Stefan Bratkowski w relacji:
Miałem rozmowę z kimś z Wydziału Przemysłu KC, w której zapytał on: „Wy chcecie powiedzieć, że taka mała skrzynka mieści więcej niż te ogromne IBM-owskie komputery?”. To przekraczało ich wyobraźnię. I podobnie jak u Węgrzyna pojawiała się dzika zawiść o powodzenie. [8]
Zbysław Szwaj:
Ten Zakład promieniował. Ale jednocześnie grupa ludzi młodych, zintegrowanych, inteligentnych, pod wodzą Karpińskiego, o takim życiorysie – z inteligenckiej, patriotycznej rodziny, kaleka z powstania – była zagrożeniem dla całego systemu. I dlatego też coraz więcej ludzi chciało to kontrolować.
Jacek miał coraz mniej do powiedzenia we własnej sprawie. Zaczęli się wokół niego kręcić różni ludzie z nadania, aby nadzorować jego działalność. Było ich ciągle więcej, przybywało, osaczali go ze wszystkich stron. On na to nie miał wpływu, nadal byliśmy gośćmi w MERZE; nie mógł stworzyć własnej „firmy”. [24]
Jerzy Zieleński w „Życiu i Nowoczesności”:
Zupełnie niepostrzeżenie kariera naukowa sprzęgła się z karierą administracyjną. Powstały liczne piramidki, na których, jak na Olimpach, siedli często gęsto ludzie […] uchodzący w danej dziedzinie za wyrocznię, w istocie od dawna nieprowadzący własnych badań na serio, zajmujący się głównie celebracją i urzędowaniem. Wiedza ich szybko zwietrzała, a na uczenie się nowych rzeczy nie mieli ani czasu, ani ochoty. Wokół nich zaś największy ruch czynili nie ich uczniowie najlepsi, ale najcwańsi, pracownicy naukowi lub naukawi, którzy ze wszystkich wiedz dwie gałęzie opanowali najdokładniej: wygryzologię ogólną i kompilatorstwo stosowane. Prawdziwie zdolny człowiek, a do tego nie daj Boże jeszcze obstający przy własnym zdaniu, nie miał szans, bo zagrażał tym na szczycie piramidki i tym obok.
Warszawa, luty 1972 [29]
Antoni Bossowski:
Dwóch takich było w Instytucie Maszyn Matematycznych, pułkownik Roman Kulesza i Jerzy Janicki. Ja nie znam żadnego dorobku tych dwóch osób, oprócz rozrabiania. Pojawił się w nich strach, że to Karpiński zrobi polski minikomputer, a nie ci, którzy byli do tego przeznaczeni. [4]
Stefan Bratkowski w „Życiu i Nowoczesności”:
„Życie Warszawy” ani żadna inna gazeta nie napisały ani słowa o zainteresowaniu dla K-202 na tegorocznych Targach Lipskich, nie napisały o sukcesie odniesionym podczas pokazu w Pradze czeskiej, nie było też głośno o niezwykłym sukcesie na najważniejszej światowej wystawie sprzętu informatyki i automatyki, w londyńskiej „Olimpii” w maju br. Nie było głośno z tego względu, by ludzie, których boli każde słowo na ten temat, przestali mówić o „reklamowaniu K-202” przez prasę. Niestety, owym ludziom to milczenie nie wystarcza i dlatego czas je przerwać; czas mówić pełnym głosem, ponieważ ci, którzy udowodnili, że potrafią, nie mogą wiecznie zajmować się dowodzeniem, że nie są wielbłądami. […]
Jeśli niektórzy młodzi ludzie z ELWRO zachowują się niezbyt przyjaźnie wobec warszawskich kolegów, to ich można jakoś zrozumieć; oni coś jednak już zrobili mimo też niełatwych warunków i ich ambicja własna ma coś za sobą. Natomiast trudno zrozumieć kierowników IMM, którzy nie mając najmniejszego doświadczenia gospodarczego przedstawiają humorystyczne wręcz „kalkulacje”; którzy prezentują swym władzom Karpińskiego jako rozrabiacza, mającego już przecież „wszystko, co do produkcji K-202 potrzebne” – choć do transportu między pięcioma lokalami służy… samochód osobowy kierownika zespołu; którzy nie mając pojęcia o konstrukcji maszyn, „poprawiają” rozwiązania w K-202 i nie mogą się nadziwić, dlaczego Karpiński nie umizga się do nich i nie jest wobec nich „dyplomatą”…
Nierozumiejącym, „co za interes ma «Życie i Nowoczesność» w tym K-202”, wyjaśniam: taki sam, jak w postępie systemu inwestowania, taki sam, jak w rozwoju Białostocczyzny, taki sam jak w nowoczesności elektroniki, taki sam, jak w Giełdzie Postępu Technicznego, taki sam, jak… po prostu w Polsce.
