Stefan Bratkowski:
K-202 dosłownie skreślono i kazano zapomnieć. Kiedy pracowało już kilkadziesiąt sztuk K-202, niejaki towarzysz [Stanisław] Werewka z Wydziału Przemysłu Komitetu Centralnego zapewniał mnie, że nie ma takiego komputera. Ja mówię: Towarzyszu Werewka, siądźmy do samochodu, pojedziecie do miejsc, gdzie ten komputer pracuje.
– Nie, nie ma takiego komputera! – krzyczał Werewka. – Mówię wam, towarzyszu Bratkowski, takiego komputera po prostu nie ma! Zapamiętajcie to sobie! [20]
Z wytycznych Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk:
W opracowaniach, notatkach itd. na temat przemysłu elektronicznego w Polsce nie należy dopuszczać do publikowania:
a) materiałów krytykujących program rozwoju elektroniki i sugerujących oparcie tego programu nie o współpracę z ZSRR, a z krajami kapitalistycznymi. [11]
Tadeusz Wrzaszczyk w miesięczniku „Informatyka”:
Zgodnie z uchwałą VI Zjazdu PZPR dynamicznie rozwija się informatyka polska. Przełomowym momentem w rozwoju polskiej elektroniki i informatyki jest podjęcie produkcji maszyn matematycznych Jednolitego Systemu RIAD, realizowanego w ramach RWPG. Produkcja maszyn matematycznych wzrasta w tym 5-leciu ponad 12-krotnie. Rozpoczęciem produkcji maszyn systemu RIAD zamknęliśmy długo trwający okres dyskusji na temat modelu komputeryzacji kraju.
Warszawa, marzec 1973 [14]
Jacek Karpiński:
Jak mnie wylali, wezwał mnie do siebie towarzysz Wrzaszczyk. Mówił, że bardzo mu przykro, iż tak się to wszystko skończyło i że ponieważ jestem świetnym fachowcem, on ma dla mnie posadę. Zaproponował, abym został jego pełnomocnikiem i zajął się konteneryzacją! Powiedziałem mu, że się na tym nie znam.
– To się pan pozna. Opakowania to dla Polski bardzo ważna sprawa. Pan przecież jest patriotą.
Po czterech godzinach zgodziłem się. No, skoro to ma być takie ważne dla Polski.
– Dobrze, panie ministrze – powiedziałem. – W gruncie rzeczy to jest ciekawa propozycja. Będę mógł wykorzystać mój K-202.
– Niech pan zapomni o komputerach! – krzyknął Wrzaszczyk. […]
Zaproponowano mi pracę konsultanta w Stanach. Wszystko pięknie, tylko paszportu mi nie dali. Stefan [Bratkowski] namówił mnie, żebym poszedł do towarzysza [Romualda] Jezierskiego [kierownika Wydziału Nauki i Oświaty KC]. […] Poszedłem, porozmawiałem. Obiecał interweniować. Zadzwoniłem za kilka dni – już go nie było. No, to Stefan mówi: idź do [Andrzeja] Werblana [członka Sekretariatu KC]. Werblan był wtedy prawie jak Pan Bóg. Przyjął mnie w tym naszym Białym Domu z honorami, wysłuchał, obiecał pomóc i poprosił, abym zadzwonił za tydzień. Zadzwoniłem za tydzień, sekretarka powiedziała, żebym zadzwonił za trzy dni. Zadzwoniłem za trzy dni, usłyszałem, żebym więcej już do towarzysza Werblana nie dzwonił. […]
Kiedyś spotkałem na Marszałkowskiej kolegę – dyrektora od informatyki w MSW [prawdopodobnie Antoniego Bossowskiego]. Bardzo przyzwoity facet. Powiedział, że widział w ministerstwie moją teczkę. Na teczce było podobno napisane ręką Jaroszewicza: „Nie wydawać paszportu. Powód: sabotażysta i dywersant gospodarczy”. [22]
W 1978 roku miałem już tej całej zabawy po dziurki w nosie. Wynająłem zrujnowaną chałupę pod Olsztynem i zacząłem hodować świnie i kury. Raz na tydzień jeździłem na wykłady na politechnikę, bo nie chciałem tracić ostatnich stałych dochodów. [22]
Waldemar Jarosiński:
Niby on się zajął tymi świniami, ale jak tam raz u niego byłem, to spotkałem Howarda Lorda. I widziałem, że Jacek robił dla niego jakieś opracowania. On się tym nie chwalił, a ja nie pytałem. [15]
Jacek Karpiński:
Dziennikarze znaleźli mnie tam w 1980 roku. Pewien znajomy robił reportaż z dyrektorem miejscowego PGR-u. Dyrektor powiedział mu, że jest tu w okolicy taki jeden dziwny facet, który przyjeżdża po karmę dla kur, ale nie wygląda na rolnika. I zaraz zleciały się gazety, telewizja. […] Pani z telewizji zapytała, co mi strzeliło do głowy, żeby na zapadłej wsi hodować świnie. Odpowiedziałem, że wolę mieć do czynienia z prawdziwymi świniami. Potem to poszło w Polskiej Kronice Filmowej! [22]
Z komentarza w Polskiej Kronice Filmowej:
Zaiste, bogatym niezmiernie jesteśmy krajem, jeżeli możemy sobie pozwolić na takie marnotrawstwo talentów i wiedzy technicznej. Żadnego innego kraju nie stać na zatrudnienie wybitnego konstruktora elektronika przy hodowli kurcząt i prosiąt. [10]
Jacek Karpiński:
W 1981 roku w MERZE był konkurs na dyrektora. Ktoś zaproponował moją kandydaturę. Dostałem prawie 90 procent głosów. Tam pracowało wtedy 1800 osób! Ale nie było zgody Ministerstwa Przemysłu [Maszynowego]. W zamian zaproponowano mi stanowisko dyrektora IMM. Dziwna propozycja. Powiedziałem, że się zastanowię. Na wszelki wypadek zapytałem o zdanie Stefana [Bratkowskiego]. Uważał, że powinienem się zgodzić, bo jeśli odmówię, pojawią się zarzuty, że nie chcę współpracować. Zgodziłem się. Jednak na to z kolei nie wyraziło zgody KC. Zamiast dyrektora naczelnego zaproponowali, żebym został dyrektorem technicznym. Odmówiłem. Co może zdziałać dyrektor techniczny przy dyrektorze naczelnym idiocie?
