Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Romuald Loegler: Przed dwoma laty w Krakowie odbył się Kongres Kultury Polskiej i myślę, że należy to odnotować jako pewną formę globalnego ujęcia problemu kultury w naszym kraju. Niewątpliwie była to okazja do spotkania wielu ludzi z różnych dziedzin sztuki, kultury i z różnych poziomów zaangażowania: twórców, organizatorów czy polityków. Z mojego punktu widzenia to wydarzenie było niewątpliwie interesujące, dlatego że odbył się specjalny warsztat i panel dyskusyjny poświęcony architekturze. A zatem kwestia architektury została zasymilowana z nurtem życia kulturalnego, a do społeczeństwa został wysłany sygnał, że jest ona jednak elementem kulturotwórczym (swoją drogą może zbyt słabo akcentowanym przez media, moim zdaniem kompletnie nieprzygotowane, żeby pisać o kulturze jako o istotnym aspekcie życia, który poprzez architekturę realizuje się najsilniej).
Poprzez architekturę, otoczenie, jego jakość, inicjuje się potrzebę sięgania po wymiar estetyczny w życiu. Inspiracja, szczególnie młodego pokolenia, musi następować poprzez zdarzenia, w których ono uczestniczy; siłą rzeczy każdy, chcąc nie chcąc, styka się z przestrzenią miasta. Na wystawę, koncert czy happening artystyczny człowiek idzie, bo chce albo dlatego, że ktoś go zaprowadzi, a architekturę konsumuje jakby mimo woli. Chodzi o to, żeby ta konsumpcja przebiegała świadomie, a do tego potrzebna jest edukacja począwszy od szczebla podstawowego. Wiedza powinna być transmitowana nie tylko jak najszerzej, ale też profesjonalnie. Niestety bardzo często dziennikarze, którzy raportują o wydarzeniach kulturalnych, robią to dość płytko. Kultura jest ciągle na uboczu codziennych spraw politycznych czy ekonomicznych.
Skoro poruszył już Pan wątek mediów, to jaką rolę, Pana zdaniem, odgrywają one dzisiaj w kształtowaniu kultury?
Wspomniałem przed chwilą o tym, że brak profesjonalizmu czasami powoduje niepotrzebny zamęt w próbie klasyfikowania jakości pewnych zjawisk. Odczuwanie piękna jest oczywiście subiektywne: dla jednych jakaś muzyka jest przerażająca, na przykład początkowy Penderecki, a dla innych jest to przełom w danej dziedzinie twórczości – dźwięk staje się obecny w jakiejś nowej formule. Jednak wiedza teoretyczna, pewne założenia przebadane poprzez chociażby studia nad minionymi wiekami, pozwalają zobiektywizować pojęcie piękna w każdej dziedzinie sztuki. Niestety dziennikarze zbyt często traktują wyrażane przez siebie opinie w sposób powierzchowny. Często objawia się to w prasie codziennej na przykład w związku z tak zwaną „architekturą ikoniczną”. Budynek musi być zwariowany, powykrzywiany, by zostać uznanym za „oryginalny”, nawet jeśli w rzeczywistości nie stanowi oryginalnej odpowiedzi dla naszego obszaru kulturowego czy dla naszego kraju, tylko jest kopią tego, co prasa zagraniczna (fachowa albo i nie) lub Internet przekazały. I my, chcąc być aktualni i na czasie, mówimy: „nie szukajmy własnych rozwiązań, tylko róbmy tak, jak Liebeskind czy Gehry”. Na człowieka nieprzygotowanego, niewyedukowanego, takie informacje mają szkodliwy wpływ – każde słowo wydrukowane w gazecie czy przeczytane w Internecie uważa za bardziej wiarygodne aniżeli to, co w księgach przez niego nieprzeczytanych napisali ludzie znacznie mądrzejsi.
Pamięta Pani, jak na przykład w Warszawie pisano, że „pojawi się Zaha Hadid” albo „będziemy mieć Liebeskinda”. Wielu osobom wydawało się, że wreszcie powiew „świata”: przyjdą i pokażą nam „jak to trzeba zrobić”. A okazało się, że jedna nie przyszła i nic nie zrobiła, a drugi – [Christian] Kerez, który został na siłę wciśnięty w uwarunkowania zapisane w planie miejscowym dla Pałacu Kultury, wpadł w konflikt – nie dość, że estetyczny czy artystyczny ze środowiskiem, to jeszcze potem formalny z urzędnikami. W efekcie uznany architekt z dużym dorobkiem został wyrzucony na śmietnisko. Z kolei to, co postawił Liebeskind, stoi pod dużym znakiem zapytania – czy on reprezentuje nawet siebie…? Bo brak pragmatyzmu i logiki w tym budynku dopisane do jakości zastanej przestrzeni urbanistycznej oznaczają arogancję[1]. Media nie pokazują tego od strony, która by pozwoliła normalnym ludziom wartościować – na bazie kilku rzetelnych, opartych o autorytety opinii.
