Jeśli weźmiemy Roberta Koniecznego, który jest osobowością niesłychanie ekspresyjną, aktywną w swojej działalności (zarówno biznesowej, jak i twórczej), to on – nawet jeśli przy niektórych pomysłach błądzi (że np. auto ma przejechać przez dom) – przynajmniej szuka własnego sposobu na to, jak się wypowiedzieć, i dzięki temu zyskuje uznanie również zagranicą. Natomiast w wielu przypadkach, na przykład gdy otworzy się czasopismo, widać, że ciągle powtarza się taki sam sposób rozwiązania kwestii elewacji czy kształtowania dachu, a nadal nie ma rozwiązania – poprzez architekturę – dla problemów społecznych, które są aktualne w kraju.
Czego zatem, w dzisiejszych czasach, najbardziej potrzebuje architektura?
Jest nam potrzebne uzdrowienie architektury. Mówię nie tylko o aspekcie ekologicznym – o zdrowotności budynku jako takiego, ale też o uzdrowieniu w sensie estetyczno-wykonawczym. Powinniśmy kształcić ludzi i uwrażliwiać ich na wiele dziedzin życia, aktywności kreatywnej, niekoniecznie artystycznej, poprzez dobry wzorzec architektury, czyli coś, co trwa najdłużej, jest trudne do zlikwidowania w ciągu jednego pokolenia. Zaśmiecenie estetyczne jest dużo trudniejsze do usunięcia aniżeli zatrucie powietrza czy wody. Mamy dziś takie metody, które pozwalają oczyścić je nawet w parę lat, natomiast zaśmiecenie estetyczne… Tu pojawia się pytanie: jak długo to może trwać?
Ciągle mamy też do wybudowania parę milionów mieszkań; musimy na to znaleźć sposób. Co w mieszkaniówce tak naprawdę zostało wymyślone jako odpowiedź na zagadnienia społeczne czy społeczno-kulturowe naszego kraju? Właściwie szukamy tylko rozwiązań w lepszym lub gorszym rysunku elewacji, a potrzebne jest wypracowanie nowego modelu mieszkania, bardziej przyjaznego, uwzględniającego chociażby pojawiającą się coraz częściej potrzebę mobilności, szczególnie młodego pokolenia, jeżdżącego za miejscem pracy. Jeśli adaptacja mieszkań do ich potrzeb nie jest naturalnym procesem oferty na rynku, rodzi to niepotrzebne koszty. Ci ludzie za pracą przemieszczają się do innych miejsc zamieszkania, innych miast, i chodzi o to, żeby odbywało się to w ramach kraju, bo trzeba tych ludzi zatrzymać tu.
Niespełna trzy miesiące temu brałem udział w konferencji Deutscher Städtetag we Frankfurcie nad Menem, poświęconej właśnie rozwojowi miast, na której te aspekty stanowiły również priorytet – i to rządowy. Skoro pani kanclerz Merkel była uczestnikiem konferencji i wygłosiła ponad godzinny wykład, to zaangażowanie rządowe w rozwiązywanie problemów architektonicznych (a tym samym też ekonomicznych i społecznych) zostało potwierdzone jej osobą. A w Polsce? Słyszała Pani kiedyś, żeby ktoś wywołał w prasie polemikę: „jak przy pomocy architektów rozwiązać problem mobilności ludzi szukających miejsc pracy?”. Na panelu dyskusyjnym, w którym uczestniczyłem podczas tamtej konferencji, usłyszałem informację, że obecnie około 35–36 procent ludności stale jest w ruchu. Kiedyś dziwiliśmy się, że w Ameryce ludzie tak żyją.
A teraz u nas zaczyna być tak samo.
I my, jako środowisko architektoniczne, powinniśmy zostać wciągnięci w rozwiązywanie takich problemów przez polityków, samorządowców. To nie jest problem, który rozwiąże się sam.
Ja przez swoją działalność – i to, co robię na desce, i to, co robię poprzez popularyzację architektury czy kształtowanie opinii w naszym czasopiśmie – próbuję zwrócić uwagę na ten charakter naszego zawodu – na służebność, ale w sensie pozytywnym, kreującym rozwój cywilizacyjny, a nie odwracanie się do niego bokiem i mówienie: ja jestem tylko artystą. Jak pani poczyta Franka Lloyda Wright’a to cały poetycki charakter jego architektury, w teorii, którą wygłaszał, był powiązany z absolutnym pragmatyzmem. Nie przeszkadzało mu to jednak tworzyć rzeczy, które miały swój indywidualny charakter, swoją ściśle związaną z miejscem artykulację architektoniczną, nadającą im indywidualny wyraz artystyczny.
