W 2013 roku polscy artyści wydali około 150 albumów mających większy lub mniejszy związek z jazzem i muzyką improwizowaną. Jeszcze nigdy wybór tych najbardziej godnych wzmianki płyt nie sprawiał takich trudności, wybór artysty roku tak bardzo nie zakrawał na przypadek, a chwalenie rzutkości polskich wytwórni nie było tak nudną, powtarzającą się mantrą. Po raz pierwszy mam też wrażenie, że łatwiej byłoby zanalizować tendencje światowej fonografii jazzowej – co zazwyczaj uznajemy właściwie za niemożliwe. Spróbujmy jednak, a przegląd dokonań polskich artystów zacznijmy od najmniejszych z możliwych składów, umożliwiających interakcję pomiędzy muzykami.
Duety
Skąd bierze się popularność duetowych składów w Polsce? Z pewnością to najbardziej ekonomiczna forma zespołowego muzykowania, ale też dla słuchacza artystycznie jest to zestawienie bardzo interesujące – w żadnym większym składzie charakter strategii artystycznych, sposób kreowania akcji muzycznej, nie będzie dla odbiorcy bardziej czytelny. Z pewnością nic w tym zatem złego, że rok 2013 był rokiem duetów.
Sformułowanie „telepatyczne porozumienie” należy do najbardziej wytartych klisz w języku krytyków jazzowych. Problem w tym, że naprawdę trudno inaczej nazwać sposób konstruowania muzyki duetu trąbki i perkusji Artura Majewskiego i Kuby Suchara (Mikrokolektyw). Na albumie Absent Minded muzycy stworzyli w zasadzie własny idiom, osobny gatunek muzyczny, z własnymi regułami tworzenia i słuchania. Ich tropem podążą duet Wojciech Jachna/Jacek Buhl – identyczny pod względem instrumentarium, choć w swych taśmowych kolażach lo-fi zdecydowanie bardziej ukierunkowany na kolory i nastroje (płyta Tapes). Kolejny duet, tym razem trąbki i fortepianu, album Tropy Macieja Fortuny i Krzyszfa Dysa, jest nieco bardziej wirtuozerski niż poprzednie, ale wciąż bardzo otwarty i intymny brzmieniowo. I wreszcie ostatni zestaw trąbki i perkusji: Tomasz Dąbrowski/Tayshon Sorey i płyta Steps, z oszczędnymi, nieco wręcz lapidarnymi, improwizacjami duetu młodego Polaka z coraz bardziej rozchwytywanym przez największych (Roscoe Mitchell) amerykańskim perkusistą.
Jeżeli miałbym wymienić dojrzałego muzyka, który w ciągu ostatnich lat dokonał największego skoku, jeśli chodzi o poziom swojej twórczości, wskazałbym na Rafała Gorzyckiego. Projekty Ecstasy czy Sing Sing Penelope uważałem za odświeżające, jak na polskie warunki, ale jednak niespecjalnie oryginalne. Dwie nowe, duetowe płyty z udziałem Gorzyckiego (Gorzycki/Gruchot – Experimental Psychology i Gorzycki/Pater – Therapy) sytuują tego perkusistę w samej czołówce polskich muzyków improwizujących – bo przecież niekoniecznie jazzowych. Pod względem stylistycznym jest to muzyka, która nie istniała wcześniej – i nie jestem jedynym słuchaczem, który to zauważa. Dla mnie to jeden z największych możliwych komplementów.
Orkiestry
Duże składy dla odmiany właściwie zawsze były w Polsce uważane za gatunek zagrożony wyginięciem. W jaki sposób Piotrowi Damasiewiczowi udało się na albumie grupy Power of Horns Alaman zebrać tak spory, jedenastoosobowy skład i w dodatku zadać mu do zagrania muzykę zawiesistą, esencjonalną, która nie ma nic wspólnego z gładkimi aranżami bigbandów jazzowych, a której znacznie bliżej do chicagowskiego Tentetu Petera Brotzmanna? Przy całej sympatii dla rozbudowanego składu Graala czy nawet dużych zespołów Macieja Trifonidisa – takiego brzmienia jeszcze w Polsce nie było. Z kolei skomponowanie autorskich polonezów i rozpisanie ich na orkiestrę dętą, akordeon i pianino mogło przyjść do głowy tylko jednemu człowiekowi. Pisząc to mam poczucie deja vu, ale po raz kolejny muszę stwierdzić, że Marcin Masecki (płyta Polonezy) jest muzykiem, który przynajmniej w sferze koncepcyjnej co rusz ociera się o geniusz.