Piotr Mucharski: A jest.
Agnieszka Holland: A jest. Choć oczywiście są wyjątki. Ale generalnie rzecz biorąc, współcześnie kino nie zadaje pytań, nie drąży, nie szuka, nie ryzykuje, nie prowokuje. A to dlatego, że ludzie żyją w takim stanie konfuzji i przerażenia, muszą budować sobie kokony takiego samozadowolenia, że mam, że jestem taki, jaki jestem. Nie chcą się konfrontować z innym wymiarem, nie chcą się nawet zbytnio konfrontować z drugim człowiekiem. Stąd w kinie jest coraz mniej postaci prawdziwych. Te postacie są na ogół plastikowe, idealizowane, bardzo typizowane. Złe jest złe, dobre jest dobre, czarne jest czarne, białe jest białe (jak, zdaje się, pewne hasło wyborczym tutaj w Polsce).

I nie ma ciekawości innego. Stąd na przykład brak krążenia tych filmów narodowych po świecie. Sukces w danym kraju, na przykład w Polsce, odnoszą filmy amerykańskie, które stanowią najbardziej uniwersalną rozrywkę na technicznie najbardziej sprawnym poziomie; poza tym rodzime komedie albo ekranizacje wielkiej literatury, czyli coś, co znamy i czego potrzebujemy, żeby się utwierdzić w naszym byciu tutaj. A już na przykład Francuzów nie obchodzą filmy włoskie, Włochów nie obchodzą filmy brazylijskie itd. Ten wysiłek, który należy zawsze pokonać, żeby się czegoś dowiedzieć i trochę potrząsnąć swoim, tym najbardziej elementarnym, obrazem świata, jest praktycznie niemożliwy. Ludzie się tego boją. To nie jest tylko tak, że oni są leniwi. Moim zdaniem oni są pogubieni i przestraszeni.
Katarzyna Janowska: Właśnie zastanawiam się, czy tu tylko chodzi o ludzi, którzy oglądają filmy, czy jednak również o filmowców. Ciągle wracam do oglądanych dzisiaj „Aktorów prowincjonalnych”. W tym filmie padają prawdziwe pytania, które nas dotyczą. Jak być z drugim człowiekiem? Na ile można posunąć się w swoim konformizmie, na ile można ustąpić? Co zrobić ze swoim życiem? Do tego surowa, bardzo oszczędna forma i prawdziwość tych twarzy, niezamienionych w maski, niezamienionych w konwencjonalne gesty, ruchy, sposoby grania – to też jest sposób, w jaki filmowiec nam opowiada o świecie.
Agnieszka Holland: Ale filmowiec jest takim samym człowiekiem, jak jego widz.
Katarzyna Janowska: Ja myślę, że jest trochę wrażliwszy niż widz, a przynajmniej powinien być.
Agnieszka Holland: Jest paru wrażliwszych. Ale, generalnie rzecz biorąc, ten człowiek, który dzisiaj zdecyduje się robić filmy, jest produktem społeczeństwa, w którym wyrósł. To nie jest tak, że przychodzą filmowcy jak prorocy, coś mówią i ludzie nagle się budzą i za tym idą. Nie wierzę w profetyczną funkcję kina – właśnie ze względu na jego ograniczenia, z jednej strony eschatologiczne, a z drugiej strony również techniczne. Kino to nie jest narzędzie, które jest tak giętkie, że można nim opowiedzieć wszystko, w jakikolwiek sposób. Ta brutalność konkretności w filmie w jakimś sensie ogranicza możliwość gry.
Katarzyna Janowska: Ale filmowcy z pokolenia kina moralnego niepokoju, wychowali się, wydawać by się mogło, w społeczeństwie ograniczonym do małej stabilizacji, a mimo to potrząsali i próbowali różnych stron i granic. Mieliście państwo odwagę, żeby wyjść z tego kokonu małych mieszkań, spraw, kolejek itd.