I znów zaczęła się na mnie nagonka. Jakieś artykuły w prasie, wywiady z babami ze wsi, którym podobno kradłem kury. To one kradły moje kury! Brednie jakieś kompletne. Doszedłem do wniosku, że muszę wyjechać. [22]
Stefan Bratkowski:
Poradziłem Jackowi, aby wyjechał do Szwajcarii. Przez przyjaciół uprzedziłem Stefana Kudelskiego [6], u którego byłem przed 10 laty, że przyjedzie do niego taki genialny konstruktor. Z tej współpracy niewiele wyszło, bo Stefan jednak był w poprzedniej epoce, korzystał co prawda z układów scalonych, ale nie czuł się w tej technologii. Poza tym niewykluczone, że kwestia charakterów też odegrała jakąś rolę. W każdym razie tam Jacek mógł coś zrobić, a tu było jasne, że go przy pierwszej lepszej okazji zniszczą. [8]
Daniel Karpiński (syn Jacka Karpińskiego):
Zaczął u Kudelskiego i kilka lat u niego pracował przy magnetofonach. Powiedział mu, że już czas najwyższy przejść na technologię cyfrową, zrobić krok do przodu. Kudelski znał się na elektronice, ale analogowej, odpowiedział – nie, bo po co. Po tym się pokłócili i rozdzielili.
Potem ojciec pracował dla Logitecha nad rozpoznawaniem obrazu, sterowaniem robotem za pomocą mowy itp. Problem był ten sam, co zawsze – nigdy nie potrafił się dogadać z tymi, którzy to sponsorowali. Pomysły były dobre, prototypy były dobre, ale nic z tego nie wychodziło.
W Szwajcarii zawsze pracował dla kogoś, jako obcokrajowiec nie miał prawa założyć własnej działalności. Dlatego też uznał, że skoro po 1989 roku ma w Polsce otwarte drzwi, to wraca i będzie pracować dla siebie. Już w Szwajcarii zaczął pracę nad Penreaderem, urządzeniem rozpoznającym linia po linii tekst i przekazującym go do komputera. Gdy wrócił do Polski, chciał uruchomić produkcję. Wziął kredyt, zastawił dom, który miał dużo większą wartość niż ten kredyt. Pierwsza transza nie starczyła na uruchomienie produkcji, tylko na podstawowe elementy. Ojciec powiedział, że nie ma wyjścia, musi zacząć. Wtedy akurat go okradli. Mimo że zakład był chroniony, wjechali, wyrwali kraty z okna. Drugiej transzy nie dostał i oczywiście produkcji nie rozpoczął, za to stracił dom.
- Stefan Kudelski, ur. 1929, szwajcarski wynalazca polskiego pochodzenia, twórca słynnej serii magnetofonów Nagra.↵
3 comments
Już nawet narodziny p.Jacka były tajemnicze. P.Jacek raczył wspomnieć, że jego matka chciała odbyć poród na jakimś szczycie w Alpach. Podobno ktoś przytomny ściągnął ją stamtąd i urodziła w jakiejś chatce …
Coś tu się nie zgadza. Jako miejsce urodzenia podawany jest Turyn, który jest sporo odległy od jakiegoklwiek szczytu alpejskiego.
Ojciec p.Jacka w 1912 zbudował pierwszy w świecie dolnopłat. I już wtedy urzędnicy, nie sowieccy ale rosyjscy “udupili” projekt :-)
Oj, bajarz, bajarz był z p.Jacka ale ciemny lud wszystko kupi …
Nie wiem ile masz lat, ale ja wtedy zylem w Polsce. P.Jacek jest tylko jednym z przykladow jak traktowano wtedy mysl techniczna. Twoj komentarzz jest niesmaczny, a przedstawicielem tego “ciemnego ludu” jestes raczej ty.
Świetny artykuł. Dziękuję! Polecam książkę o Jacku Karpińskim pt. “Geniusz i świnie rzecz o Jacku Karpińskim”
Comments are closed.