W 1960 roku wygrałem konkurs młodych talentów techniki organizowany przez UNESCO. Wybrano sześć osób z dwustu krajów, z których każdy przedstawiał jednego kandydata. PAN przedstawiła mnie. Profesor [Janusz], Groszkowski [prezes PAN] bardzo doceniał moje prace. […] Przyjechała komisja, odbyłem z nią kilkugodzinną rozmowę. A po paru miesiącach przyszła informacja, że jestem jednym z sześciu zwycięzców. To było jak grom z jasnego nieba! Kiedy zapytano mnie, gdzie chcę studiować, wybrałem Harvard i Massachusetts Institute of Technology. […]
Przyjmowano mnie jak króla. Byłem tym zresztą bardzo onieśmielony. Miałem zaledwie trzydzieści kilka lat. Po studiach poprosiłem o możliwość odwiedzenia całej długiej listy firm i uczelni. UNESCO zgodziło się. W Caltechu [California Institute of Technology] witał mnie rektor ze wszystkimi dziekanami, w Dallas – burmistrz miasta. I wszyscy chcieli, żebym dla nich pracował, począwszy od IBM, a skończywszy na uniwersytecie w Berkeley. W San Francisco proponowano mi nawet stworzenie własnego instytutu.
Nie wiem, czy można to nazwać patriotyzmem, ale ja po prostu chciałem pracować dla Polski. Zawsze wierzyłem, że Ruscy kiedyś sobie pójdą. A technologia zostanie. Poza tym uważałem, że to nie byłoby w porządku – wyjechać na delegację i zostać. Spotkałem Polaków, którzy tak postąpili, i nie sądziłem, aby to było uczciwe. Wiedziałem, że w Peerelu będę żył w niewoli, ale wierzyłem też, iż normy moralne obowiązują niezależnie od sytuacji. [22]
Waldemar Jarosiński (inżynier mechanik, współpracownik Jacka Karpińskiego):
Zanim Jacek pojechał do USA, wprowadził pierwszą koncepcję Perceptronu. Zaczęliśmy go w Zakładzie Analogii PAN budować, już bez niego. Coś niecoś zrobiliśmy, ale gdy Jacek wrócił [w 1962 roku], to mu się kompletnie odmieniło, miał już nowe pomysły. [15]
Jacek Karpiński:
Perceptron to była właściwie sztuka dla sztuki. Chodziło mi o to, aby pokazać, że maszyna może rozpoznawać otoczenie i uczyć się. […] Był wyposażony w kamerę i system do analizy obrazu. Jeśli pokazało mu się na przykład trójkąt, był w stanie odnaleźć cechy charakterystyczne i zidentyfikować kształt, niezależnie od tego, czy następny trójkąt, jaki mu pokazano, był mniejszy, większy czy trochę zdeformowany. […] To była druga taka konstrukcja na świecie (coś podobnego zbudowali w Stanford, ale na innych zasadach […]). A w dyrekcji instytutu [Instytutu Automatyki PAN, w którym ostatecznie powstał Perceptron] był profesor [Stefan] Węgrzyn, nieuk, kawał durnia […]. I profesor Węgrzyn nie mógł tego wszystkiego znieść. Zaczął mi robić różne świństwa, nie przyznawał środków na badania. W końcu powiedziałem „dość” i przeniosłem się [w 1965 roku] do Instytutu Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego. [22]
Waldemar Jarosiński:
Ja się nie dziwię, że najgorsze relacje miał z Węgrzynem. Jacek był genialnym matematykiem, teorię Boole’a miał w małym palcu. I kiedyś, jak Węgrzyn do nas przyszedł, powiedział mu: „Panie profesorze, jak się Pan nauczy teorii Boole’a, to porozmawiamy”. Co to się działo, przecież on tak do zastępcy dyrektora naukowego instytutu powiedział! [15]
Jacek Karpiński:
Profesor [Jerzy, dyrektor Instytutu Fizyki Doświadczalnej UW] Pniewski potrzebował skanera, który analizowałby fotografie zderzeń cząstek. Na rok przed moim pojawieniem się w Instytucie zamówił takie urządzenie w Instytucie Badań Jądrowych, ale projekt wciąż nie był skończony. Na okrągło coś majstrowali i majstrowali, bo skaner nie chciał działać. Pniewski zapytał więc, czy nie mógłbym tego poprawić. Popatrzyłem i odpowiedziałem, że nie ma co poprawiać, bo to jest spieprzone od samego początku. Poprawić – nie poprawię, ale mogę zrobić nowy. Pniewski chwycił się za głowę: „Mam czekać jeszcze rok?”. „Nie – odpowiedziałem – zrobię panu ten skaner w trzy tygodnie.” I zrobiłem.
Ale Pniewski potrzebował jeszcze do tego skanera maszyny liczącej. […] I tak powstał KAR-65, który pracował z prędkością 100 tysięcy operacji na sekundę. To było wtedy strasznie dużo. Odry [komputery produkowane we Wrocławiu] pracowały parę razy wolniej i były przeszło trzydziestokrotnie droższe. KAR-65 kosztował 6 milionów złotych, a każda Odra – 200 milionów! [22]
Stefan Bratkowski (dziennikarz, popularyzator techniki):
W połowie lat 60. jeden z moich amerykańskich kolegów powiedział mi o Polaku, który należał do szóstki ludzi wyprzedzających cały świat. Ten Polak zwał się podobno „Jack Karpiński”. Niestety, nikt o nim niczego nie wiedział.
W końcu oświecił mnie jeden ze znajomych fizyków:
– […] Rzeczywiście geniusz. Jest u nas, w instytucie. W piwnicy. Dał mu tam po cichu miejsce stary Pniewski, bo władze go tępią bezlitośnie. Zrobił tam maszynę, na tranzystorach, a szybszą od maszyn na układach scalonych. [6]
Tadeusz Kupniewski (współpracownik Jacka Karpińskiego):
Pisali anonimy do profesora Pniewskiego, że Karpiński to hochsztapler, że nic z jego konstrukcji nie wyjdzie. Jednak KAR-65 okazał się świetną maszyną, która pracowała dla fizyków 20 lat. Tymczasem Karpiński już miał w głowie następną konstrukcję – komputer, który mógłby zmieścić się w walizce. To była niezwykła wizja – ówczesne urządzenia zajmowały wielkie ściany w laboratoriach. [20]
3 comments
Już nawet narodziny p.Jacka były tajemnicze. P.Jacek raczył wspomnieć, że jego matka chciała odbyć poród na jakimś szczycie w Alpach. Podobno ktoś przytomny ściągnął ją stamtąd i urodziła w jakiejś chatce …
Coś tu się nie zgadza. Jako miejsce urodzenia podawany jest Turyn, który jest sporo odległy od jakiegoklwiek szczytu alpejskiego.
Ojciec p.Jacka w 1912 zbudował pierwszy w świecie dolnopłat. I już wtedy urzędnicy, nie sowieccy ale rosyjscy “udupili” projekt :-)
Oj, bajarz, bajarz był z p.Jacka ale ciemny lud wszystko kupi …
Nie wiem ile masz lat, ale ja wtedy zylem w Polsce. P.Jacek jest tylko jednym z przykladow jak traktowano wtedy mysl techniczna. Twoj komentarzz jest niesmaczny, a przedstawicielem tego “ciemnego ludu” jestes raczej ty.
Świetny artykuł. Dziękuję! Polecam książkę o Jacku Karpińskim pt. “Geniusz i świnie rzecz o Jacku Karpińskim”
Comments are closed.