Piotr Mucharski: Czy pani tęskni do buntu? Nie żeby pani się buntowała, tylko żeby…
Katarzyna Janowska: Dlaczego nie?
Piotr Mucharski: Nie śmiem tak pytać, osobiście, ale…
Agnieszka Holland: Myślę, że w jakimś sensie tęsknię. Niezależnie od wszystkiego ten bunt był czymś spektakularnym i bardzo ludycznym. Oczywiście, prowadził często do samozniszczenia, ale jednocześnie brak mi ludzi zbuntowanych. Na przykład, jak jeżdżę do szkół filmowych na spotkania ze studentami i pokazuję im chociażby moje ostatnie filmy, to niepokoi mnie, że oni są tak grzeczni, że przyjmują to tak życzliwie i łagodnie. Patrząc na nich, myślę – jak ci młodzi ludzie mogą potem zrobić coś swojego, jeżeli nie przeciwstawiają się, jeżeli nie ma w nich może irytującej i nieprzyjemnej, ale i twórczej agresji?
Katarzyna Janowska: Być może z tęsknoty za buntem wybiera pani takich, a nie innych bohaterów: ksiądz, rewolucjoniści, poeci, czyli ci, którzy bardzo wysoko ustawiają sobie tę poprzeczkę oczekiwań w życiu. To są w jakimś sensie odmieńcy, ale też straceńcy w swoim maksymalistycznej postawie wobec życia. Dlaczego przez właśnie takich bohaterów zmaga się pani z różnymi problemami czy wymiarami egzystencji?
Agnieszka Holland: Nie chciałabym żeby powstało wrażenie, że to są wyłączni bohaterowie moich filmów. Dobieram ich na zasadzie płodozmianu. Inną kategorię bohaterów moich filmów tworzą ludzie bardzo zwykli, jak “Kobieta samotna”, jak bohaterowie “Niedzielnych dzieci”, bohaterowie “Olivier, Olivier”, nawet jak “Aktorzy prowincjonalni”. Tam główny bohater chciałby być dobrym aktorem i zrobić coś dobrego, ale jednocześnie widać, że jemu chodzi nie tyle o bunt, ile o elementarne poczucie sensu w tym swoim małym świecie. “Kobieta samotna” jest chyba takim najbardziej brutalnym obrazem, ale…
Katarzyna Janowska: Ale na pewno buntownicy panią też pociągają.
Agnieszka Holland: Tak. Pamiętam, jak zapragnęłam zrobić film „Gorączka” – wtedy wyglądało na to, że to jest zupełnie niemożliwe. Trafiłam na scenariusz, Toeplitz zrobił adaptację, przygotowany materiał leżał w Zespole, ja to przeczytałam i powiedziałam sobie: chciałabym to zrobić. Nie wierzyłam zresztą (i nikt nie wierzył w Zespole), że to przejdzie przez cenzurę i zostanie zatwierdzone. Był 1979 rok i ten scenariusz wydawał się w ówczesnym kontekście politycznym zupełnie niecenzuralny, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności, przy pomocy upicia ministra kultury na festiwalu w Gdańsku, udało nam się uzyskać skierowanie do produkcji i to poszło. Udało nam się zrealizować ten film.
Skąd się we mnie wzięła taka chęć pokazania tego świata – świata buntowników, terrorystów w kostiumie polskich socjalistów z początku wieku? Przedtem zrobiłam dwa czy trzy filmy mówiące o takiej szamotaninie, o takich prostych i niezbyt mądrych ludziach z „Niedzielnych dzieci”, którzy chcieliby mieć dziecko; zrobiłam „Aktorów prowincjonalnych”, gdzie kamera stała ciągle w bardzo ciasnym mieszkaniu, między kuchnią i łazienką. I pomyślałam wówczas, że już po prostu nie mam czym oddychać, że zwyczajność tego świata mnie zadusza. Na zasadzie kontrastu potrzebowałam czegoś zupełnie innego. Chodzi mi o taką czysto psychologiczną reakcję na obcowanie z moimi bohaterami. Na przykład bohater “Europy, Europy” jest w gruncie rzeczy everymanem, zwyczajnym człowiekiem w niezwyczajnej sytuacji, postawionym wobec niezwyczajnych wyborów.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy bardziej interesuje mnie buntownik, czy zwyczajny człowiek postawiony wobec niezwyczajnych wyborów. Część moich buntowników (poza Rimbaudem, który w założeniu ma być geniuszem) dokonuje tego wyboru na zasadzie przypadkowych zbiegów okoliczności. Ale faktem jest, że istnieją ludzie, którzy dokonują takich wyborów świadomie i potem czują się zobowiązani do wierności. Takie skrajne postawy są według mnie papierkiem lakmusowym świata – jeżeli się takich bohaterów wybiera, w jakimś sensie można pokazać świat ostrzej, chociażby na zasadzie kontrastu.
