Oczywisty jest jednak fakt, że problem nie tkwi jedynie w formie. Tadeusz Gajcy w piśmie „Sztuka i Naród” opublikował tekst Już nie potrzebujemy, w którym krytycznie odniósł się do poezji Skamandrytów. Głosił tezę, że okoliczności II wojny światowej wymuszają jakoby na pisarzach poszukiwanie „wielkich tematów”. Gdyby tak przenieść tekst Gajcego w nasze czasy, moglibyśmy go sparafrazować i jego główną myślą uczynić takie zdanie: współczesne polskie kino potrzebuje wielkich tematów. Gdzie szukać tego wielkiego tematu? Czy jego realizacją mógłby się stać film Obywatel Michnik, którego pomysłodawcą był Krzysztof Kłopotowski w artykule z 2008 roku?
Andrzej Werner: Cóż, bohater filmu Obywatel Kane był człowiekiem nieistniejącym, inaczej niż mój przyjaciel Adam Michnik. Choć pewne sprawy istotne dla całej zbiorowości krążą wokół tej postaci i na tej podstawie można byłoby opowiadać. Ja się zatrzymam na samym pojęciu o b y w a t e l. Niech to będzie „szary obywatel”; podobnie jak Grzegorz zanegowałbym tę trochę socrealistyczną wizję, w której mamy wielkie budowy, mamy wielkie tematy w przekształceniach społecznych. Tutaj szukajmy tej rzeczywistości, którą powinniśmy dla dobra przyszłych pokoleń zobrazować na ekranie. Ale cóż to jest rzeczywistość na ekranie? To nie są tylko ulice, drogi, miasta, afery mięsne czy kryminalne. To jest również –przede wszystkim dla kina – najbardziej wartościowe – dusza pojedynczego człowieka w interakcji ze światem. To są ludzkie marzenia, mentalność, dążenia, lęki, które gdzieś wykwitają na pewnej glebie. Niekoniecznie metodą tresury, o której mówił Grzegorz, że nauczyliśmy się żyć tak czy inaczej i teraz to robimy. Wspomniany obywatel Bohdan nauczył się inaczej żyć w PRL-u niż my żyliśmy, niż żył Adam Michnik.
G. K.: Oj, błagam. Nie rób filmu na zamówienie w tej chwili. Ludzie tacy, jak obywatel Bohdan, też cierpieli po swojemu. Bywali chwilami patetyczni. Tylko skupili się tak dalece na sobie, że nie potrafili niczego przewartościować z tego bólu.
A. W.: Ja bym tak nie powiedział, bo ta społeczność była bardzo zróżnicowana nie wskutek rozmaicie podzielanych idei, tylko z powodu koniunktury, którą warto było realizować. W każdym razie, tytuł naszych rozważań jak zrozumiałem, został zaczerpnięty pośrednio z tytułu książki Zagajewskiego i Kornhausera Świat nie przedstawiony. Późniejsze kino zwane kinem moralnego niepokoju w sposób bardzo istotny próbowało ten świat jako tako przedstawić i pozlepiać. Natomiast połowa lat siedemdziesiątych to było apogeum schizofrenii społecznej. Co innego przedstawiało się w telewizji, pisało się w gazetach, co innego ludzie widzieli i rozumieli, również ci, którzy tę propagandę tworzyli i rozpowszechniali. Oczywiście o czym innym mówiło się w domach, i wśród widzów na sali kinowej. To, co mówili: Wajda, Agnieszka Holland, Feliks Falk, Zanussi w połowie lat 70., nie było czymś nieznanym. Widownia przestała się czuć samotna w swoich odczuciach oraz w swoim rozpoznawaniu świata. Pewne kontury rzeczywistości zostały zbudowane.