Agnieszka Holland: Ale widownia tego od nas oczekiwała. Te filmy, dość trudne i nieatrakcyjne (w sensie fajerwerków fabuł i zdarzeń), miały stosunkowo ogromną widownię. Jeżeli dzisiaj jakikolwiek polski film osiąga zbliżoną widownię, to mówi się o niebywałym sukcesie. A wtedy nawet filmy mniej nagłośnione miały bardzo dużą widownię. W ludziach była ta potrzeba. To nie było tak, że myśmy byli prorokami.
Potem przyszła ‘Solidarność’, ten ruch gdański był dla wszystkich zaskoczeniem i my po prostu reagowaliśmy… Większa wrażliwość filmowca polega być może na tym, że on reaguje na potrzeby jeszcze uświadomione, niesformułowane, ale które gdzieś funkcjonują. Potem nagle uda się, zrobi się taki film i to się spotyka z publicznością, której się wydawało, że nie jest w ogóle tym zainteresowana. Ale widocznie ona wysyła jakieś fale.
Katarzyna Janowska: Czy to znaczy, że dzisiaj nie ma tego życia ukrytego pod powierzchnią i dlatego filmowcy nie są w stanie nic wychwycić, nie ma tej fazy latentnej, o której pani mówi?
Agnieszka Holland: Prawdopodobnie. Zresztą – są filmy, które mają niebywałe powodzenie wbrew wszelkiej logice rynku, w każdym razie takiego, jak go znają i opisują specjaliści od marketingu i dystrybucji. Na przykład „American Beauty” było takim zaskoczeniem, że czarna i bardzo nieprzyjemna komedia społeczna, może nagle ludzi tak rozentuzjazmować i pobudzić. W innej zupełnie kategorii – film „Szósty zmysł”, co do którego dystrybutorzy absolutnie nie wierzyli, że może odnieść sukces, bo jest to rzeczywiście bajka czy film w konwencji horroru, czy nie wiem jak to określić – takich filmów było trochę i odniosły sukces. Ale „Szósty zmysł” jest znacznie bardziej depresyjny, nieprzyjemny. Widownia była zupełnie niebywała, szczególnie w Stanach. Ten film odniósł zupełnie kolosalny sukces, ludzie chodzili na ten film po kilka razy. Pamiętam, jak byłam na sali, nigdy nie widziałam tak heterogenicznej widowni. Byli tam i młodzi, i starzy, i czarni, i biali, i wszyscy reagowali bardzo podobnie. Więc ten film obudził prawdopodobnie jakąś podświadomą potrzebę, potrącił jakąś strunę. Nie można tylko wytłumaczyć rozrywkowością czy atrakcyjnością fabuły.
Piotr Mucharski: A czy nie jest tak, że wy w tych strasznych, socjalistycznych czasach funkcjonowaliście poza dyktatem rynku, straszliwą machiną, takim perpetum mobile, które nie potrzebuje zaskoczeń i dlatego mogliście robić film poza dyktatem oczekiwań producentów, specjalistów od marketingu, którzy wiedzą lepiej, czego oczekuje publiczność i żądają tego od was; mogliście mówić za siebie, po prostu?
Agnieszka Holland: Ma pan rację. Na pewno paradoksalnie mieliśmy większą wolność w tym zniewoleniu. Prawdą jest, że znacznie trudniej jest używać wolności w momencie, kiedy jej granice są płynne i otwarte. Wydaje mi się, że ludzie w ogóle nie są specjalnie stworzeni do wolności, że ten ideał, również chrześcijański, wolnej woli, wolnego wyboru jest trudny do zrealizowania – ludzie przed tym uciekają.
1 comment
“Tam występuje typ chyba ulubionego pani bohatera, radykalnego buntownika – to Rimbaud. Z drugiej strony jest kobieta – reprezentująca świat, którego właściwie powinniśmy nie lubić czy nawet nie znosić: świat konwencji mieszczańskiej.”
Chodzi chyba raczej o Paula Verlaine’a.
Comments are closed.