Sam przed dwudziestu laty starałem się powołać do życia czasopismo tylko po to, żeby wypełnić lukę w prawie 40-milionowym kraju, w którym nie było żadnego magazynu architektonicznego. Będąc prezesem krakowskiego SARP, jeszcze w cieniu stanu wojennego, reaktywowałem pierwsze polskie czasopismo architektoniczne Architekt[2], wydawane w Galicji od 1900 roku, które przepadło w ’36 roku, a po wojnie nikt go nie wznowił. Mnie się to udało, bo uważałem, że ciągłość, nawet iluzoryczna – przez grafikę, symbol okładki, format – pozwoli ludziom zrozumieć, że nie spadliśmy z księżyca, nie zaczynamy od zera, tylko mamy za sobą pewną tradycję… (Ekielski, Wyspiański – to nazwiska piszących tam autorów). Ta inicjatywa spotkała się z dużym uznaniem, potem niestety mój następca, już nieżyjący Wojciech Obtułowicz, przeniósł redakcję do Warszawy i czasopismo padło. Architektura-murator urodziła się znacznie później, a wcześniej Architektura wydawana przez Arkady przestała istnieć – powstała luka. Jak się komunikować z odbiorcami architektury, z twórcami i realizatorami obiektów, które tworzą naszą przestrzeń, skoro nie ma żadnego medium? Wtedy powstał pomysł na nowe czasopismo. Postanowiłem połączyć architekturę z biznesem, uznając, że bez ekonomii, bez życia gospodarczego, które pozwala na realizowanie dobrej jakości architektury, nie ma mowy – niestety taka to dziedzina. W związku z tym zbitkę „Architektura & biznes” stworzyłem po to, by pokazać ludziom, gdzie tak naprawdę rodzi się dzieło – we wspólnocie, czyli w cywilizacyjnym rozwoju wszystkich, którzy zajmują się architekturą: nie tylko twórczością architektoniczną, ale także produktem, materiałem, zarządzaniem – od ich współpracy z nami zależy jakość finalna produktu, jakim jest przestrzeń miasta, budynek, elewacja, wnętrze.
Może na tym tle Pani lepiej zrozumie to moje trochę krytyczne nastawienie. Nie wiem, może byłem zbyt przesiąknięty ideą „donkiszoterii”, ale 20 lat minęło i jakoś udaje nam się egzystować z tym czasopismem i myślę, że intelektualnie stoi ono na bardzo wysokim poziomie.
Kto, według Pana, odegrał znaczącą rolę w polskiej architekturze?
Wydaje mi się, że Tygrysy[3] czy późniejsze pokolenie Hryniewieckiego[4] to ludzie, którzy najsilniej odcisnęli piętno nawet na współczesnym pokoleniu architektów. Wystarczy popatrzeć na przykład na JEMS-ów, którzy w dużej mierze w swojej twórczości inspirują się twórczością na przykład Brukalskich[5], czyli takim nurtem modernizmu, który powstał w tym samym okresie rozwoju co nurt architektury modernistycznej urodzony na Zachodzie. Podziwiam takich ludzi jak właśnie twórcy Super-samu. Uważam, że oni wnosili do architektury coś, co jest najistotniejsze: po pierwsze pragmatyzm funkcjonalistyczny, po drugie użytkowość, która była związana chociażby z ideą witruwiańską, a po trzecie byli innowacyjni w technologii.
