Jacek Karpiński:
Wymyśliłem modularną maszynę [K-202], jednostkę centralną […] wyposażoną w pamięć stałą i operacyjną, do której można sobie doczepić 65 tysięcy modułów sterowania i wykonawczych. Coś kapitalnego na przykład dla przemysłu. U Pniewskiego jednak zbudować komputera już się nie dało. Instytut [Fizyki Doświadczalnej] nie mógł dać na to pieniędzy. […] Na początku próbowałem zainteresować wojsko. Miałem znajomego pułkownika. Projekt bardzo mu się spodobał. Tylko – kto to ma wyprodukować? Poszedłem do Zjednoczenia MERA [1] i trafiłem tam na dyrektora Jerzego Huka. Huk uznał projekt za interesujący i powołał do jego oceny komisję pod kierownictwem Marka Greniewskiego – syna profesora Henryka Greniewskiego. Ojciec udawał cybernetyka, a syn – eksperta od elektroniki. Po paru tygodniach komisja stwierdziła, że projekt nie nadaje się do realizacji, bo technologii, jaką proponuję, nie ma i być nie może. Jak by mogła być, Amerykanie na pewno by już ją wykorzystywali. Jednym słowem: MERA mojej maszyny produkować nie chce. [22]
Antoni Bossowski (dyrektor Ośrodka Informatyki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych [2]):
Karpiński zaczął budować K-202, miał pierwsze elementy i napotkał na poważne trudności – mianowicie miał zakaz wyjazdu za granicę. Poszedłem wtedy do ministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica. Opowiedziałem mu o Jacku, o jego pracy nad minikomputerem, który może być wielkim dorobkiem dla Polski i o tym, jakie ma trudności. Minister podniósł słuchawkę, powiedział komu trzeba i od tego dnia Jacek mógł wyjeżdżać swobodnie. Od tego czasu Szlachcic się nim zainteresował i dopóki był ministrem, Jacek pracował. Potem [w grudniu 1971] Szlachcic poszedł na sekretarza KC, a następnie go odsunęli i Jackowi przestało się wieść. Drugiego Szlachcica już nie miał. [4]
Jacek Karpiński:
Mój dobry znajomy, angielski handlowiec Howard Lord, pokazał projekt w Londynie. Tam uznano, że jest to najlepsza konstrukcja logiczna na świecie. Poproszono, żebym osobiście przedstawił założenia. I natychmiast pojawiła się propozycja produkcji.
Jak głupi, zakichany patriota, powiedziałem „dziękuję”, włożyłem brytyjskie opinie do kieszeni i wróciłem do Polski. Poszedłem do Stefana Bratkowskiego i pytam, co robić. Tu nie chcą produkować, tam chcą. Ale ja chcę robić komputery w Polsce! Stefan obiecał porozmawiać z […] [przewodniczącym Komitetu Nauki i Techniki] Janem Kaczmarkiem. Kaczmarek przyjął mnie, uznał projekt za interesujący i obiecał porozmawiać z Hukiem. Koniec końców okazało się, że produkować można, ale ani MERA, ani Komitet nie dadzą pieniędzy.
Stefan zaproponował układ: brytyjskie pieniądze, sprzedaż i marketing – konstrukcja i produkcja w Polsce. To było dla wszystkich do przyjęcia. MERA podpisała umowę z firmami Data-Loop i MB Metals i stworzyła Zakład [Doświadczalny] Minikomputerów. Ja zostałem kierownikiem zakładu i jednocześnie konsultantem strony brytyjskiej. [22]
Z umowy Przedsiębiorstwa Handlu Zagranicznego „Metronex” z firmą Data-Loop:
Obie strony przyjmują do wiadomości, że Podstawowy Projekt stworzony przez inż. Jacka Karpińskiego będącego konsultantem Data-Loop, jest własnością Data-Loop. Obie strony zgadzają się, że produkcja K-202 będzie podjęta w Polsce i że cała produkcja, technologia, hardware, software będą pod wyłączną kontrolą inż. Jacka Karpińskiego, który będzie odpowiedzialny za cały projekt K-202.
Maj 1971 [23]
Jacek Karpiński:
Co prawda nawsadzali mi zaraz do tego Zakładu ubowców, ale jakoś dawałem sobie z tym radę. Najpierw zaprosił mnie [sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR] Jerzy Łukaszewicz […]. Wyraził uznanie dla mojej dziejowej misji i zaproponował mi dyrektora administracyjnego, oczywiście – jeśli się zgodzę. Potem zaprosił mnie jeszcze jakiś następny towarzysz i też mi kogoś wcisnął. I tak obsadzili mi całą administrację, od dyrektorów po księgową.
Ale inżynierów na szczęście sam sobie dobierałem. Trzonem zespołu byli: Ela Jezierska, Andrzej Ziemkiewicz, Zbysław Szwaj, Teresa Pajkowska, Krzysztof Jarosławski. Pracowaliśmy po 12–15 godzin na dobę; bez nich nie byłoby możliwe wykonanie K-202 z oprogramowaniem w ciągu jednego roku. Zapał do pracy większości zespołu był niespotykany. [22]
Zbysław Szwaj (współpracownik Jacka Karpińskiego):
Byliśmy zgranym zespołem młodych studentów, zapaleńców. Karpiński był dyktatorem w kwestii rozwiązań konstrukcyjnych, często pytał nas o opinie, ale i tak robił po swojemu. Pasjonowała nas ta robota. Często spaliśmy w Zakładzie. Razem spędzaliśmy wolny czas. Zarabialiśmy tyle, co wszyscy – grosze. Karpiński miał wiele patentów, z których dostawał pieniądze, więc często nam dawał na jedzenie albo ubranie. [17]
Było to zupełnie inne spojrzenie na produkcję, na tworzenie, na życie. Karpiński potrafił powiedzieć: musimy opracować w pilnym trybie jakąś sprawę, zrobimy to więc w Zakopanem. I jechaliśmy do Zakopanego, gdzie siedzieliśmy przez tydzień w zadymionym pokoju – ale stamtąd wyjeżdżało się już z gotowym projektem. To samo działo się w Warszawie. W tamtych czasach to był ewenement. [24]
3 comments
Już nawet narodziny p.Jacka były tajemnicze. P.Jacek raczył wspomnieć, że jego matka chciała odbyć poród na jakimś szczycie w Alpach. Podobno ktoś przytomny ściągnął ją stamtąd i urodziła w jakiejś chatce …
Coś tu się nie zgadza. Jako miejsce urodzenia podawany jest Turyn, który jest sporo odległy od jakiegoklwiek szczytu alpejskiego.
Ojciec p.Jacka w 1912 zbudował pierwszy w świecie dolnopłat. I już wtedy urzędnicy, nie sowieccy ale rosyjscy “udupili” projekt :-)
Oj, bajarz, bajarz był z p.Jacka ale ciemny lud wszystko kupi …
Nie wiem ile masz lat, ale ja wtedy zylem w Polsce. P.Jacek jest tylko jednym z przykladow jak traktowano wtedy mysl techniczna. Twoj komentarzz jest niesmaczny, a przedstawicielem tego “ciemnego ludu” jestes raczej ty.
Świetny artykuł. Dziękuję! Polecam książkę o Jacku Karpińskim pt. “Geniusz i świnie rzecz o Jacku Karpińskim”
Comments are closed.