Wracając do naszego zestawu pytań: czy w historii polskiej architektury jest wydarzenie, które według Pana niesłusznie zostało pominięte lub niezauważone przez krytykę?
Myślę, że dzisiejszy rynek mediów architektonicznych jest już dość rozwinięty i sądzę, że on stara się jednak wyłapywać względnie pozytywne przykłady – nie miałbym wiele pretensji do prasy stricte fachowej. Natomiast pominięcie wielu dobrych (albo potencjalnie dobrych) projektów można zauważyć przy analizie konkursów architektonicznych w Polsce – i myślę, że to wina głównie jurorów. Talenty, które pokazują, że potrafią lepiej – precyzyjniej, ambitniej, bardziej nowatorsko i z większym kulturowym zaangażowaniem w warstwę ideową – odpowiedzieć na zagadnienia postawione w temacie konkursu, bywają pomijane. Przykład: obiekt Centrum Solidarności. Uważam, że to jest słaby projekt. Najważniejszy postulat architektury, który głosili właściwie wszyscy wielcy, tacy jak Mies van der Rohe, wspomniany już Wright czy Walter Gropius, mówi, że architektura musi związać wnętrze z zewnętrzem, pokazać koegzystencję tych dwóch światów – mojego prywatnego i tego zewnętrznego – jako wartość, która jest absolutnie potrzebna do życia człowiekowi. I nie odnosi się to tylko do budynków mieszkalnych, ale też do każdego obiektu, w którym przebywać ma człowiek. Centrum Solidarności, które powinno pokazywać otwarcie się tego spontanicznego ruchu w połączeniu z przekazem idei solidarności, nagle się zamknęło i to w bardzo prozaicznym kontekście materiałowym, jakim jest korodująca stal – bo to się wprost przekłada na stocznię. A przecież ruch Solidarności, owszem, urodził się w stoczni, ale jej nie dotyczył! Te 10 milionów Polaków to nie była stocznia, nie? I to uważam za porażkę, bo było parę projektów, które znacznie lepiej tę ideę przekazywały.
Jakie zjawiska mają obecnie największy wpływ na kształt polskiej architektury?
Zjawiskiem, które może oddziaływać pozytywnie, jest ogólny wzrost poziomu życia. Ludzie mają świadomość, że może być lepiej i mogą więcej wymagać. Do niedawna, przynajmniej w Krakowie, nie było na rynku ofert wykończonych mieszkań w cenie tak zwanego stanu deweloperskiego, czyli bez podłóg, pomalowanych ścian czy białego montażu (łazienki). Dzisiaj deweloperzy mówią: „kupujesz gotowe, wykończone”. Poza tym ludzie bardziej świadomie wybierają jasne mieszkania, z dużymi przeszkleniami; kiedyś deweloper mówił: mały balkon – mały koszt, małe okno – mały koszt. Fakt, że okno kosztuje znacznie więcej niż ściana, ale dziś, jeśli nie ma klienta, deweloper myśli: „może zarobię pół procenta mniej, ale sprzedam”. Pazerność rynku deweloperskiego, ograniczona rynkowym krachem, spowodowała, że żeby sprzedać produkt, trzeba podnieść jego jakość. I to odbija się w kontakcie dewelopera z architektem, zaczyna oddziaływać na warsztat architekta, który dotąd walczył samotnie z ciągłym zaniżaniem standardu. To przykład pozytywnego oddziaływania ekonomii na standard architektury, a więc na jakość naszego środowiska, będącego wynikiem pewnego wzrostu świadomości, która zresztą buduje się na bazie innych wzorców, innych potrzeb, ale przenosi się w świat architektury powoli, jakby samoczynnie.