Takich konstrukcji jak na przekryciu Super-samu czy na przykład katowickiego Spodka dzisiaj nikt nie wymyśla, a mamy znacznie większe możliwości technologiczne. Jeśli pojawiają się systemy konstrukcyjne, które są widoczne na elewacji – mówię tu o budynku biurowym śp. Kuryłowicza[6] – to ta żelbetowa struktura bardziej przypomina przyklejoną dekorację aniżeli szczery zamiar rozwiązania jakiegoś problemu technicznego, funkcjonalnego i estetycznego zarazem. Myślę, że na razie w młodym pokoleniu – choć ambitnym i tworzącym coraz lepsze rzeczy, w niektórych wypadkach naprawdę godne zauważenia – nie ma takiej silnej osobowości, która by budowała wzorzec. Wzorzec nie do bezpośredniego kalkowania, naśladowania, ale raczej wzorzec sposobu myślenia: jak tworzyć architekturę, w jakim stopniu odpowiedzialności w stosunku do użytkownika.
- Chodzi oczywiście o wieżowiec Złota 44 w Warszawie.↵
- Architekt : Pismo o Architekturze, Budownictwie i Przemyśle Artystycznym↵
- Mowa o Zespole „Tygrysów”, na który składali się Wacław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eugeniusz Wierzbicki, autorzy m.in. wspomnianego w dalszej części rozmowy „Brutala” – dworca kolejowego w Katowicach↵
- Jerzego, współautora m.in. warszawskiego Stadionu X-lecia, Super-samu czy katowickiego Spodka↵
- Barbary i Stanisława, architektów, członków grupy Praesens, zaliczanych do grona głównych twórców koncepcji współczesnego budownictwa mieszkaniowego w Polsce↵
- Chodzi o Prosta Tower w Warszawie autorstwa APA Kuryłowicz & Associates, której konstrukcja została „wyciągnięta” na zewnątrz w formie ażurowej ściany nośnej ↵
6 comments
Pragmatyzm? Dopasowanie do otoczenia? Wolne żarty! Chodzę do tzw. Opery Krakowskiej – salka na ledwie jakieś 500 miejsc, przez co nie ma sensu robić żadnych większych spektakli (ponad tysiąc to minimum), pod głębokimi balkonami, które zacieniają z pół parteru, w ogóle nie da się słuchać – a tak skopać akustykę w tak małym wnętrzu to już osiągnięcie! (ale pan Loegler ma wprawę – udało mu się to wcześniej w Filharmonii Łódzkiej, więc jest specjalistą). Strażak tego nie chce odebrać, bo za mało wyjść i opróżnienie sali (z tych 500 osób…) trwa w nieskończoność, sale ćwiczeniowe i garderoby są za małe – muzycy się w nich nie mieszczą. Może już zainstalowano gniazdka w kanale orkiestrowym, bo jakoś projektant nie pomyślał, że dzisiaj już nie gra się przy świeczkach… w związku z czym grano przy walających się po podłodze przedłużaczach. Jedna zaleta, że jak cię krew zaleje, to i tak nie będzie widać, bo wszystko jest i tak krwistoczerwone, co szczególnie w toaletach robi iście upiorne wrażenie.
Oczywiście, wiem, że warunki były kretyńskie (konieczność zachowania budynku starej ujeżdżalni), ale… na tym właśnie polega talent i inwencja architekta, żeby temu zaradzić. I właśnie tego zabrakło. Wyszedł prymitywny budynek, bez żadnego pomysłu, jak sobie poradzić z przestrzenią, więc wdrażający wszystkie jej ograniczenia, jeszcze popsuty akustycznie i, niestety, estetycznie też, bo to czerwone pudełko wygląda z jednej strony idiotycznie nawet w tym miejscu Krakowa, a z drugiej – superbanalnie. Zresztą nudne i przestarzałe już w momencie projektowania. Prawdę mówiąc – mnie byłoby wstyd coś takiego pokazać publicznie. Nie tylko budować.
W ten sposób właśnie Kraków ostatecznie na kilka pokoleń stracił szansę na posiadanie teatru operowego. Dziękujemy, mistrzu.
A mi się podoba :) ale może ja się nie znam :)
Ale to, co mówi, ma sens. Szkoda, że do tego projektuje…
architekt wielki ROMUALD… temu Panu już podziękujemy!
Genialny człowiek, zawsze jak go słucham staram sie uczyć czegoś nowego. Wielki szacun dla Pana, Panie Romualdzie.
To niech pan Architekt sobie Cracovie odkupi, wyremontuje, zakonserwuje i szanuje przez kolejne lata, a nie opowiada głodne kawałki o ochronie paskudnego pudła. Cała ta jego wypowiedź z daleka śmierdzi tekstem sponsorowanym przez konkurencję, której nie w smak kolejne sklepy w tym miejscu.
Comments are closed.