Jacek Karpiński:
Kiedy użyłem, zgodnie z możliwościami urządzenia, nazwy „system” K-202, a nie „komputer” […], Jerzy Huk żachnął się: „Jaki tam system! Jedyny system, który nas obowiązuje, to jednolity system Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej – RIAD”. [20]
W 1970 roku Związek Radziecki wystąpił z inicjatywą stworzenia jednego typu komputera dla całego Układu Warszawskiego. Nazwali go RIAD – Jednolity System Maszyn Matematycznych. Zerżnęli projekt z IBM-a 360, który wtedy nadawał się już do muzeum, ale przynajmniej był dobrze oprogramowany.
Wymyślili, że w każdym kraju satelickim będzie produkowany jeden typ komputera. W Polsce – RIAD-30, na Węgrzech – RIAD-10, w NRD – RIAD-20, a w Moskwie – RIAD-50.
Na jesieni 1972 roku przyjechał do Polski z całą delegacją towarzysz Ławrionow, główny konstruktor RIAD-a, żeby obejrzeć K-202. Przyjechał, popatrzył i powiedział: „Niemożliwe!” Przecież u nich taka maszyna zajmowała całą ścianę! Pytał, czy komputer jest odporny na wstrząsy. Odpowiedziałem, że można na nim kamienie łupać.
– A jak z klimatyzacją? – bo i ich maszyny, i Odry wymagały klimatyzacji.
– Nie potrzebuje.
I wypytywał tak, aż w końcu wziąłem szklankę wody i wylałem na komputer. Nic się nie stało.
– No tak – skonstatował z uznaniem. – Ale to nie jest RIAD, prawda?
Odpowiedziałem, że nie jest.
– A można to przerobić na RIAD?
– Można. Na zasadzie emulacji [duplikowania funkcji systemu informatycznego przez inny system]. Ma teraz milion operacji na sekundę, po emulacji będzie miał tylko 300 tysięcy, ale i tak będzie szybszy niż RIAD-y. I będzie działał na waszym oprogramowaniu. [22]
Waldemar Jarosiński:
Było zastrzeżenie Anglików, że sprzedaż będzie tylko przez nich, a Sowieci zażyczyli sobie, że cała produkcja ma iść do nich. Oni chcieli kupować wszystko. I cała rzecz się o to rozbiła – tak to potem Jacek tłumaczył. [15]
Diana Wierzbicka:
Nie mogła powstać w Polsce maszyna lepsza od RIAD-a, sprzedawana na Zachód z pominięciem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Zdaniem Jacka Rosjanie chcieli sprawę przejąć: „Prosimy bardzo, będzie K-202, wspaniale!” Chcieli jednak przejąć kontrolę nad jego produkcją, a może i autorstwo. A Jacek na to nie chciał się zgodzić, więc przeciwnicy musieli udowodnić, że K-202 do niczego się nie nadaje. Tej opinii nie podzieliło jednak wielu specjalistów informatyków. [27]
Andrzej Bratkowski (inżynier, publicysta):
Rosjanie, gdyby poznali rzecz bliżej, sami by w to weszli – to był sposób, by obejść embargo na podzespoły do krajów demokracji ludowej i dla nich to też byłoby szansą. W wielu przypadkach powoływano się na towarzyszy sowieckich, którzy kompletnie sprawy nie znali, ale tu wszyscy ruki po szwam, bo tamci towarzysze to był argument. Poza tym, wiele firm – w górnictwie na przykład – miało swoje dewizy i chciało kupować bezpośrednio od zagranicznych firm, a z tym łączyły się też wyjazdy, szkolenia na Zachodzie. [5]
Andrzej Targowski:
4 września [1972] odbyła się narada w gmachu KC z udziałem przedstawicieli najwyższych władz, w składzie: Franciszek Szlachcic, […] Stanisław Kowalczyk – sekretarz KC, Tadeusz Wrzaszczyk […], Jan Kaczmarek – minister nauki, Aleksander Kopeć – wiceminister przemysłu maszynowego, Ryszard Farfal – instruktor KC, Jacek Karpiński, Jerzy Huk, Roman Kulesza, Jerzy Janicki […], Antoni Bossowski, Stefan Bratkowski, no i ja. Żeby zebrać taki skład bardzo zajętych działaczy, narada odbyła się o dziesiątej wieczorem. Już ten fakt wskazuje na powagę całej sytuacji.