Katarzyna Janowska: Mam wrażenie, że buntownik to nie jest dobre słowo. Mnie chodziło o ludzi, którzy decydują się na coś maksymalnego, chcą zbudować wizję niemal równą wizji boskiej, a potem z tego swojego piedestału spadają z wielkim hukiem, może nawet z większym, niż ci zwyczajni bohaterowie. Pani pokazuje totalną klęskę, upadek, z którego już właściwie trudno się podnieść. Być może właśnie dlatego oni są pociągający: że taki upadek się mocniej artykułuje.
Agnieszka Holland: Im wyżej się człowiek wdrapuje, tym głębiej spada. Jest w Dybuku… pieśń, która właśnie o tym mówi. Chęć dorównania Bogu zostaje ukarana…
Katarzyna Janowska: Źle się kończy.
Agnieszka Holland: Tak. Myślę, że takie zainteresowanie tym zjawiskiem wynika zarówno z momentu historycznego, w jakim żyjemy, jak również z osobistego doświadczenia . W XX wieku człowiek podjął dwie wielkie próby (pierwsze na tak wielką skalę w historii ludzkości), żeby zabić Boga i zastąpić go człowiekiem: komunizm i faszyzm. Obie te próby skończyły się globalną katastrofą. O ile faszyzm jest swego rodzaju rakiem na umyśle, o tyle komunizm jest znacznie bardziej ambiwalentny w swych początkach. Ludzie, którzy wchodzili w tę ideologię i stawali się jej orędownikami i działaczami, przynajmniej w pierwszym pokoleniu, niewątpliwie kierowali się potrzebą, ażeby pomóc ludzkości, uczynić ją lepszą i dać jej coś dobrego. W przeciwieństwie do faszyzmu, który był bardzo redukcyjny, komunizm miał w sobie coś z katolicyzmu, to znaczy, że on jest dla wszystkich. Oczywiście później wyłączono z tego klasę posiadaczy, nie wszyscy to w ten sposób widzieli. To była taka utopia, która moim zdaniem miała zastąpić chrześcijaństwo.
Katarzyna Janowska: Porozmawiajmy jeszcze o zwykłych bohaterach i Aktorach prowincjonalnych. Muszę powiedzieć, że obejrzałam te film na nowo i jestem pod ogromnym wrażeniem…
Agnieszka Holland: Tak?
Katarzyna Janowska: … jak prawdziwie i aktualnie on brzmi, bez kostiumu czasu i polityki. Pani powiedziała, że ci bohaterowie są niedojrzali, a ja miałam wrażenie, że w tym filmie oni właśnie brutalnie dojrzewają. Bohater doświadcza pasma rezygnacji, konformizmów, kroków w tył wobec własnych oczekiwań. Bardzo pięknie złożyło się to z filmem „Całkowite zaćmienie”, który oglądałam później, w którym bohater mówi, że jedyną nieznośna myślą w życiu jest to, że wszystko można znieść. To jest definicja podejścia do życia, którą wyczytałam z pani filmów. Czy rzeczywiście tak to pani widzi? Że można się i cofać w swoich oczekiwaniach?
Agnieszka Holland: Użyła pani ważnego słowa – rezygnacja. Jeżeli rezygnacja jest synonimem dojrzałości, to ja nie chcę dojrzałości. Bohaterowie „Aktorów prowincjonalnych” dojrzewają właśnie do rezygnowania ze swoich marzeń, aspiracji, oczekiwań. To nie jest dojrzałość, która doprowadza do spełnienia, ale raczej do zaakceptowania, nie tyle drugiego człowieka, ale ograniczeń swego losu. To jest na pewno pozytywne. Przecież nie możemy się szarpać bez przerwy jak robaki nadziane na szpilkę. Ale ci, którzy tego odmawiają, którzy nie zgadzają się na taką rezygnację (jak na przykład Rimbaud), mimo że płacą ogromną cenę, jednocześnie otwierają nam okno do jakiegoś innego wymiaru.
Katarzyna Janowska: Kiedy pani mówiła o niedojrzałości swoich bohaterów, czułam potrzebę, by wziąć w obronę to słowo. Niedojrzałość bardzo często nadaje sens temu, co robimy. Kiedy dojrzewamy, kończymy na czymś miałkim, zwykłym i potocznym.
Agnieszka Holland: Ale z drugiej strony najlepiej byłoby znaleźć właśnie w tej codzienności i potoczności prawdziwy sens.
1 comment
“Tam występuje typ chyba ulubionego pani bohatera, radykalnego buntownika – to Rimbaud. Z drugiej strony jest kobieta – reprezentująca świat, którego właściwie powinniśmy nie lubić czy nawet nie znosić: świat konwencji mieszczańskiej.”
Chodzi chyba raczej o Paula Verlaine’a.
Comments are closed.