Piotr Mucharski: Ale tak jest. Kasia przywołała przedtem film „Olivier, Olivier”. Mam wrażenie, że podejmuje tam pani jeszcze jeden ze swoich wielkich tematów, wielkich w tym sensie, że przewijają się przez wszystkie pani filmy. Temat ten został postawiony w radykalny sposób. Bardzo często pyta pani o tożsamość, pani bohaterowie pytają, kim są. Po obejrzeniu „Oliviera…” można by właściwie wysunąć wniosek, że nie ma tożsamości, są role: syn, który ginie, może zostać zastąpiony kimś, kto tym synem staje się w stopniu równie realnym jak tamten, mimo że nim nie jest.
Katarzyna Janowska: No, nie wiadomo czy nim jest, czy nie jest.
Agnieszka Holland: Nie, no, raczej wiadomo, że nim nie jest.
Piotr Mucharski: Wiadomo… raczej wiadomo…
Agnieszka Holland: … i tak nie jest powiedziane, ale nie ma powodu wątpić w zeznanie tego mordercy.
Piotr Mucharski: Tak. Nie odważyłem się o tym pomyśleć aż tak, ale kiedyś przeczytałem wywiad z panią, gdzie padło takie niezobowiązujące zdanie… Pani powiedziała tam, że właściwie nie do końca jest przekonana, czy istnieje coś takiego jak ‘ja’ trwałe, tożsame, że być może tego nie ma.
Agnieszka Holland: To jest takie pytanie, które sobie nieustannie zadaję: czy istnieje coś takiego jak głębokie ‘ja’, coś, co się nie poddaje zmianom ról czy igraszkom losu i jest niezmienną wartością? Bo rzeczywiście, w „Olivier, Olivier”, w jakimś sensie w „Placu Waszyngtona” i na pewno w „Europie, Europie” – zadaję trochę takie gombrowiczowskie pytania: czy istniejemy rzeczywiście, czy może jesteśmy projekcją odbioru oczekiwań innych ludzi. Czy zmiana ról zmienia wszystko, czy też jest to pewien rodzaj maski i pod tą maską istnieje coś takiego jak prawdziwa tożsamość? Ja właściwie nie wiem. Gdybym wiedziała, że nie, zrobiłabym jeden film na ten temat i już bym do tego nie wracała.
Piotr Mucharski: Czyli to panią dręczy, nie formułuje nam pani ostatecznej odpowiedzi na to, tak?
Agnieszka Holland: Tak. Zadaję sobie sama takie pytanie…
Piotr Mucharski: To jest jedno z najważniejszych pytań..
Agnieszka Holland: Zadaję sobie również pytania na temat moich własnych wyborów, czy może nie: wyborów, ale uwarunkowań, które spowodowały, że moja droga życiowa poszła w tę, a nie inną stronę. Miałam parę dramatycznych momentów w życiu, gdzie mój wybór zdeterminował zupełnie inny rozwój losu. Takim głównym kluczowym momentem była decyzja w grudniu 1981 roku, żeby nie wracać do Polski, ale zostać na Zachodzie. Decyzja ta miała konsekwencje dla mojego życia prywatnego i na pewno duże konsekwencje dla mojego życia zawodowego czy twórczego.
Piotr Mucharski: Zastanawiała się pani – czy to ciągle ja?
Agnieszka Holland: Zastanawiałam się głównie nad tym, kim bym była, gdybym wybrała coś innego. Czy byłabym dalej sobą, czy też ta decyzja zewnętrzna spowodowała, że powstała zupełnie inna Agnieszka Holland.
Katarzyna Janowska: Fakt emigracji chyba sprzyja takim pytaniom. Jest się w zupełnie nowym środowisku, trzeba zaistnieć w zupełnie nowych kontekstach. Tam chyba silniej, tak?
Agnieszka Holland: Oczywiście. Jest wyrwanym z pewnej oczywistości. Jeżeli nawet założymy, że jesteśmy projekcją, a więc odpowiadamy na projekcję oczekiwań innych, to we własnym kraju to jest dość jasne. Gramy pewne role czy też funkcjonujemy bez zadawania sobie pewnych takich podstawowych pytań typu kim jesteśmy, dokąd idziemy. Emigracja jest takim trzęsieniem ziemi, wyrwaniem z naturalnego kontekstu, jest odcięciem od korzeni. Wtedy powstaje pytanie, czy to odcięte od korzeni drzewko może zapuścić korzenie gdzie indziej?
Katarzyna Janowska: Pani zapuściła korzenie, tak?
Agnieszka Holland: Trudno mi powiedzieć. Nie do końca.
Piotr Mucharski: Czy bycie emigrantem bywało rozpaczliwym doświadczeniem?
