Poniżej publikujemy fragmenty dyskusji panelowej Kino bez idei? Czy polskie filmy po 89 roku próbują budować jakiś wspólny światopogląd?, która odbyła się 28 maja 2013 roku podczas konferencji O poprawie polskiego kina organizowanej przez Uniwersytet Warszawski. W panelu udział wzięli: Paweł Sala – scenarzysta, dramatopisarz, reżyser filmów fabularnych i dokumentalnych, nauczyciel kreatywnego pisania w szkole MaszynaDoPisania, dr Rafał Marszałek – krytyk filmowy, historyk filmu, za zasługi dla kultury polskiej odznaczony medalem Gloria Artis, Michał Walkiewicz – krytyk filmowy (filmweb.pl), laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka, Rafał Pawłowski – krytyk filmowy (portalfilmowy.pl). Dyskusję poprowadził Piotr Kowalczyk.
Tekst został skrócony i opracowany przez Redakcję O.pl
*
Piotr Kowalczyk: Pozwolę więc sobie zacząć tę dyskusję od absolutnych pryncypiów, czyli odwołania się do tematu, który w polskich dyskusjach kulturowych po 89 roku pojawia się bardzo często – mam na myśli próby określenia tożsamości współczesnej polskiej, „narodowej” kultury. Efekty tych prób są różne. W latach 90. miała miejsce dyskusja na temat młodej literatury. W 1994 roku na łamach „Ex Librisu” Kinga Dunin opublikowała artykuł poświęcony sprawie polskiej literatury narodowej, którego fragment chciałbym przytoczyć, bo wydaje mi się, że można go odnieść także do kinematografii. Kinga Dunin pisała w ten sposób: „Przestańmy uważać, że literatura polska musi istnieć. Nie musi. Nawet jeśli zniknie, i tak będzie w Polsce istniała jakaś literatura. Każdy będzie mógł sobie coś wybrać z ogromnej światowej oferty, a ten, kogo brzydzi życie w globalnej wiosce, kupi sobie w antykwariacie Kraszewskiego”. Teraz pytanie do Państwa – jeżeli uznamy, za krytyczką, że literatura zachodnia jest tak pojemna, że Polacy nie potrzebują swojej, to czy tym bardziej nie dotyczy to zachodniej produkcji filmowej, która dominuje na rynku światowym, nie tylko w Polsce? Moje pytanie w tej kwestii jest zatem takie: czy kinematografia polska jest w ogóle potrzebna, a jeżeli tak, to dlaczego i komu?
Michał Walkiewicz: Myślę, że jest to pytanie wielkiego kalibru, na początek…
P. K.: Pryncypialne, tak jak mówiłem.
M. W.: No to dobrze, zaczynając od pryncypiów. Myślę, że wielu z nas chce oglądać filmy, które są osadzone w naszym języku, w naszej kulturowej niszy. Zaczynając od kwestii poczucia dumy, przez fakt, że każdy chyba kraj, któremu zależy na rozwoju kulturalnym, chce mieć zdrowy system kinematograficzny. Na początek odwrócę to pytanie i rozpocznę dwa inne wątki, podchodząc pokoleniowo do tego czego nam – mnie i części moich rówieśników – brakuje.
Jeśli chodzi o świadomość filmową wśród odbiorców, ale też wśród artystów w Polsce, to brakuje myślenia o kinie w dwóch kontekstach. Po pierwsze o kinie jako rytuale, tak jak myśli się o nim w zachodnich kinematografiach, w amerykańskiej i francuskiej. Chodzi o kino, które nie będzie kinem „potrzebnym”, kinem, które ma coś zmienić, tylko będzie nakierowane na „spełnienie kinematograficzne”. Drugą kwestią, której brakuje, jeżeli chodzi o myślenie o kinie, jest traktowanie filmu jako produktu. Produktu, który jest tworzony za określone pieniądze, dla określonej grupy ludzi, ma spełnić pewne warunki, żeby do tej grupy ludzi trafić, żeby chciała ona wracać do kina, aby oglądać filmy tworzone według podobnego wzorca i żeby w ten sposób rytuał, o którym wcześniej mówiłem, mógł się dopełnić.
Rafał Pawłowski: Pytanie o polskość kina wydaje się ciekawe, ale troszeczkę w innym kontekście, to znaczy – na ile myślenie o kinie w kategoriach narodowych jest dzisiaj myśleniem anachronicznym. Weźmy na przykład (odwołując się do kinematografii europejskiej) film Siergieja Łoznicy We mgle; Siergiej Łoznica jest Białorusinem, kończył rosyjskie szkoły filmowe, mieszka w Niemczech, film zrobił z rumuńskim operatorem i polską kostiumograf, ale akcja mimo to toczy się na Białorusi. Jaki to jest film? Białoruski, rosyjski, niemiecki? W ten film zainwestowano rozmaite pieniądze. Wydaje mi się, że myślenie o polskim kinie tylko w kategoriach wewnętrznych, krajowych powoli staje się anachronizmem, polscy producenci zdają sobie z tego sprawę, bo mamy ostatnio przykłady bardzo ciekawych projektów, jeżeli chodzi o współpracę z Czechami, Niemcami. Polskość kina na pewno wymaga zdefiniowania na miarę XXI wieku, podczas gdy my cały czas posługujemy się dwudziestowieczną definicją, może nawet dziewiętnastowieczną, jeżeli spojrzymy na tę sytuację z perspektywy literatury i odniesiemy się do wypowiedzi Kingi Dunin.
