do swych bohaterów, dysponuje warsztatem pozwalającym na regularne przesiadywanie za biurkiem po kilka godzin dziennie. Taki zawodowy pisarz, zbyt często i mocno popijający, pogarsza swą literacką wydajność, pomysły ma coraz słabsze, jego dramat koncentruje się nie na pogarszającej się łączności z metafizyką i inteligencją, tylko na konsekwencjach spadku rynkowej atrakcyjności swego wyrobu i ratach w kilku bankach. Stachura był pisarzem amatorem, w najlepszym znaczeniu tego słowa. Był bowiem w stopniu szczególnie silnym jednocześnie twórcą i tworzywem, jak to w filmie „Rejs” Marka Piwowskiego krytyk literacki Andrzej Dobosz mówił do innej z figur tego filmu, w którym i Stachura miał zamiar wystąpić.
„Kupiłem dzisiaj ten zeszyt. Będę w nim pisać. (…) Ale przede wszystkim będę pisać to, co się będzie teraz ze mną działo. I to, jak już mówiłem, co się będzie w mojej głowie działo” – zapowiedział kilkunastoletni Stachura w pierwszym zapisku rozpoczynanego dziennika i był potem konsekwentnie na tej swojej głowie skoncentrowany, niekiedy na świat wokół zerkając tylko kątem oka. Ale dostrzegał, że także bliskim mu ludziom grozi niebezpieczeństwo, które sam dobrze znał.
Z listów do Janusza Andermana:
15 grudnia 1973: „Pozdrawiam was, Ciebie i Wacka (Wacława Potoczka – dop. M. B.) i Wesołego Bożego Narodzenia życzę i Wesołego Nowego roku, i nie pij dużo, bo to zagłada i żałość”.
11 lutego 1974: „Zresztą to jest nie moja sprawa i więcej o tym ode mnie ani słowa. Poza tym jesteś tak młodziutki. Poza tym trzeba być może najpierw wypić swój ocean, żeby coś o tym wiedzieć, a Ty go chyba jeszcze nie zdążyłeś wypić, więc na ten temat nie możemy się porozumieć”.
Kto choć raz w życiu tęgo popił ten wie, co za makabra jest potem. Głowa pęka, Sahara w ustach, huk przelatującej muchy szarpie błoną bębenkową, najprostsza myśl boli, przez dziury w pamięci zagląda wstyd… Po jakimś czasie nawet kac-gigant łagodnieje i wolno odchodzi do złych wspomnień. Niektórym odświeży je przypadek: czyjeś imieniny, awans własny lub degradacja kolegi, impreza integracyjna; okazji jest sporo.
Ale są i tacy, których wspomnienia, jakby płynąc pod prąd logiki i rozsądku, dopływają do tamtego, poprzedzającego skacowanie, cudownego luzu, swobody, poczucia mocy, rozśmieszających właściwości niedawnych lęków i obaw, sumienia z głosem odebranym za gadulstwo… Wróć chwilo, byłaś piękna, „w przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie, stanąłem oto już na życia szczycie!”. Niedawnemu Faustowi nie przeszkadza, że alkoholowy wynalazek jest prehistoryczny, a sposób prymitywnie prosty. Za to łatwo dostępny, pomijając czas amerykańskiej prohibicji i polskich kartek na wódkę za Jaruzelskiego. No a przede wszystkim: sposób jest bardzo skuteczny. Leci przez pokolenia na skrzydlatych słowach w rodzaju „zalać robaka” czy „na frasunek dobry trunek”.
– Czy pijesz, by czuć się bardziej swobodnym w towarzystwie?
To jedno z pytań tzw. testu baltimorskiego, czyli zestawu sporządzonego przez specjalistów z John Hopkins’ University w Baltimore. Test daje się do wypełnienia osobom, które chcą ustalić charakter swoich relacji z alkoholem. Tych pytań jest 25. Jeśli choćby na jedno odpowiesz twierdząco, będzie to sygnał, że jesteś na dobrej drodze do złego, ale jeszcze łatwo zawrócić. Jeśli odpowiesz TAK na dwa z nich, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z problemem alkoholowym. Trzy i więcej twierdzących odpowiedzi oznacza alkoholizm. Oto jeszcze kilka z tych pytań: Czy pijesz, aby uciec od zmartwień i kłopotów, np. rodzinnych, zawodowych i innych? Czy miałeś kiedykolwiek wyrzuty sumienia po wypiciu? Czy miałeś po wypiciu zanik pamięci („przerwę w życiorysie”)? Czy picie spowodowało u ciebie wystąpienie zaburzeń snu (trudności w zaśnięciu, zbyt wczesne budzenie się, sen przerywany)? Czy następnego dnia po pijaństwie musisz wypić kieliszek wódki lub choćby piwo, by poczuć się lepiej? Czy pijesz sam?
Bohaterowie wczesnych utworów Stachury mieli w czytelniku budzić także zachwyt. Również dla ich umiejętności odnoszenia zwycięstw nad przegapionymi kiedyś słabościami. Oto jeden z nich, narrator opowiadania Parę kieliszków: „Więc pora była jedyna i wymarzona i wszystko prowadziło do tego, że się jakby już dawno umówiłem sam z sobą, żeby się spotkać w tym barze na parę kieliszków. Jako nagroda za. A nie dlatego, nie tylko dlatego, że swoją drogą i poza wszystkim żal też przelewał mi się z beczki. Nie tylko dlatego. Bo jakby tak miało być, to musiałbym ciągnąc codziennie i do spodu. Często gęsto. Jakbym miał pić dlatego, że smutno, żałko, tobym się prędko nie poznał. Bardzo prędko bym się doprowadził do krainy. Byłem kiedyś na tej drodze dosyć daleko w głąb. (…) Nie wiem, nigdy nie będę wiedział, jak się podniosłem, na łokcie najpierw, potem na kolana, zanim stanąłem na żylaste nogi”.
Autorowi szło z tym znacznie trudniej. „Często chodziliśmy razem na przyjęcia. Pamiętam doskonale, jak niespokojny stawał się Stachura po kilku kieliszkach alkoholu. Pił dużo i nieraz już od rana widziałem go pijanego na zajęciach uniwersyteckich. (…) Mogę zapewnić, że zawsze zachowywał się doskonale” – wspomina pobyt Stachury w Meksyku tamtejszy pisarz Salwador Elizondo, prowadzący w uczelni wykłady, których słuchał także Edward Stachura.
W Meksyku rozpacz spowodowana rozpadającym się małżeństwem dopada go z niebywałą siłą. Strasznie cierpi. Alkohol łagodzi cierpienie, ale jednocześnie obniża odporność na cierpienie, uruchamia się błędne koło.