Katarzyna Kowalska: Na początku naszej rozmowy chciałabym pogratulować Ci nagrodzonej publikacji „7 Rooms” w ramach 22. Miesiąca Fotografii w Bratysławie. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze Sputnik Photos?
Rafał Milach: W 2004 roku wzięliśmy udział w warsztatach agencji VII we Francji skierowanych dla fotografów z Europy Środkowo-Wschodniej i Kaukazu. Znalazło się na nich 15-tu fotografów z tego regionu. Tam poznałem Agnieszkę Rayss i Janka Brykczyńskiego oraz innych fotografów, którzy ostatecznie stali się założycielami kolektywu Sputnik Photos. Wtedy stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy z tego samego regionu, skoro łączy nas wspólna wrażliwość, to może moglibyśmy zrobić jakiś wspólny projekt, który będzie opowiadał właśnie o naszym regionie. Do niezmiennego trzonu kolektywu (Agnieszka Rayss, Janek Brewczyński i ja) dołączyli później Adam Pańczuk i Michał Łuczak. Pierwszy projekt, „At the Border” na który dostaliśmy grant z Europejskiej Fundacji Kultury dotyczył nielegalnego rynku pracy w Europie Środkowo-Wschodniej. Tak to się wszystko zaczęło.
Czy mógłbyś nieco więcej opowiedzieć o swoich wcześniejszych projektach ze Sputnik Photos?
Po „At the Border” pojechaliśmy na Ukrainę gdzie pracowaliśmy nad projektem „U”. To był niezwykle ciekawy czas dla Ukrainy, kilka lat po „pomarańczowej rewolucji” ale jeszcze przed wyborami w których wygrał ostatecznie Wiktor Janukowycz. Moja część tego projektu dotyczyła Ukraińskiego wybrzeża Morza Czarnego. Po ponad 4 latach od realizacji w marcu 2013 r. pojawi się moja indywidualna książka „Black Sea of Concrete”. To bardzo malarski i wrażeniowy materiał który opowiada o morzu, ludziach i Ukraińskiej nostalgii za Związkiem Radzieckim.
To w takim razie skąd pojawił się pomysł realizacji projektu Sputnik Photos w Islandii, dzięki czemu możemy dziś oglądać w Galerii Pauza w Krakowie wystawę „W samochodzie z R.”?
Okoliczności były dosyć ciekawe. Jak powiedziałem jest to grupa fotografów z Europy Środkowo-Wschodniej i naszym głównym polem zainteresowania jest Europa Środkowo-Wschodnia i kraje byłego bloku post-sowieckiego. To jest coś, co nas łączy, coś o czym opowiadamy. Jedynym wyjątkiem okazała się Islandia, która pojawiła się w naszych planach, kiedy zaczęliśmy współpracować z Marzeną Michałek – koordynatorem naszych projektów. Niezwykle ważnym elementem tego całego procesu, mechanizmu przebiegu projektu okazał się grant, jaki znalazła Marzena na dofinansowanie projektu na Islandii. Powiedziała: „Słuchajcie, jest taki projekt, jest możliwość popracowania na Islandii, czy macie na to ochotę”. Stwierdziliśmy, że „tak”, że to będzie ciekawa odskocznia od tego, czym do tej pory się zajmowaliśmy. W związku z tym, że to był projekt nordycko-polski Agnieszka, Janek i Ja dobraliśmy dwóch kolejnych fotografów: Michała Łuczaka i Adama Pańczuka.
Jak wyglądały Twoje przygotowania do ostatniej wyprawy do Islandii, czy po prostu wsiadłeś w samochód i wyruszyłeś w nieznane?
Przyznam się szczerze, że nie zrobiłem żadnego researchu dotyczącego Islandii. To był taki czas, kiedy Islandia była pierwszym krajem, który oficjalnie zbankrutował w wyniku kryzysu w 2009 roku, co było dla mnie dosyć abstrakcyjnym pojęciem. To był też czas, kiedy wybuchł wulkan na Islandii, który sparaliżował połowę Europy. W związku z tym Islandia zaczęła pojawiać się w świadomości naszej i Europejskiej. No i to był ten czas, kiedy dostaliśmy ten grant na zrobienie projektu. Poza ogólnymi informacjami o Islandii wiedziałem, że jest Björk, że jest wulkan, że Islandia jest wyspą i wiedziałem, że jest droga, która okrąża tę wyspę. Więc przygotowań nie było, rzuciłem pomysł przejechania dookoła Islandii i zrobienia takiej opowieści on the road.
Twoją podróż obserwował i relacjonował pisarz Huldar Breiðfjörð – mieszkaniec Islandii. Mógłbyś opowiedzieć więcej o swoim towarzyszu podróży? Jaka była między Wami relacja?
Z Huldarem Breiðfjörð pracowało się ciężko. Huldarowi nie za bardzo spodobał się pomysł objechania całej Islandii, ponieważ on taką podróż odbył 12 lat wcześniej pracując nad swoją książką. I to była jedna z takich kliszy islandzkich. Przyjeżdżają turyści na Islandię i pierwsze co robią, to wynajmują samochód i objeżdżają Islandię dookoła, bo wiedzą że jest mała i można to zrobić w dwa tygodnie, a jak ktoś się uprze to nawet w jedną dobę. Jakoś udało mi się przekonać Huldara, żebyśmy odbyli tę podróż. Współpraca na początku układała się dosyć ciężko. W zamkniętym małym samochodzie spotkały się dwie ciężkie, egocentryczne osobowości. Myślę, że ta wyprawa była dla mnie taką podróżą docierania znajomości i nauką drugiego człowieka. Całe szczęście po jakimś czasie okazało się, że jesteśmy w stanie się jednak dogadać. Więc skończyło się dobrze, ale na początku praca była dosyć trudna i chropowata.
Podobnie jak w dotychczasowym Twoim dorobku także i na aktualnej wystawie w Pauzie dominuje właśnie dokument subiektywny. Czy łatwo było Tobie przełamać pewnego rodzaju dystans mieszkańców Islandii, by móc wykonać fotografie w pełni subiektywne?
Miałem wrażenie, że najbardziej zdystansowaną osobą jest mój towarzysz podróży. Poza nim wszyscy ludzie, których spotykałem po drodze byli bardzo otwarci i przyjaźnie nastawieni. Podczas podróży nie spotkałem się z ani jednym objawem jakiejś niechęci czy rezerwy ze strony Islandczyków. Z drugiej strony wiedziałem, że nie jestem w stanie opowiedzieć o Islandii będąc tam cztery razy (łącznie te podróże zajęły około miesiąca). Więc takim kluczem do stworzenia tych historii była moja bardzo osobista obserwacja, próba zrozumienia Islandii.
Czy mógłbyś opowiedzieć właśnie o tych konkretnych subiektywnych – intymnych chwilach, które udało się uwiecznić na fotografiach?
To bardzo ogólne pytanie i prawdopodobnie temat na osobną rozmowę, bo takich chwil było naprawdę sporo. Jednym z takich momentów (których nie fotografowałem) był spacer na bosaka po kilkusetletnim mchu do którego namówił mnie Huldar albo noc spędzona u Marii B., która po śmierci swojego męża urządziła hostel w domu, gdzie mieszkała.