Warszawa, czerwiec 1972 [9]
Diana Wierzbicka (współpracowniczka Jacka Karpińskiego):
Był genialnym konstruktorem i dobrym organizatorem swojej pracy. Natomiast, żeby „wpleść się” w polityczno-gospodarcze struktury ówczesnego systemu – tego nie mógł zrobić, nie chciał łamać swoich zasad. A już zupełnie nie był dyplomatą, a tu dyplomacja też była potrzebna. Decydentowi nie można powiedzieć: „Panie, pan jest durny”, a Jacek opowiadał, że tak się niekiedy zwracał do osób z wyższych szczebli. „Komputer będzie głupcoodporny” – to także było powiedzenie Jacka. Takie bezceremonialne traktowanie adwersarzy było niestety jego zwyczajem. Zawsze mu się tez wydawało, że jest niezniszczalny, że da radę. A przeciwnikami byli ludzie, którzy mieli swoją pozycję w ówczesnych układach. [27]
Zbysław Szwaj:
Ta jego arogancja wobec ówczesnej władzy. Często powtarzał, że przeżył okupację, więc komunę też przeżyje. I wcale się z tym nie krył. […] Kiedyś wizytowała nas partyjna wierchuszka. Jednemu z partyjniaków wypalił wprost, że jego wiedza wystarczyłaby co najwyżej do budowy nocników. [17]
Stefan Bratkowski:
Miałem cichą nadzieję, że wywiad PRL stanie po stronie Jacka, że dostarczą informacji, iż największą, najważniejszą rzeczą na Zachodzie, która ma przyszłość, są komputery. A okazało się, że oni umieli przez Zacharskiego [5] wykradać jakieś tajemnice, ale tej podstawowej, którą znał każdy popularyzator nauki – nie przekazali.
W 1972 roku udało mi się doprowadzić do objazdu innowacyjnych ośrodków, w którym wziął udział Szlachcic (nie był już wtedy ministrem), członek Biura Politycznego Stefan Olszowski i Łukaszewicz. Byli u Jacka, byli u inżyniera Nowaka od pras hydraulicznych, którego też partia wykończyła – z tym, że Nowak był wrażliwszy i trafił w końcu do zakładu psychiatrycznego, a Jacek, przyzwyczajony, znosił to. Wtedy wyszedł obronną ręką, ale ten objazd skończył się nienawiścią Łukaszewicza do „Życia i Nowoczesności”. Okazało się też, że przeciwnicy Jacka się mnożą, to była cała konfraternia wrogów. Podejrzewam, że wściekłość Łukaszewicza w stosunku do „Życia i Nowoczesności” też zaważyła, skoro my popieraliśmy Karpińskiego. Jedna niechęć mnożyła drugą. W jakimś stopniu złożył się na to stosunek wrocławskiego ELWRO, ich intrygi i przekabacanie Tadeusza Wrzaszczyka, ministra przemysłu maszynowego, który nastawił do Jacka negatywnie Jaroszewicza, i naturalnie zjednoczenie MERA. [8]
Andrzej Targowski (zastępca dyrektora generalnego Krajowego Biura Informatyki) we wspomnieniach:
Myśmy bardzo mocno popierali w KBI produkcję K-202, ponieważ był to minikomputer bardzo tani – taki, jaki był potrzebny polskim przedsiębiorstwom. Osobiście przydzieliłem parę razy spory fundusz dewiz na rozruch produkcji K-202, ale „dziwnym” zbiegiem okoliczności dewizy te „ginęły” gdzieś po administracyjnej drodze […]. Karpiński, jak przystało na rasowego producenta sprzętu, osobiście zabiegał o kontrakty z użytkownikami, m.in. z FSO na Żeraniu, ale gdy tylko zawarł kontrakt i pochwalił się nim, zaraz ktoś z MERY (nierzadko był to sam Huk) udawał się do owego użytkownika i powodował zerwanie kontraktu. [25]
- Kpt. Marian Zacharski, działając w latach 70. i 80. jako agent wywiadu PRL w USA, zdobył cenne informacje o amerykańskich technologiach wojskowych.↵
3 comments
Już nawet narodziny p.Jacka były tajemnicze. P.Jacek raczył wspomnieć, że jego matka chciała odbyć poród na jakimś szczycie w Alpach. Podobno ktoś przytomny ściągnął ją stamtąd i urodziła w jakiejś chatce …
Coś tu się nie zgadza. Jako miejsce urodzenia podawany jest Turyn, który jest sporo odległy od jakiegoklwiek szczytu alpejskiego.
Ojciec p.Jacka w 1912 zbudował pierwszy w świecie dolnopłat. I już wtedy urzędnicy, nie sowieccy ale rosyjscy “udupili” projekt :-)
Oj, bajarz, bajarz był z p.Jacka ale ciemny lud wszystko kupi …
Nie wiem ile masz lat, ale ja wtedy zylem w Polsce. P.Jacek jest tylko jednym z przykladow jak traktowano wtedy mysl techniczna. Twoj komentarzz jest niesmaczny, a przedstawicielem tego “ciemnego ludu” jestes raczej ty.
Świetny artykuł. Dziękuję! Polecam książkę o Jacku Karpińskim pt. “Geniusz i świnie rzecz o Jacku Karpińskim”
Comments are closed.