Katarzyna Kowalska: Wystawa „Słodka choroba” wywołuje skrajne emocje i opowiada o różnorodnych kobiecych stanach psychicznych tj. introspekcja, wnikliwa obserwacja otoczenia i rzeczywistości, poczucie osamotnienia i zniewolenia, pewnego rodzaju melancholia. Jak narodził się pomysł zorganizowania ekspozycji „Słodka choroba” w BWA Galerii Miejskiej w Tarnowie?
Magdalena Ujma: Stwierdzenie, że wystawa wywołuje skrajne emocje trochę mnie dziwi, bo ja sama pragnęłam, by „Słodka choroba” miała temperaturę utrzymującą się raczej w obrębie stanów średnich. Miałam taką wizję, że będzie ona rozprzestrzeniała jakiś rodzaj drobnej niewygody, dyskomfortu (o nieznanych źródłach), który dopada człowieka podczas uczestnictwa w wystawie. I pod tym kątem właśnie dobierałam prace i artystki. Pracując nad ideą „Słodkiej choroby” miałam najpierw w głowie jej estetyczną realizację, widziałam jak uwodzi wysmakowaną, ładną formą. A z drugiej strony nie sposób zapomnieć o zawartej tutaj zatrutej przyjemności, jaka zawiera w sobie dysonans: coś, co nas niepokoi, a nie potrafimy tego zlokalizować.
KK: Czy mogłaby Pani powiedzieć parę słów o objawach „Słodkiej choroby”?
MU: „Słodka choroba” przejawia się chociażby w obsesyjnym kontrolowaniu własnego najbliższego otoczenia, nadmiernej o nie dbałości, skupianiu się na czynnościach domowych jakby były najważniejsze w życiu. Oczywiście, nie deprecjonuję takich zajęć, jak wycieranie kurzu, sprzątanie, układanie bibelotów, gotowanie czy opieka nad dzieckiem. Owa „choroba” to po prostu przejaw zabijania nudy i nadawania poczucia sensu temu, co robimy w sytuacji gdy nie mamy wyboru, gdy nie możemy robić tego, co w danej chwili by nas spełniało. To próba przywrócenia sobie poczucia bezpieczeństwa i tego, że panujemy nad własnym życiem.
KK: Czy mogłaby Pani wyjaśnić dlaczego na wystawie pojawiają się tylko prace kobiet? Dzisiejsi mężczyźni nierzadko także zapadają na taką „słodką chorobę” i również mają problem z określeniem własnej tożsamości.
MU: Oczywiście, że mężczyźni także zapadają na tę „chorobę”. A dlaczego tylko prace kobiet? Najprostszą i prawdziwą odpowiedzią jest to, że zostałam zaproszona przez Galerię Miejską w Tarnowie i tarnowski oddział ZPAP do stworzenia wystawy artystek.
Po drugie, dla mnie każda realizacja jest w jakimś stopniu autobiograficzna. Nie znaczy to, oczywiście, że istnieje jakieś proste i banalne przełożenie: miałam taki problem życiowy, to postanowiłam zrobić o nim wystawę. Pragnę tylko powiedzieć, że tworzenie tej wystawy zaczęłam od doświadczenia i wizji estetycznej, a nie od strony teoretycznej. Owo doświadczenie, któremu nadałam – trochę przewrotnie – nazwę „Słodka choroba”, pojawiło się bardzo prędko jako źródło inspiracji i wspólny mianownik twórczości zaproszonych artystek. Interesowała mnie właśnie kobieca strona owego doświadczenia. Każda z artystek miała coś do powiedzenia na temat owej „choroby”, czyli zmagania się z rzeczywistością taką jaka jest i tą, która nie spełnia naszych oczekiwań. „Słodka choroba” trochę kojarzy się z „problemem, który nie ma nazwy”, jaki został opisany w klasycznej dla feminizmu amerykańskiego książce Betty Friedan „Mistyka kobiecości”. Jednak takie, a nie inne doświadczenie kobiet nie wynika przecież z tego, że tak zostałyśmy „zaprogramowane” przez biologię. To po prostu uwarunkowania i ograniczenia kultury.
Po trzecie, ta wystawa nie jest manifestem sztuki kobiet. Zdaję sobie jednak sprawę, że zawiera w sobie potencjał feministyczny (świadomie przeze mnie wprowadzony), wciąż bardzo potrzebny w polskiej sytuacji społecznej i politycznej.
Jednym z celów wystawy jest zwrócić uwagę na problem życiowego niespełnienia, zatrzymania i na możliwość twórczego wykorzystania takiego stanu. Tak się składa, że wśród kobiet takie stany są powszechne. Warto zastanowić się nad tym skąd się biorą te stany i jak sobie kobiety z nimi radzą.
KK: Czy mogłaby Pani krótko wyjaśnić na czym polega wspomniany „problem, który nie ma nazwy”, a także nieco więcej powiedzieć o wspólnych obszarach wskazanej przez Panią „Mistyki kobiecości” Betty Friedan i „Słodkiej choroby”?
MU: Książka Betty Friedan, która ukazała się w 1963 roku (jej polskie tłumaczenie właśnie zostało wydane), zapoczątkowała ruch feministyczny w Ameryce, tak zwaną drugą falę. Nazywa się ją też klasykiem feminizmu liberalnego. W Polsce nie mieliśmy masowego zjawiska kobiet zajmujących się wyłącznie domem i dziećmi, siedzących w pieleszach domowych, gotujących czy strojących się. Tymczasem Friedan, która była panią domu, ale i dziennikarką, zrobiła wiele wywiadów z białymi kobietami z klasy średniej i doszła do wniosku, że powszechnie występuje wśród nich ów „nienazwany problem”. Oczywiście, nie ma sensu przekładać amerykańskiej rzeczywistości lat sześćdziesiątych na rzeczywistość polską dnia dzisiejszego. Jednak książka może służyć jako inspiracja do zastanowienia się nad sytuacją kobiet w Polsce. Problem, o którym pisała Friedan, to prawo do istnienia i działania w przestrzeni publicznej, a nie tylko prywatnej. Istnieje wiele sytuacji, w których Polki są spychane do przestrzeni prywatnej, np. gdy lądują na bezrobociu, ponieważ mają małe dziecko, gdy idą na emeryturę. Odczuwają wtedy ów problem, ale też niektóre z nich poszukują możliwości działalności publicznej w takich właśnie okresach życia. To interpretacja polityczna. Ja posłużyłam się raczej pewną intuicją, ale chciałabym wskazać parę aspektów. Po pierwsze, często same na sytuację zamknięcia skazujemy się i męczymy się nią, podczas gdy wyjść z niej można, pomimo wielu trudności. Po drugie, o tej sytuacji można opowiedzieć, tak jak to dzieje się na tej wystawie, i to jest pierwszy krok do pomocy, do poradzenia sobie z problemem. Po prostu wypowiedzenie go.
KK: W większości prac można dostrzec pragnienie posiadania kontroli nad rzeczywistością bez względu na wszystko. Kobiety próbują sprostać temu zadaniu poprzez rytualne wykonywanie obowiązków domowych. W takich sytuacjach istnieje ryzyko wykreowania swojego drugiego, zastępczego życia. Jakie stanowisko zajmują artystki na wystawie? Czy są jednymi z tych zagubionych kobiet i opowiadają sobie samych? Czy może artystki chcą wydobyć ogólny problem kobiecego introwertyzmu na światło dzienne?