Natomiast negatywnie oddziałuje na architekturę kwestia planistyki i urbanistyki. Dopóki plany miejscowe – czyli te, które budują prawne zręby działania architekta – nie będą przygotowywane jako autorskie plany przez ludzi doświadczonych, utalentowanych, zweryfikowanych realizacjami urbanistycznymi dobrej jakości, to ogół urbanistycznych rozstrzygnięć będzie robiony według klucza urzędniczego. Obecnie planowanie urbanistyczne polega na wypełnianiu paragrafów ustawy, tak by prawnik sprawdzający zapisy i ustalenia planu powiedział: „tak, to jest zgodne z ustawą o planowaniu przestrzennym, nie boimy się protestów”. Doszło do tego, że na jednej z komisji urbanistycznych powiedziałem autorom planu, że należałoby zamknąć wydział prawa na UJ-cie, ponieważ prawnicy są szkodnikiem działającym na niekorzyść społeczeństwa. Autorki planu usprawiedliwiały błędne rozwiązania opiniami prawników. Ja pytam: gdzie jest ich wiedza, rzetelność? To projektant ma przekonać prawnika, że umie czytać prawo i robi swój plan zgodnie z nim, a także z tą dozą kreatywności, która służy człowiekowi. Już sam system prawny oddziałuje negatywnie, skoro ktoś wymyślił w tak zwanej WZ-ce[7] metodę analizy, która polega na dodawaniu niskiej i wysokiej zabudowy, wyliczaniu średniej i mówieniu: „można zbudować tylko średnią”, bez patrzenia, czy ten akcent wysoki lub niski jest potrzebny z racji jakości przestrzeni, zamknięć, atrakcyjności kompozycyjnej…
Powiem Pani też z własnego doświadczenia: gdy tworzyliśmy plan zabudowy po wygranym konkursie w Berlinie, robiliśmy do niego fizyczne modele – i to w skali od 1:1000 do 1:50! Takie były wymagania – żeby jakość przestrzeni, pokazywana decydentom, w tym też oczywiście przedstawicielom samorządów, demonstrować w sposób jak najbardziej czytelny dla nich, sprawdzalny fizycznymi modelami, a nie tylko komputerową animacją, którą można fałszować na wszystkie sposoby (nawet na północy może zaświecić słońce, jesli komuś pasuje). Tak to powinno przebiegać, bo na tym etapie rodzi się przepis prawa.
Jeśli zapis prawny jest kaleki, skażony niemocą czy brakiem talentu, rodzi to negatywne skutki w naturze – w imię prawa.
- Decyzji o warunkach zabudowy↵
6 comments
Pragmatyzm? Dopasowanie do otoczenia? Wolne żarty! Chodzę do tzw. Opery Krakowskiej – salka na ledwie jakieś 500 miejsc, przez co nie ma sensu robić żadnych większych spektakli (ponad tysiąc to minimum), pod głębokimi balkonami, które zacieniają z pół parteru, w ogóle nie da się słuchać – a tak skopać akustykę w tak małym wnętrzu to już osiągnięcie! (ale pan Loegler ma wprawę – udało mu się to wcześniej w Filharmonii Łódzkiej, więc jest specjalistą). Strażak tego nie chce odebrać, bo za mało wyjść i opróżnienie sali (z tych 500 osób…) trwa w nieskończoność, sale ćwiczeniowe i garderoby są za małe – muzycy się w nich nie mieszczą. Może już zainstalowano gniazdka w kanale orkiestrowym, bo jakoś projektant nie pomyślał, że dzisiaj już nie gra się przy świeczkach… w związku z czym grano przy walających się po podłodze przedłużaczach. Jedna zaleta, że jak cię krew zaleje, to i tak nie będzie widać, bo wszystko jest i tak krwistoczerwone, co szczególnie w toaletach robi iście upiorne wrażenie.
Oczywiście, wiem, że warunki były kretyńskie (konieczność zachowania budynku starej ujeżdżalni), ale… na tym właśnie polega talent i inwencja architekta, żeby temu zaradzić. I właśnie tego zabrakło. Wyszedł prymitywny budynek, bez żadnego pomysłu, jak sobie poradzić z przestrzenią, więc wdrażający wszystkie jej ograniczenia, jeszcze popsuty akustycznie i, niestety, estetycznie też, bo to czerwone pudełko wygląda z jednej strony idiotycznie nawet w tym miejscu Krakowa, a z drugiej – superbanalnie. Zresztą nudne i przestarzałe już w momencie projektowania. Prawdę mówiąc – mnie byłoby wstyd coś takiego pokazać publicznie. Nie tylko budować.
W ten sposób właśnie Kraków ostatecznie na kilka pokoleń stracił szansę na posiadanie teatru operowego. Dziękujemy, mistrzu.
A mi się podoba :) ale może ja się nie znam :)
Ale to, co mówi, ma sens. Szkoda, że do tego projektuje…
architekt wielki ROMUALD… temu Panu już podziękujemy!
Genialny człowiek, zawsze jak go słucham staram sie uczyć czegoś nowego. Wielki szacun dla Pana, Panie Romualdzie.
To niech pan Architekt sobie Cracovie odkupi, wyremontuje, zakonserwuje i szanuje przez kolejne lata, a nie opowiada głodne kawałki o ochronie paskudnego pudła. Cała ta jego wypowiedź z daleka śmierdzi tekstem sponsorowanym przez konkurencję, której nie w smak kolejne sklepy w tym miejscu.
Comments are closed.