Wobec jakiego zadania stoimy w tej chwili? Myślę, że ono wygląda inaczej niż wówczas. Świat jest radykalnie podzielony. Znajduje się w obrębie różnych wykluczających i nawzajem nakręcających się negatywnie języków. Świat istnieje wobec nowej rzeczywistości kulturalnej, w której reprezentatywność przedstawienia została już dawno odrzucona przez literaturę, bo znajdujemy się wyłącznie wewnątrz języka. Reprodukujemy możliwości tego języka, a te możliwości są zamknięte. Pojęcie prawdy, bez którego ja też nie potrafię żyć, o którym wspominał Grzegorz, przestało funkcjonować. Są rozmaite prawdy. Rzeczywistość traci kontury. Ale niech państwo uważają, bo można znaleźć paradoksalne przykłady, takie jak film, który najwięcej opowiedział o rzeczywistości poprzez opowieść o ludziach, którzy rzeczywistości nie widzą – Imagine Jakimowskiego. Przejście w ten stan, w którym rzeczywistość staje się nadzwyczaj realna, bo jest groźna. Jest marzeniem, żeby zobaczyć tę dziewczynę, lisbońskie uliczki, przejść na drugą stronę ulicy bez potrącenia przez samochód. Rzeczywistość dopiero tam istnieje ontologicznie dlatego, że jesteśmy w sytuacji nie tych ludzi, którzy patrzą na ulicę i widzą tylko tyle, że trzeba przejść na drugą stronę (oni też na swój sposób są ślepi). W filmie Jakimowskiego stawiamy się w sytuacji ludzi, którzy muszą poznać tę rzeczywistość, żeby przeżyć. Realność jest silniejsza poprzez wyobrażenie, ale wciąż istnieje „naprawdę”.
Wychowałem się w takiej szkole, że kiedy na seminarium profesora Baczki ktoś mówił o potędze języka naszych teorii poznawczych, przygodach i zmaganiach ze światem, to profesor rzucił jak Luter kałamarzem, żeby pokazać, iż istnieje coś materialnego, rzeczywistego. Tylko ta rzeczywistość to nie jest to, do czego się przyzwyczailiśmy. Tę rzeczywistość trzeba „odpoznać”. Należy zedrzeć cały polor konkurujących ze sobą języków, odrzucić wszystkie pokusy pseudorzeczywistości medialnych, które się uprawia na użytek takiego czy innego stronnictwa. Rzeczywistością obecnie nie jest sytuacja, kiedy dzielny harcerz przeprowadzi przez jezdnię staruszkę, ale jest nią sytuacja, kiedy przywali jej nogą od krzesła. To dzisiaj jest news. Zastępujemy rzeczywistość pewnymi schematami myślenia, wojną, która się dzieje na co dzień, konkurencyjnością języków oraz konkurencyjnością indywiduów, które toczą walkę w maltuzjańskiej wojnie.
Chciałbym teraz skierować pytanie do Pawła Borowskiego i nawiązać do pańskiego głośnego debiutu, Zero. Często powtarzał pan, że jako twórcy zależało panu na uchwyceniu w dziele pewnej uniwersalności opowiadanej historii. Ale czy nie jest jednocześnie tak, że film ten za dziesięć lat będzie można traktować jako syntezę współczesnej Polski? Czy wówczas widzowie będą mogli powiedzieć: tak, to my Polacy z naszymi wadami i obsesjami?
P. B.: Myślę, że już pisząc scenariusz tego filmu, odnosiłem się do podpatrzonych sytuacji, własnych doświadczeń, spostrzeżeń. W związku z tym, że te sytuacje miały miejsce, kiedy scenariusz powstawał, moja odpowiedź będzie twierdząca. Myślenie o współczesnych sytuacjach rzeczy można w ten sposób odbierać. Padło już tutaj słowo forma. Punktem wyjścia tego filmu była forma w ogóle. Miałem pomysł formalny, który w moim przekonaniu pracował na treść samego filmu. Zdarzyło mi się niedawno zobaczyć spory fragment Zera. Oczywiście mam masę rozmaitych uwag, ale wiem, że pojawiają się zdania, iż sportretowałem świat zatomizowanego społeczeństwa. Nie wiem czy w wyniku transformacji, czy to jest po prostu znamię czasów, w których żyjemy. Pan Andrzej mówił o ogłupiającej możliwości zastąpienia prawdy czymś w rodzaju niekoniecznie kompletnej i wypaczonej informacji. To powoduje, że właściwie niewiele wiemy o ludziach, których mijamy na ulicy. Analogicznie nie mamy wiedzy o ludziach, o których czytamy w prasie.