Piotr Mucharski: W co uciekają?
Agnieszka Holland: Na przykład w podporządkowanie się grupom, stereotypom, rzeczom. Generalnie rzecz biorąc, wszystkie ruchy stadne, masowość, identyfikowanie się poprzez przynależność do rodziny, narodu, czy do religii itd. – jest to w jakimś sensie ucieczka od wolności. Ale myślę, że gdyby w latach 70. istniał niezależny mechanizm rynkowy, gdyby ludzie, którzy kierowali wówczas filmy do produkcji czy dawali na nie pieniądze, kierowali się względami komercyjnymi, to i tak byśmy te filmy mogli robić, ponieważ widownia była na coś takiego wówczas otwarta.
Piotr Mucharski: Wy również byliście na to otwarci, jakiś rodzaj doświadczenia pokoleniowego sprawiał, że wy byliście troszkę innymi ludźmi niż ci, którzy dzisiaj filmy robią.
Agnieszka Holland: Na pewno fakt, że byliśmy dziećmi 1968 roku, a co za tym idzie – doświadczenie kontestacji, nowej sztuki, nowej muzyki, nowej filozofii, jak również często brutalne doświadczenia polityczne – to wszystko powodowało, że byliśmy ludźmi bardziej poszukującymi. Naszym celem nie był zewnętrzny czy materialny sukces, ale poszukiwanie sensu, prawdy,choć oczywiście w ograniczeniach, które istniały na zewnątrz i wewnątrz.
Piotr Mucharski: I nieufność wobec zastanego świata?
Agnieszka Holland: Tak, to też odczuwaliśmy. Mieliśmy poczucie, że generacja naszych rodziców w jakimś sensie przegrała ten świat, co dawało nam z kolei pewne poczucie nadmiernej własnej ważności czy wartości, które zresztą później się rozpadło, skonfrontowane ze znacznie bardziej skomplikowaną siatką świata.
Można by się zastanawiać nad tym, dlaczego moje pokolenie, które w Polsce i w innych krajach tak dobrze się zapowiadało, dlaczego, zamiast rozwijać się dalej, się zwinęło. I to często bardzo paradoksalnie. Oglądamy polskie kino, czeskie czy rosyjskie, oglądamy różne inne formy sztuki i widzimy, że w momencie zadekretowania wolności, zamiast korzystania z niej, rozwijania się – myśmy się cofnęli, zatrzymaliśmy się. Rynek jako dławiąca maska przyszedł trochę później. Było parę lat, kiedy właściwie mogliśmy robić, cośmy chcieli i w tym czasie nie powstało nic ciekawego. W każdym razie bardzo niewiele.
Piotr Mucharski: Być może był to lęk przed wolnością?
Agnieszka Holland: Jestem pewna, że moje pokolenie wbrew deklaracjom, które składało we wczesnej młodości, nie było przygotowane do wolności. W jakimś sensie w tym zniewoleniu wymościliśmy sobie dość wygodne nisze. Te granice wolności były bardzo ostro zdefiniowane i naszą ambicją było je trochę rozszerzać. Wszystko było widoczne. To jest trochę tak, jak sprzątanie, kiedy się przychodzi do zupełnie czystego mieszkania, człowiek nie wie dokładnie, za co się wziąć.
Piotr Mucharski: Głupieje.
Agnieszka Holland: Głupieje i nie ma też specjalnej satysfakcji. Jak przychodzi i wszędzie jest pełno brudu na ziemi, to pozamiata i ma wrażenie, że coś zrobił.
Katarzyna Janowska: Czyli granice są konieczne człowiekowi do samookreślenia się.
Agnieszka Holland: Myślę, że takim ideałem jest to, że nie trzeba tych granic, że ta wola jest naprawdę wolna, że ona nie jest refleksją na zastane ograniczenia.
Piotr Mucharski: Jest reaktywna.
Katarzyna Janowska: Dziękujemy bardzo.
1 comment
“Tam występuje typ chyba ulubionego pani bohatera, radykalnego buntownika – to Rimbaud. Z drugiej strony jest kobieta – reprezentująca świat, którego właściwie powinniśmy nie lubić czy nawet nie znosić: świat konwencji mieszczańskiej.”
Chodzi chyba raczej o Paula Verlaine’a.
Comments are closed.