Agnieszka Holland: To jest w ogóle bardzo ciężkie doświadczenie. Wiele osób tego nie przeżywa, nie jest w stanie przejść przez to bez jakiejś szalonej straty. Wiele było wypadków samobójstw wśród emigrantów, na przykład Wierzyńskiego czy innych. Niektórzy nie są po prostu w stanie funkcjonować czy żyć na emigracji. Są też emigranci, którzy dokonali wyboru – w końcu z Polski wiele osób wyjechało na zasadzie zupełnie świadomego, wolnego wyboru i wielu z nich funkcjonuje bardzo dobrze w innych krajach.
Piotr Mucharski: A może pani powiedzieć, co to dało?
Agnieszka Holland: To zmienia perspektywę. Po pierwsze, w planie czysto praktycznym – inaczej się widzi swój naród, kraj, jego miejsce w świecie. W Polsce irytujący, jest totalny polonocentryzm, kiedy wydaje się nam, że wszystko, co ważne, się odbywa tylko tutaj. Wiele o tym pisano, już od romantyzmu, więc nie będę się tutaj specjalnie nad tym rozwodzić. Jeżeli jest się w miarę świadomym i nie buduje się jakiejś fikcji czy mitologii, które zastępują rzeczywistość, to emigracja okazuje się dość brutalnym wytrąceniem z takiego oglądu świata. Nagle widzimy, że to, co wydawało nam się polskie, istnieje wszędzie w innych krajach jako mutacja.
W moim wypadku to było dość silne poczucie, że jestem najpierw człowiekiem i obywatelem świata. Interesują mnie kraje afrykańskie czy jak żyją Azjaci, Amerykanie, Francuzi i uważam, że nie jest to mniej ważne. Na pemigracji inaczej się widzi siebie i świat, zmienia się perspektywa, punkt widzenia, system wartościowania. To jest w sumie pozytywne doświadczenie, niewątpliwe wzbogacające.
Piotr Mucharski: Ludzi się widzi jako ludzi, a nie jako Polaków, tak?
Agnieszka Holland: Tak. Widzenie świata się robi bardziej uniwersalne, mniej partykularne. Co nie oznacza, że niknie pewien rodzaj emocji, że się wpada w zupełny kosmopolityzm (to słowo stało w pewnym momencie szalenie negatywne). Ale jednocześnie znam wielu Polaków, szczególnie emigrantów, niedawnych bądź dawniejszych, którzy bronią się przed takim rozszerzeniem wizji, budują w sobie silne mury i bariery rasizmu, nietolerancji, ponieważ nie są w stanie skonfrontować się z tym światem, nie zatracając tego, co im się wydaje ich główną wartością. Wynika to na ogół z kompleksu niższości, który tłumaczy się na polską zaściankowość, ksenofobię, rasizm, brak tolerancji, itd. Niestety większość emigracji polskiej, na przykład w Stanach Zjednoczonych, to właśnie tego typu ludzie. Nie mówię, że wszyscy, ale myślę, że ogromna większość.
Katarzyna Janowska: Artyści emigranci często piszą o tym, że pierwsze lata emigracji to utrata zmysłów, to znaczy wyczulenia na zapachy, chłód, sceny życiowe, które zna się z własnego doświadczenia, z własnego kraju. Czy pani, jako filmowiec, doświadczyła czegoś takiego w pierwszych latach emigracji?
Agnieszka Holland: Doświadczyłam czegoś zupełnie odwrotnego. Pierwszy okres emigracji spędziłam we Francji, po stanie wojennym. Był to okres dość rozpaczliwy… Z różnych powodów miałam wrażenie, że mój świat, moje życie się rozpadło i że muszę zaczynać coś zupełnie nowego. Wtedy byłam dość długo rozdzielona z dzieckiem, córka była wtedy mała, więc ze względów osobistych był to okres bardzo trudny dla mnie.
Ale pamiętam z niego intensywność oglądu świata. Zapachy paryskie, światło… Chodziłam, pamiętam, zrozpaczona po tym mieście i odbierałam go aż boleśnie sensualnie. Potem to się zatraciło. Pierwszą emigrację, jak już w końcu przybladły wspomnienia tego, co było negatywne czy tego, co było przykre, zapamiętałam w ten właśnie sposób. Wspominam ją trochę jak dzieciństwo, znalezienie się w świecie, który wysyła do mnie szalenie sensualne sygnały.
1 comment
“Tam występuje typ chyba ulubionego pani bohatera, radykalnego buntownika – to Rimbaud. Z drugiej strony jest kobieta – reprezentująca świat, którego właściwie powinniśmy nie lubić czy nawet nie znosić: świat konwencji mieszczańskiej.”
Chodzi chyba raczej o Paula Verlaine’a.
Comments are closed.