P. K.: Pan doktor?
Rafał Marszałek: Wypowiedź pani Kingi Dunin miała charakter prowokacyjny… Skąd my znamy jej opinię? Znamy z tekstu, który napisała. A dzięki czemu zrozumieliśmy jej tekst? Bo napisała go po polsku. (…) Ta wypowiedź pani Dunin (…) jest tylko deklaracją (patrz: tytuł naszego spotkania) światopoglądową, dość skrajną zresztą. Nikt z artystów nigdy się nie przyznawał, poza francuskimi nowofalowcami, do jakiegokolwiek ordynku, uniformu, batalionu, kompanii i kampanii prowadzonej przez zbiorowość, tylko każdy był samosterowny, samowystarczalny. Powiem, jako mastodont w tym towarzystwie, że czterdzieści lat temu chyba, no, może trzydzieści parę, w połowie lat 70., zostałem zaproszony przez Andrzeja Wajdę do Zespołu „X”, obradującego gdzieś na peryferiach miasta. Pamiętam, że jechałem rozklekotanym autobusem godzinę dwadzieścia minut i chodziło o to, że mistrz (trzeba go sobie wyobrazić) ucho przyłożył, tak jak w opowieściach indiańskich, do ziemi: „Co tam słychać? Co tam słychać w tej rzeczywistości?”. I na to mieli odpowiedzieć goście. Kilka osób zaproszono, między innymi mnie. Przyjechałem, ale nie miałem jakiegoś szczególnego poglądu, może dlatego tak się zachowałem, dość bezczelnie wobec kilkunastu wielkich reżyserów; powiedziałem coś w takim duchu: „Róbcie państwo, co wam serce dyktuje”. Na to mistrz, który mnie zaprosił, strasznie ruszył na mnie: „Nie po to pana sprowadzaliśmy tutaj, żeby pan nam opowiadał, że możemy robić co chcemy, tylko mów, o co tu chodzi! Co tu się dzieje?!”. A ja twardo stałem przy swoim i dalej stoję po czterdziestu latach.
Rok 1963: Wajda, który się nigdy nie zajmował teorią i żadnymi wróżbami, powiedział we Wrocławiu na jakiejś sesji, że kino w tradycyjnej postaci przestanie istnieć, rozszczepi się na wiele form przekazu (telewizja się zbliża) i będzie płynąć nie jednym nurtem, który kojarzymy z Hollywoodem, tylko wieloma potokami. Więc teraz myślę, w Polsce jest taki szczęśliwy moment – jestem zafascynowany bogactwem talentów w polskim kinie. I w tej kategorii odpowiedź o światopoglądzie rozumianym szeroko do dyskusji niewiele wnosi.
Paweł Sala: Mogę ja jeszcze coś dodać?
P. K.: Oczywiście.
P.S.: Nawiązując do międzynarodowości produkcji, tego, że filmy można robić za pieniądze nie z Polski… To, czyje są pieniądze, wcale nie świadczy o tym, jakiej „narodowości” jest dany film. Na podstawie mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że „narodowość” to jest styl myślenia, to znaczy, jeśli jechałem ze swoim filmem gdzieś tam, powiedzmy na festiwal w Hajfie i ludzie byli tak przejęci…
R.M.: O Matce Teresie… Pan mówi teraz?
P. S.: Tak. Byli tak przejęci, że po projekcji zaczęli do mnie mówić po polsku. Jedzie się z filmem za granicę po to, żeby ludzi czymś zaskoczyć, pokazać coś innego, niż oni do tej pory oglądali. Polscy twórcy jednak się czymś różnią od twórców hiszpańskich czy skandynawskich. Wydaje mi się, że tu trzeba sobie uzmysłowić, że to nie chodzi o ideologię. Ideologia wynika z filmu, to znaczy: komu autor przyznaje rację, czy temu złemu czy temu dobremu. Wtedy widzimy, jaką on ma ideologię (światopogląd), jak widzi rzeczywistość, natomiast moim zdaniem najciekawsze jest uchwycenie tego, co stanowi specyfikę myślenia polskiego. Dla mnie wzorem jest tutaj kino rumuńskie. Jest to bardzo skromne kino, to znaczy takie, które nie wymaga ani wielkich nakładów finansowych, ani zaawansowanej techniki. Ono się opiera głównie na aktorstwie. I teraz, gdyby pójść myśleniem Kingi Dunin i wyobrazić sobie takie science fiction, że polskiej kinematografii nie ma… Przecież film jest dziełem, wysiłkiem zbiorowym, to nie jest tylko to, że zanikną reżyserzy, ale co się stanie z aktorami? Chcemy ich skazać na alkoholizm, no? [śmiech panelistów] Raczej nie. Wiadomo, że ci, którzy nie działają, zaczynają pić, więc szkoda aktorów. Szkoda w ogóle tych ludzi, którzy są bezczynni.
Kiedy pokazywałem film w Rzymie, dyskusja, która się po filmie odbyła, dotyczyła tego, jak wspaniali są polscy aktorzy: „Skąd wy macie takich świetnych aktorów?”. Nie można tych aktorów skazać na bezrobocie. To jest wspaniałe, że są ludzie, którzy mają taką energię twórczą i chęć, by coś stworzyć. Wydaje mi się więc, że ważne jest tylko to, by refleksja nad filmem polskim przebiegała w sposób twórczy, to znaczy taki, żeby udało się uchwycić tę esencję, którą można dostrzec w kinie węgierskim czy kinie rumuńskim. Określić, czym się film polski różni się od innych filmów pokazywanych w Europie i na świecie.