Spotkanie zaczęło się od polemiki Kuleszy z Bratkowskim i Kulesza zaczął się czepiać sformułowań Stefana. Janicki zgubił się w tak wysokim gronie działaczy i zaczął tytułować Jacka po angielsku „mister Karpiński”. Tak mocno na sercu leżała podpułkownikowi „nielegalna” współpraca konstruktora z angielską firmą. Sekretarz Kowalczyk, zdegustowany stylem wypowiedzi Kuleszy i Janickiego, zagroził przerwaniem narady. Wtedy Huk, świetny gracz polityczny, od razu zapewnił najwyższe władze, że MERA zrobi wszystko, aby K-202 stał się sukcesem. […]
Po naradzie sytuacja wokół K-202 nie poprawiła się. Dyrektorzy MERY nie umieli nic stworzyć, ale za to świetnie wiedzieli, jak kogoś zniszczyć. […] MERA, zamiast ułatwić pracę Karpińskiemu, zaczęła, pod byle pozorem, pracę mu utrudniać. Jacek, świetny konstruktor, a nie gracz gabinetowy, wpadał coraz to częściej w pozastawiane sidła. W różnych listach i anonimach (sterowanych) wysuwane są przeciw niemu najcięższe zarzuty, że jest malwersantem, a nawet zdrajcą ojczyzny. Ciągle są to plotki, nikogo nie można złapać za rękę i nikomu udowodnić złej woli. […]
Tymczasem MERA prowadzi intensywne rozmowy z amerykańską firmą Litton na temat zakupu licencji na minikomputer i także wdraża prace rozwojowe nad krajowym minikomputerem MOMIK. […] Dublowanie prac i kosztów dochodzi do zenitu.
Warszawa, 1972 [25]
Roman Kulesza (dyrektor naukowy Zjednoczenia Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej MERA, dyrektor IMM) w miesięczniku „Informatyka”:
W latach 1971–72 został opracowany minikomputer K-202. Jego przeznaczenie dla kraju będzie ograniczone do wybranych systemów, takich jak: automatyzacja prac inżynierskich, sterowanie procesami technologicznymi. Przemysł nie przewiduje stosowania minikomputera K-202 w dużych uniwersalnych systemach przetwarzania informacji.
Warszawa, styczeń 1973 [13]
Jacek Karpiński:
Zaczęła się straszna nagonka na mnie i na K-202. Okropne mi robili świństwa. Starałem się o autonomię dla mojego Zakładu. Nic z tego nie wyszło, przenieśli mnie do Instytutu Maszyn Matematycznych.
Musieli mnie zniszczyć, bo ośmieszałem i ELWRO, i IMM. ELWRO zatrudniało 6 tysięcy ludzi, IMM – 700. I nie potrafili zrobić żadnej przyzwoitej maszyny. […] U mnie w 1973 roku pracowało raptem 200 osób. Przecież taki Huk wydawał na ELWRO miliardy złotych! I nic z tego nie wychodziło. Ja robiłem rewelacyjne maszyny za grosze. To jakie on miał wyjście? Albo mnie zamknąć, albo zamknąć ELWRO.
A że i w ELWRO, i w IMM pełno było towarzyszy i ubowców, mieli odpowiednie dojścia, żeby mnie wykończyć. Ja przecież nigdy nie byłem w partii. Wszyscy wiedzieli, że jestem ustawiony bokiem. Dyrektorem Zakładu Minikomputerów zostałem tylko dlatego, że wymusili to Brytyjczycy. Jeszcze w 1972 roku MERA zaproponowała, żeby robić K-202 w ELWRO. Miałem być ich konsultantem. Czemu nie? Po kilku dniach dowiedziałem się, że muszę do nich napisać pismo, bo oni do mnie się nie zwrócą. Napisałem. I zaraz dostałem odpowiedź odmowną. Bardzo zabawne. […] Wkład dolarowy w K-202 wynosił 1800 dolarów, a w Odrę – 30 tysięcy. [22]
Roman Kulesza w piśmie do Jacka Karpińskiego:
Przekazuję w załączeniu wyciąg z protokołu posiedzenia zespołu dyrekcyjnego odbytego w dniu 24 lutego br., zawierającego udzielenie Obywatelowi ostrzeżenia w rezultacie jego działalności, jako kierownikowi Zakładu Doświadczalnego Minikomputerów. Jednocześnie przypominam Obywatelowi […], że został zobowiązany w terminie do dnia 17 marca br. do propozycji zmian organizacyjnych i merytorycznych zmierzających do zabezpieczenia dalszej działalności właściwej i zgodnej z zarządzeniem o powołaniu ZDM.
Warszawa, 26 lutego 1973 [23]
3 comments
Już nawet narodziny p.Jacka były tajemnicze. P.Jacek raczył wspomnieć, że jego matka chciała odbyć poród na jakimś szczycie w Alpach. Podobno ktoś przytomny ściągnął ją stamtąd i urodziła w jakiejś chatce …
Coś tu się nie zgadza. Jako miejsce urodzenia podawany jest Turyn, który jest sporo odległy od jakiegoklwiek szczytu alpejskiego.
Ojciec p.Jacka w 1912 zbudował pierwszy w świecie dolnopłat. I już wtedy urzędnicy, nie sowieccy ale rosyjscy “udupili” projekt :-)
Oj, bajarz, bajarz był z p.Jacka ale ciemny lud wszystko kupi …
Nie wiem ile masz lat, ale ja wtedy zylem w Polsce. P.Jacek jest tylko jednym z przykladow jak traktowano wtedy mysl techniczna. Twoj komentarzz jest niesmaczny, a przedstawicielem tego “ciemnego ludu” jestes raczej ty.
Świetny artykuł. Dziękuję! Polecam książkę o Jacku Karpińskim pt. “Geniusz i świnie rzecz o Jacku Karpińskim”
Comments are closed.